piątek, 31 sierpnia 2012

Chwiejnie

I już koniec wakacji. Pourlopowaliście się gdzieś? Facet z kliniki nie napisał. Hm.. no ale do dzisiaj włącznie miał dać znać. Może jeszcze coś skrobnie.

Wczoraj miałam dość ciężki dzień psychicznie. Byłam też na rozmowie o pracę i znów usłyszałam, że mam za duże kwalifikacje, i że nie nadaję się do tej pracy, a raczej, że ich na mnie nie stać itp.

Ok. Wróciłam do domu. Atak bulimii, jeden, drugi, trzeci. Alkohol, dużo alkoholu, fajki. A tu jeszcze osłabienie, bo miesiączka. W którymś momencie zaczęło mną trząść i kłuć w klatce piersiowej, i tak jakbym miała zaraz zejść, zemdleć. Nie wiem już sama, czy zemdlałam, czy też zasnęłam.

Obudziłam się po szóstej rano w dobrej formie. Wykąpałam się, ubrałam, umalowałam. Mogłabym już iść do pracy ale jeszcze chwilkę, jeszcze posiedzę w domu. Piosenką fantastyczną wygrzebałam, to też wam dedykuję dziewczyny, które mnie czytacie :)







No a poza tym u nas z P. chyba wszystko ok. Staram się być szczera i grzeczna. Wzięłam debet, czekam, aż pojawi się kasa na koncie. Kupię karnet na siłownię i od września zaczynam chodzić znów. W ten sposób chcę zapanować nad piciem. Tak było rok temu i udało się. Być może i tym razem się uda.

Debet powinien pomóc mi opłacić obecne rachunki. Będę też mogła sięgać po te środki, by jakoś żyć.
Znów wracam do kontrolowania finansów w wersji pisemnej. Koniec wakacji, koniec laby, koniec luzu.

Powiem szczerze, że ciężko mi robić cokolwiek. Czy Wy też tak macie, że nic Wam się nie chce?
Tę chwiejność trzeba jakoś spacyfikować, bo to przez nią nic się nie chce. Bo jednego dnia naplanuje, namyślę sobie jak durna a następnego już chcę czegoś innego, I tak w koło.

Jakby ktoś z Was był z Warszawy i chciał skorzystać z Centrum Kryzysowego, to mam kontakt i tam przyjmują i pomagają.

Siódmego września mam prywatną wizytę u mojej lekarki. Tym razem godzinną z elementami psychoterapii analitycznej. Może i coś mi to da. Już nie mogę się doczekać. 

No i bardzo bym te warsztaty chciała zorganizować. Coś dla nas, żebyśmy mieli takie miejsce, czy taką organizacje, działającą na rzecz naszą.

Zobaczymy. Na szczęście jest kilka osób chętnych do podjęcia się współorganizowania projektu.
Mam kilka osób, które mogłyby pomóc. Moim zadaniem jest nas wszystkich ze sobą skontaktować. A potem każdy już wybierze swoją działkę, w której będzie działał.

Chyba, że na początek stworzyć taką grupę samopomocową, nieformalną... cokolwiek...

środa, 29 sierpnia 2012

Stowarzyszenie i grupa BPD

Wracam właśnie ze spotkania z chłopakiem, który gotów jest zaangażować się w utworzenie grupy wsparcia oraz stowarzyszenia osób z BPD. Ustaliliśmy wstępnie, że we wrześniu należy zorganizować spotkanie tych osób, które są gotowe wspomóc ten projekt. Wszystkich Was bardzo proszę o informacje czy jesteście zainteresowani takim spotkaniem i w czym ewentualnie moglibyście pomóc.

Spotkanie byłoby wstępnie zapoznawcze. 

Ustaliliśmy co do stowarzyszenia, że mogłoby ono edukować społecznie ten rodzaj zaburzenia. To na wstępie. Co do grupy należałoby to omówić w szerszym gronie. Chłopak, z którym się dziś spotkałam jest studentem psychologii SWPS.

Osoby chętne do wzięcia udziału w spotkaniu proszone są o kontakt na mój adres email: perfekcjoznizm@gmail.com

Rozmawialiśmy także o tym, że Volta może chcieć dużo kasy za warsztaty, być może będziemy w stanie sami znaleźć lokal i zatrudnić terapeutów. Wymaga to jeszcze szczegółowego omówienia.

Być może trzeba będzie poszukać sponsorów. Istotne także będzie stworzenie strony www.

Liczę na Waszą pomoc i serdecznie zapraszam do współpracy.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Jeszcze o P.

Może jeszcze napiszę słówko o relacji z P. Grupa i związek z P. to dwa tematy mocno na czasie.
Reszta jest dodatkiem, choć także ważnym, tak jak moja sytuacja zawodowa.

Nie wiem czemu to tak się nam włącza. A już na pewno mi, że muszę udowadniać sobie, że jestem dla kogoś ważna. W tym wypadku dla P. Wiem Mój Drogi P, że jesteśmy ze sobą krótko, ale ten paskudny lęk przed tym, że coś zepsuję i mnie odrzucisz, wykańcza mnie i nakręca olbrzymi niepokój. Mało tego, popycha do robienia rzeczy, których bym nie chciała, a które mają na celu zniszczyć to co zaczynamy tworzyć.

Wczorajszy wieczór był bardzo miły. Taki spokojny, naturalny. To był dobry czas. Poza tym mam nadzieję, że angażując się w sprawy grupy wsparcia, dam Ci więcej przestrzeni, która jest tak ważna także i dla mnie. Tylko do tej pory działało to u mnie w jedną stronę. Ja mam prawa a partner nie.

Ja mam kaprysy, fochy, trudne emocje, ciężkie chwile a partner ich mieć nie może, bo ma być cały i w każdej chwili dla mnie. Ma być nastawiony na mnie. Czujny.

Temat związków jest dla mnie obszarem szczególnie trudnym. Dlatego nie mam w zwyczaju brania udziału w dyskusjach na forum BPD, które dotyczą tej płaszczyzny.

Wkurzam się na partnerów BPD, którzy użalają się nad swoim losem. Losem poniewieranych, krzywdzonych i odrzucanych notorycznie. 

Kojarzą mi się z ludźmi bardzo słabymi. A ja słabości nie lubię, brzydzę się jej, być może dlatego, że to jedna z moich cech.

Jak tak obserwuję P. to dostrzegam w nim wiele zalet, a przede wszystkim podoba mi się jego stanowczość i zdecydowanie. Podoba mi się sposób w jaki wyraża swoje potrzeby i opinie.
Wszystko to bardzo dojrzałe. Bardzo mnie to pociąga. Szanuję go za to. Przy tym jest szalenie ciepły i wrażliwy. Podoba mi się, że P. ma swój świat, że umie się w nim zaszyć i w nim żyć. Podoba mi się jego dobry kontakt z kobietami. Jestem zazdrosna o koty, które go wciąż obłażą :) O kobiety jeszcze nie miałam powodu.

Jego osobowość sprawia, że odczuwam jakiś respekt przed nim. Mam ochotę być posłuszna, choć różnie to wychodzi. Martwi moja chwiejność i to, że może to męczyć na dłuższą metę. Chwiejność i jakaś taka niekonsekwencja. Wiem, że P. może złościć, choć nie wiem czy mi to mówił wprost, że tak często zmieniam zdanie, że nie doprowadzam do końca pewnych rzeczy, że jestem niesłowna.

To nie wynika z jakiegoś kaprysu a ze zmieniających się w ciągu dnia emocji i potrzeb. Wciąż trudno mi nad tym panować.

Wczoraj dzwoniłam do jednej  z klinik. 12 września mam kwalifikację na grupę terapeutyczną. Będzie trwała od 24 września przez okres 3 miesięcy od godziny 16stej do 21szej. Jeśli dobrze pójdzie, będę chciała skorzystać z tej (bezpłatnej) terapii.

O tym ośrodku dowiedziałam się w "Domu pod fontanną", organizacji wspierającej osoby z zaburzeniami psychicznymi. Zadzwoniłam tam wczoraj do nich, po tym jak po raz kolejny odwołałam rozmowę o pracę. Nie wiem co się ze mną dzieje.

Z tymi rozmowami o pracę to jest tak, że ja bezpiecznie czuję się tu u szefów, u których pracuję obecnie. Nie bardzo chcę iść gdzie indziej, i czekam aż wyklaruje się kwestia finansów, to znaczy co mi zaproponują. Bywam dobrym handlowcem, mam temperament, zapał, ale miewam też gorsze dni i moi szefowie znają mnie od tej strony a mimo to są gotowi mnie wspierać.

Dlatego nie chcę iść gdzieś, gdzie mogę nie dać sobie rady. Gdzie nie spotkam się z taką wyrozumiałością. Być może dzisiaj lub jutro będę wiedzieć jakie warunki finansowe mi finalnie zaproponują w tej firmie.

Ok, zbieram się do pracy. Miłego dnia Kochani.






O grupie c.d.

Na warsztat zgłosiło już chęć uczestnictwa kilka osób. Wiem, że wszystko to kwestia finansów, ale jak tylko będę wiedzieć coś więcej, dam znać.

Jeżeli możecie się wypowiedzieć, napiszcie proszę jakiej pomocy głównie oczekiwalibyście?
Ja tak, jak pisałam, myślałam o jakiejś psychoedukacji połączonej z treningiem umiejętności osobistych i społecznych.

Rozumiem przez to naukę o emocjach, asertywności (nie mylić ze sztuką mówienia nie). Naukę umiejętności radzenia sobie z negatywnymi emocjami, ze złością, z uczuciem pustki wewnętrznej, autodestrukcją, naukę relacji międzyludzkich, partnerskich, itd.

Nie wiem jeszcze co powiedzą mi w tej klinice. Klinika jest znana w Warszawie, skupiająca dobrych lekarzy. Byłam tam u nich na wizycie. Mają jakąś fundację - Fundacja Jaroszyńskich, która wspiera takie inicjatywy jak ta z tą grupą.

Oby się udało i oby nie było drogo, tak by było nas na to stać.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Jest nadzieja :)

Kochani, jest nadzieja dla nas. Odpisał mi właściciel i manager kliniki, w której pracuje mój alternatywny lekarz z propozycją spotkania i omówienia szczegółów organizacyjnych celem stworzenia grupy wsparcia dla BPD.

Napisał, że musi się jeszcze skontaktować z doktorem Sulikiem w tej sprawie i odezwie się do mnie jeszcze w tym tygodniu.

Tak więc piszcie, kto jest zainteresowany wzięciem udziału w warsztatach. Piszcie też o swoich propozycjach. Jak to sobie wyobrażacie, jaką kwotę od osoby za warsztat raz w miesiącu jesteście w stanie przeznaczyć. Jakiej wielkości grupa wchodziłaby w grę itd.


O mnie i P.

W piątek wieczorem wróciłam do Warszawy. Poprosiłam P. by wyszedł po mnie na dworzec. Wyszedł. Ucieszyłam się, gdy go zobaczyłam. Został u mnie na noc i wyszedł w sobotę koło 16stej.
Potem położyłam się i zasnęłam.

Obudziłam się koło 20stej i nie miałam pomysłu na to co ze sobą zrobić.
Poszłam do sklepu po piwo. Wstawiłam się nieco i słuchałam na yt piosenek dla dzieci. Stąd ten Kubuś Puchatek. Wróciła A. z pracy, zamieniłyśmy słówko i dalej siedziałam sama w pokoju.

Bardzo tęskniłam za P., bo ten tydzień bez niego był trudny. Tydzień z rodziną i ludźmi, których dawno nie widziałam. P. kojarzy mi się z bezpieczną ostoją. Miałam potrzebę być blisko niego na dłużej. Nadeszła niedziela a ja nie miałam żadnych planów na ten dzień. Nie umówiliśmy się z P. i nie wiedziałam, czy to oznacza, że on ten dzień chce spędzić sam, bo musi ode mnie odpocząć.

Miałam ochotę choć na krótki spacer, na kawę wypitą gdzieś w kawiarni. Na spędzenie czasu tak jakoś inaczej.

Czekałam na jakiś znak od niego, ale milczał. Pisałam zatem z K. i T. na fb. Ale w głębi gdzieś czułam, że bardzo tęsknię za P.

Poznałam kogoś niedawno. Ma 34 lata, jest wolny, pracuje w radio. Poznałam go przez przypadek. Miałam jego numer gg, więc odezwałam się do niego, by spytać o pracę dla T. I tak od słowa do słowa i M. zaprosił mnie na kawę. Pomyślałam, że skoro P. się  nie odzywa to spotkam się z M.

Napisałam w końcu sms do P. z pytaniem jak mu mija dzień, i że spotykam się z kolegą. Niby w sprawie mieszkania, ale nie o to mi do końca chodziło, chodziło mi adorację i męskie towarzystwo.

Postanowiłam się ubrać inaczej niż w trampki i t-shirt. Założyłam buty na obcasie, jakieś tam inne ciuchy, tak by było kobieco i sexy. 

W którymś momencie dopadł mnie jednak wyrzut sumienia, więc napisałam do P., czy nie miałby ochoty pójść ze mną do kina. Odpisał, że nie ma ochoty, bo wrócił z siłowni i jest zmęczony i nic poza tym. Zrobiło mi się przykro, bo pomyślałam, że może choć zaproponuje bym zajrzała do niego.

Odważyłam się napisać jeszcze jeden sms, że w takim razie dobrze, że co prawda czuję się bardzo samotnie, ale jakoś będę się uczyć wytrzymywać stany pustki wewnętrznej, które mnie dopadają.
Napisałam szczerze, bo pomyślałam, że otwarte komunikaty są ważne w każdym związku. W końcu mogłam strzelić focha, ale chyba jestem już na to za stara.

On napisał jednakże, że jeśli mam ochotę mogę wpaść do niego. Odpisałam, że ok, że zajrzę na chwilę. Napisałam M., że niestety nie spotkam się z nim i wyłączyłam komputer. Ale tak posiedziałam chwilę i pomyślałam, że chyba narzuciłam się P.  Napisałam mu w związku z tym, że nie przyjdę, że się ubrałam i jadę do miasta. A dokładnie napisałam chyba jednak złośliwie, że się "odpicowałam" i jadę do miasta.

M. odezwał się i prosił nadal o spotkanie. Powiedziałam, że nie ma sprawy. Mało tego, pomyślałam, że nie uda nam się z Pawłem, że bardzo się różnimy. Pomyślałam, że nic z tego nie wyjdzie. Wyszłam więc z domu na spotkanie z M. Pod blokiem jednak złapał mnie jakiś silny ucisk w klatce piersiowej i ból, i żal i poczucie winy. Poszłam do sklepu, kupiłam dwa piwa i wróciłam do domu.
M. napisałam, że nie przyjadę.

Wypiłam te dwa piwa i już kompletnie stęskniona za P. wyszłam z domu i podążałam w jego kierunku. Wyjęłam telefon i napisałam, czy wyjdzie na chwilę mnie przytulić. Odpisał, że tak.

Ucieszyłam się ogromnie. I już frunęłam do niego i już nie mogłam się doczekać, ale za chwilę jakiś smutek znów i jakieś pretensje do P, że tak mnie zostawił, że tak mało brakowało a może zrobiłabym coś głupiego.

Wyszedł, przytulił mnie a ja zaczęłam mówić co myślę. Mówiłam z trudem, bo cholernie krępowałam się powiedzieć wprost. Mniej więcej dałam do zrozumienia P., że byłam gotowa zrobić coś głupiego, ale to dlatego, że czułam się odrzucona przez niego i niechciana.

P. powiedział, że musi się przestawić trochę na inne myślenie, że pojawiłam się tak nagle w jego życiu. Powiedział, też, że absolutnie nie zgodzi się być przeze mnie zawłaszczonym, coś w tym rodzaju, że on potrzebuje przestrzeni dla siebie.

Powiedział, że przez najbliższy tydzień on będzie mi pisał sms na powitanie (do tej pory robiłam to ja), że może się tego nauczy dzięki temu. No i dzisiaj rano taki sms, otrzymałam. Nie wiem czy to nie wymuszone, ale uśmiechnęłam się, gdy przeczytałam wiadomość. Doceniam to.

Myślę, że musimy z P. Ustalić pewne zasady. Jak i kiedy spędzamy czas wolny i inne podobne.
A jeśli weekendy mają być osobno, to ja muszę je wcześniej planować. Choć z planowaniem u mnie jest duży problem.

Dzisiaj zaprosił mnie do siebie na oglądanie filmu. Pewnie, że pójdę. 
 


niedziela, 26 sierpnia 2012

Plan

Od rana pada deszcz. Popisze chyba dzisiaj maile do klinik różnych w kwestii utworzenia tej grupy wsparcia.

Przeglądam ogłoszenia mieszkań i pokoi. Napisałam też do dziewczyny jakiejś i chłopaka, którzy dali ogłoszenia o poszukiwaniu pokoju na Ursynowie, z pytaniem, czy nie chcieliby razem ze mną poszukać czegoś. Może odpiszą.

Sprzątnę pokój może dzisiaj, bo bałagan straszny, a po południu pojadę do mojej przyjaciółki do szpitala.

Jutro o 12stej mam rozmowę o pracę. Ale to nic specjalnego. Pójdę porozmawiam. Zobaczę. Postaram się nie zawalić.


sobota, 25 sierpnia 2012

O tym i owym.

Ach.. ja się zwyczajnie gubię, rozpadam. Zaczęłam przekraczać granice. Zaczęłam balansować na krawędzi. Teraz bez przynależenia do mojej wspólnoty tracę grunt. Zacierają się granice dobra i zła.

Zaczynam testować rzeczywistość, testuję ludzi. Chcę spokoju, chcę poukładania. Być może na wszystko trzeba czasu ale i wysiłku z mojej strony. Czy ja się staram? Chyba już nie.

Trzeba to wszystko na nowo poukładać. Nazwać rzeczy, określić wartości. Uczyć się trwać, uczyć się zabiegać, starać, naprawiać, być konsekwentną.

Na wyjeździe w rodzinne strony spotkałam się z wieloma osobami. W głównej mierze były to kobiety. Silne choć wrażliwe, zaradne życiowo, ale z trudnym bagażem doświadczeń.

Kobiety...

Byłam u matki w domu rodzinnym. Nadal twierdzę, że domu nie lubię. Z matką mogę utrzymywać kontakt telefoniczny. Bezpośrednie spotkania mnie męczą, nudzą, nużą. Chciała mi dać jakieś pieniądze, nie wzięłam.

Miałam pojechać do ojca na grób, ale wybrałam piwo i papierosy u kuzynki. Jak mówi przysłowie biblijne, lepszy żywy pies niż martwy lew. Lepsze spotkanie z żywą kuzynką i jej mężem niż grobem, który milczy.

Odwiedziłam mojego bratanka i jego mamę, kobietę, dla której mój brat się rozwiódł. Nie są już razem, bo mój brat był nie do zniesienia. Ona jest psychiatrą, przyjaciółką mojej pani doktor, która opiekowała się mną w liceum. Fajna babka. Ucieszyła się na moją chęć utrzymania kontaktu z nimi.
Wśród sióstr i mojej matki, to spotkanie wzbudziło wiele kontrowersji, ale finalnie pogodziły się z tym, że nawiązałam kontakt z tą kobietą.

Siostry...

Siostry zapracowane, rozwiedzione. Wszyscy, cała nasza czwórka jest rozwiedziona. Radzą sobie nieźle, mają swoje biznesy. Piękne, duże domy, odchowane dzieci. Tylko samotność im czasem dokucza. Taka samotność związana z brakiem oparcia w stabilnym partnerze.  Siostry spotykają się z jakimiś żonatymi facetami. Nie jest dobrze.

I tyle.

Co do niechęci pisania bloga, to wiąże się to z tym, że czyta go P. i nie mogę już tak pisać wszystkiego jak kiedyś.





piątek, 24 sierpnia 2012

Znudzenie

Szczerze? Znudziło mi się pisanie tego bloga, z różnych względów. Postaram się zająć utworzeniem grupy wsparcia. Będę tu Was o tym informować.

Pozdrowienia.

Wracam

Witajcie! Dzisiaj wieczorem wracam do Warszawy. Czas w rodzinnych stronach spędziłam dość aktywnie. Dużo spotkań ze znajomymi, dużo rozmów. Załatwiłam co trzeba i chyba odpoczęłam od tej dramatycznej samotności. Wiem, wiem, jest P.

Ale ja nie cierpię mieszkać samotnie w tym mieszkaniu. A. ciągle w pracy, prawie się nie widzimy. Mam dość takiego życia.

Najchętniej wynajęłabym mieszkanie z jakąś większą ilością ludzi, żeby mieć swój pokój oczywiście, ale żeby obok ktoś był, ktoś się krzątał po domu. Źle mi samej.

Wczoraj rozmawiałam przez skype z K. Coś mu odwaliło i zaczął mi prawić wyrzuty, że był dla mnie szalenie wyrozumiały, że kochał mnie jak wariat, że zawsze stał po mojej stronie i chronił mnie przed moją rodziną a ja zwyczajnie spieprzyłam wszystko. Ja na to, że gdyby nie chlał jak świnia to może bym go nie kopnęła w dupę. Na co on, że jak miał nie pić, jak ja takie jazdy mu robiłam, w sensie, że co chwila jakieś próby samobójcze, nie wracanie na noc do domu, łażenie samotnie po knajpach, lądowanie w hotelach z jakimiś kolesiami. Miał rację, ok. Testowałam go do granic możliwości. Chciałam zobaczyć ile potrafi znieść. Jak bardzo mu na  mnie zależy. Zależało. Nigdy mnie nie zostawił, to ja zostawiałam jego.

Powiedział mi jeszcze wczoraj, że to nie prawda, że coś mi dolega psychicznie, że ja zwyczajnie boję się bliskości i bycia kobietą dla mężczyzny. Nie wnikałam o co mu chodzi, ale myślę, że on dzisiaj mnie nie zna, choć on na każdym kroku podkreśla, że zna mnie najlepiej. Strasznie się pokłóciliśmy. To znaczy w tym sensie, że klęliśmy do siebie a emocji było w tym wszystkim od cholery.

Dla mnie każdy wyjazd tu, w rodzinne strony kojarzy się z K. Kurewsko dużo mnie z nim łączyło.
Dużo i długo.

Teraz jest P. Wiem, że musi minąć sporo czasu, zanim poczuję się z P. swojo. Póki co, nie czuję się przy nim do końca swobodnie. Ale to naturalne, znamy się przecież bardzo krótko. Cieszę się, że dzisiaj wracam już do Warszawy ze względu na P. właśnie.

I to tyle. Jakoś znów mi się nie bardzo chce pisać tu ba blogu. Wrócę do wawy i zajmę się tą grupą wsparcia.


środa, 22 sierpnia 2012

Niedowartościowanie

Cholera, bardzo się męczę, bo w głowie mam myśli, które ciągle mnie oskarżają. Czasem są tak dokuczliwe, że szepczę do siebie jakieś wulgaryzmy. Wyzywam się od różnych. Bardzo to męczące. Mam tak już od dość dawna a obecnie jest to nie do zniesienia. Mam potrzebę to zapijać.

Te myśli pojawiają się zupełnie nieoczekiwanie i nieadekwatnie czasem. Idę ulicą, siedzę w domu, czy w pracy. Jestem sama czy też z kimś, one wciąż mi dokuczają. To strasznie męczy. Już mam dość.

Muszę być lepsza i lepsza. Rozumiecie? Wciąż lepsza a jest coraz gorzej. Tak to widzę. Potrzebuję dużo zapewnień, że coś znaczę, że nie jestem skończoną idiotką. Moje poczucie własnej wartości legło w gruzach. Wciąż próbuję się czymś dowartościować. Szukam sposobów na dowartościowanie, na odreagowanie, na tłumienie.

Jestem zmęczona, zmęczona, zmęczona. Potrzebuję Pana Michała, by mnie ukoił, by pokazał mi co właściwie jest ze mną. Jaka jestem, czy aż tak zła i do niczego?

Czasem z tego niedowartościowania wygaduję jakieś głupie rzeczy, których za chwilę żałuję. Koło się zamyka. Trudno, muszę z tym jakoś żyć.

Jestem teraz w rodzinnych stronach. Jest dość intensywnie towarzysko. Dużo emocji, dużo wrażeń. To także sprawia, że wciąż nadeptuję sobie na odcisk, wciąż się pogrążam.
Okropieństwo.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Jestem

Jestem. Tak jak napisał P., trochę spanikowałam. Ale chyba już będzie dobrze. Szczegóły niebawem.
Zobaczcie co mi odpisał mój "alternatywny" doktorek odnośnie stworzenia grupy wsparcia dla BPD:

"Pani (...),

Nie mam pojęcia jak to zorganizować, bo nigdy tego nie robiłem. Specjalistów łatwo znaleźć pisząc na adres takich klinik jak Volta np. z propozycją współpracy. Co do miejsca - naprawdę nie wiem...

Fajny pomysł, nowoczesny. Na pewno taka grupa potrzebna i to bardzo.
Jakby co to służę radą. Tylko zaznaczm że ja się na marketingu nie znam :)"


Chodźcie zorganizujemy tę grupę. Pomożecie mi?
Elvi, pisałaś coś kiedyś o fundacji. Może spróbujmy coś zrobić?

czwartek, 16 sierpnia 2012

Krótko

Ojej, jak ciężko.. krok za krokiem, powoli. Od rana zajmuję się finansami. Opłacam rachunki, muszę wyjaśnić sprawę z kredytem w banku. Nie będę zbyt wiele myśleć. Po prostu zrobię to co trzeba.

To tyle na dziś. Trzymajcie się!

wtorek, 14 sierpnia 2012

Odejdę z latem

Z dnia na dzień, coraz bardziej doskwiera mi uczucie pustki wewnętrznej. Coraz bardziej zapadam się w siebie. Dużo milczę, mało się zastanawiam. Odliczam jedynie godziny do kolejnych poranków, bo poranki są najpiękniejszą częścią dnia. Choć dzisiaj czuję się nieco wymięta. Od kilku dni budzę się już nieco później. Z trudem wstaję. Dużo energii poświęcam na to by postawić się do pionu.

Jedyne co mi jeszcze sprawia przyjemność to poranna kawa i muzyka.

Za chwilę jadę do szpitala, moja przyjaciółka idzie na ten oddział, na którym byłam wiosną.
Jest bardzo zdenerwowana. To jej pierwszy pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Będą ją diagnozować pod kątem ChAD. Źle z nią ostatnio. Postaram się ją wesprzeć.

Myślę coraz częściej o śmierci. Myślę, czy to nie byłby głupi pomysł. Nie mam siły na życie, na to ciągłe zawieranie swoich impulsów, ponoszenie konsekwencji własnych zachowań. Jest mi bardzo ciężko. Tak, jest mi ostatnio cholernie ciężko. Tylko co z kotami? Może chcielibyście moje koty?

Wiem, że nadchodząca jesień to dla mnie wyrok. Całą zimę czekam na wiosnę i lato. Tego roku nie mogłam się jakoś szczególnie cieszyć tymi porami roku. Niejasna sytuacja życiowa przysłoniła mi urok tych dni.

Ech.. ciężki poranek. Coś się dzieje, coś jest nie tak.



poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Nie cierpię weekendów

Stanowczo protestuję przeciw wszelkim weekendom. Nie cierpię, nie lubię, nie znoszę.
Są okropne, nudne i nie do przeżycia. Choć jak widać żyję.

Spałam ja sobie do dziewiątej dzisiaj. O matko! Obudziłam się i jakoś próbuję się zebrać.
Wczoraj piłam Des :), piłam bo co tu robić jak w głowie myśli złe. Zapaliłam też.

Chyba zapiszę się jednak do jakiegoś hospicjum. Może wrócę do tej fundacji co to działa przy centrum onkologii. Tylko, że ichniejszy psycholog powiedział mi, że on nie ma obaw co do tego, że zniosę tamtejszy hardkor. Bardziej martwi go, jak sobie poradzę, gdy nie będzie działo się  nic. No bo powiedziałam mu, że ja border jestem.

Co jeszcze mogłabym robić? A może jakąś grupę wsparcia dla borderów zorganizować? Hm? Co Wy na to? Popytam tu i ówdzie. Tak, to zadanie dla mnie na najbliższe dni.

Tymczasem zbieram się. Buziaki. Pa pa.


sobota, 11 sierpnia 2012

Stabilnie

No dobrze, spokój, spokój od czwartkowego wieczora. Nie chwieje mną zbytnio w ciągu dnia a bywało i tak. Po ostatnim wyskoku z P. jestem potulna jak baranek. Wczoraj wyszłam wcześniej z pracy, bo przyjechała siostrzenica z dwu i półrocznym synkiem. Ale rano do pracy leciałam jak na skrzydłach, żeby zobaczyć P., żeby choć na chwilę się w niego wtulić. No i się udało :)

No a dziś wstałam o świcie, bo odwoziłam moją O. z synkiem na lotnisko. Wróciłam do domu i poszłam spać. A teraz siedzę i czekam do osiemnastej, bo o osiemnastej ma przyjść P. Potem idziemy na starówkę na koncert jazzowy.

Zadzwonił do mnie przed chwilą mój instruktor z siłowni. Gaduła z niego straszny. Nawijał godzinę. Zachęcił mnie do biegania z rana. Wytłumaczył, że dla zdrowia fizycznego i psychicznego są potrzebne trzy rzeczy, sen, trening i odpowiednia dieta. Snu powinno być jakieś 7,5 godziny na dobę, nie mniej, nie więcej. Dietę mam ustawioną a biegać mogę na początek 20 minut, plus 10 minut na rozgrzewkę. Może zaryzykuję. Zawsze to będzie coś. Będę miała być z czego z siebie dumna. No pomyślę.

No dobrze, czas sprzątnąć nieco mieszkanie, wstawić pranie jakieś, ale jeszcze chwilkę poleżę sobie i poczytam. Tak mi dobrze jakoś dzisiaj, tak spokojnie, że i z tymi papierosami nie jest to jakiś problem, ani z jedzeniem też, bo wczoraj to dałam ostro do wiwatu. Słoneczko wyszło i nie jest już tak pochmurno jak z rana. Mam ochotę się pomodlić, podziękować Bogu za ten spokój. Ciekawe czy On teraz słucha moich modlitw. Chyba tak...

piątek, 10 sierpnia 2012

Ciężki czwartek

Wczoraj z P. mieliśmy cichy dzień. Wszystko przeze mnie, bo przedwczoraj wypiłam jak zwykle i jakieś głupie myśli przyszły mi do głowy w kierunku P. no to ja długo nie myśląc, trach i sms do niego. A sms taki godzący w jego męskość.

Zadziwił mnie strasznie, bo na ten sms on swój sms, ucinający i mocno stawiający granicę. Złość mnie wzięła przeokropna i ja mu na to: "no to pa"

No i stąd też między innymi ten poranek taki był wczoraj. Dzień cały był do niczego. Męczyłam się psychicznie strasznie. I jeszcze to, że on w pracy normalnie na przeciw mnie siedzi. Patrzyłam na niego, patrzyłam, żeby złapać jego wzrok i choć przeprosić wzrokiem ale ten nic. Raz tylko spojrzeliśmy na siebie P. pokręcił wtedy głową i dalej zajął się pracą.

Pomyślałam sobie, że dotarło do niego, jaki ciężki kaliber jestem i odpuścił. I już byłam przekonana, że koniec, że już nie ma nic. Na koniec po pracy spytałam go jeszcze z nadzieją, czy wraca autobusem, a ten, że nie, że z chłopakami autem.

No to poszłam. Poszłam a po pracy byłam umówiona z kolegą do kina. Z tym co to z nim czas jakiś temu byłam na piwie. Po kinie mieliśmy iść gdzieś jeszcze ale mi w głowie nie było chodzenie po knajpach jak ja cała jednym bólem byłam i umierałam z tego cierpienia, z tego bólu.

I tak siedzę  i czekam na M. Wyjęłam telefon i piszę do P. sms z pytaniem, czy spotkałby się ze mną wieczorem na chwilę, że chyba trzeba porozmawiać, bo to wszystko nie daje mi spokoju.

Oczywiście byłam już gotowa umierać w związku z tym, że nie odpisze albo, że napisze coś co mocno zaboli ale on ku mojemu zdziwieniu odpowiedział żebym przyszła do niego.
Trochę jakbym poczuła ulgę ale myślę sobie, nie to jeszcze nie koniec, na pewno on mi powie do słuchu jak się spotkamy. No i dalej się bałam.

Obejrzeliśmy z M film. Film swoją drogą niesamowity, pełen sprzeczności i abstrakcji. Odetchnęłam, zdystansowałam się, nawet śmiałam się w kinie. Film się skończył i M. pyta co robimy a ja na to, że jestem z kimś jeszcze umówiona, że muszę do domu.

No i poszłam ja po kinie do P. I kiedy szłam to spotkałam go pod jego blokiem, bo wracał z siłowni.
I podeszłam do niego a on... przytulił mnie. Myślałam, że się rozbeczę ale tylko wycedziłam, przepraszam a on, jakiś tekst potwierdzający, że chyba przyjmuje przeprosiny, i jeszcze powiedział, że to co napisałam do niego poprzedniego wieczora zabolało.

No i poszliśmy do niego ale ja wciąż się bałam. A może nie tyle już bałam co było mi strasznie wstyd i głupio. No a w domu wywiązała się szczera rozmowa. Bardzo szczera, która mnie osobiście dużo kosztowała. P. zaskoczył mnie swoją postawą. Dojrzałą, zrównoważoną. I z każdą chwilą jak tak rozmawialiśmy to ja czułam, że to najwspanialszy człowiek na świecie, że jest cholernie mądrym facetem, szalenie empatycznym. I było mi wstyd za to moje gówniarskie zachowanie z poprzedniego dnia. W ogóle ze wszystkich poprzednich dni. I ulga na mnie spłynęła niesamowita w końcu i spokój. P. znów był blisko, dotykał mnie, tulił a ja powtarzałam sobie w głowie, "dostałaś szansę, nie zmarnuj tego".


czwartek, 9 sierpnia 2012

Wieś

A jakby tak pomarzyć o czymś dobrym? Marzy mi się święty spokój i cichy słoneczny poranek. Zapach kwiatów, śpiew ptaków. Idę sobie po kwiecistej łące. I to słońce takie ciepłe i jeszcze rosa na trawie. Jestem na swojej wsi. Dużo tam pięknych miejsc. Duża rzeka i lasy i łąki i pola. Wieś rozrzucona trochę tu trochę tam. Na środku wsi sklep, mały sklepik. Właśnie przywieźli chleb z piekarni. Pod sklepem ustawiła się kolejka ludzi. Stoją wszyscy, dyskutują żywo. Co ta Hryciowa tyle chleba bierze a nie zamawiała. Jak tyle bierze to powinna była wcześniej na zeszyt się zapisać. Dzieci do niej przyjeżdżają. Syn aż ze Szczecina z synową i z dziećmi. Bo teraz na mojej wsi są wakacje, i prawie w każdym domu pełno ludzi. Z rana jadą wszyscy na łąki na pola a wieczorem biesiadują sobie, to nad rzekę pójdą.

Wakacje na wsi były rzeczą najpiękniejszą. Bo wtedy było nas dzieci bardzo dużo. Z całej polski, jak tak się wszyscy zjechali. Mieliśmy swoje szałasy w lesie. Wykopane w ziemi i przykryte deskami i gałęźmi. A nad rzekę jeździliśmy na kilka samochodów. Zwłaszcza w niedzielę już od rana siedzieliśmy na wodą i był piknik i ognisko i różne zabawy. I nad tą rzeką ciągnęły się pastwiska, na których pasły się owce i krowy. Owce pasł stary Jan, co to nam dzieciom robił fujarki z wierzbiny. I one grały a jakże. Tylko stary Jan nierówno już z tej starości miał pod kopułą, to jak się szło prosić o fujarkę czy gwizdek to Jan koniecznie nas dziewczynki chciał poklepać tu i ówdzie. Uciekałyśmy od niego ale w sumie to się z niego śmiałyśmy.

A wieczorem jak krowy wracały z pastwiska to zaraz potem po całej wsi unosił się zapach świeżego mleka.
I my dzieci staliśmy, każde ze swoim kubkiem i moja mama doiła każdemu do tego kubka krowę. I to mleko takie z pianką było i takie pyszne. A jak jeszcze truskawek z tym mlekiem się utarło, albo świeżą pajdę chleba ze śmietaną i cukrem. Mmmm. Rarytas.

Wieczorem rodzice,ciotki i wójkowie robili ognisko. Były pieczone ziemniaki i inne pyszności. I muzyka z magnetofonu i duży biesiadny stół i nad nim lampka żeby komary leciały do światła nie do nas.

No i my dzieci zawsze przedstawialiśmy rodzicom jakieś teatrzyki, jakieś skecze a ci słuchali nas i się zanosili śmiechem. I był to czas wesoły, o którym nie wiem czemu nie piszę a przecież takich dni było sporo. Bardzo dużo.

Piękna ta moja wieś była. Piękna. Tam był mój dom. Mój jedyny dom...


Chwiejność

Obudziłam się i jestem przerażona. Cała się trzęsę. Boję się. Mam wrażenie, że wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Bardzo się rozchwiałam. Chyba potrzebuję pomocy terapeuty. Nie wyjdę z tego sama. Uruchomiłam jakąś machinę autodestrukcji. Niszczę wszystko po kolei.

Jeśli chodzi o P. to raczej nic z tego nie będzie. Poza tym nie mam w sobie teraz tyle siły bo rozpraszać siebie na drugą osobę. Raczej pojawia się potrzeba atakowania z naprzemienną chęcią błagania o zbawienie. Wykończę człowieka, wykończę siebie.

Muszę się gdzieś schować, muszę ukryć siebie. Niech nikt mnie takiej nie ogląda.

Niech ktoś mnie przytuli i powie, że wszystko będzie dobrze. Moja obecna sytuacja życiowa, stała się taką zagrażającą życiu matką z dzieciństwa. Może właśnie o to mi chodziło? Mój terapeuta coś o tym przebąkiwał, że ja mam potrzebę prowokowania niepewności i chaosu, by się w nim rozpływać, by pogrążać się w negatywnych emocjach, bo tak funkcjonowałam w dzieciństwie.

Ten lęk we mnie jest teraz tak ogromny, że czuję fizyczny ból całego ciała. Mam ochotę skulić się i krzyczeć, życie nie bij, będę już dobrą dziewczynką, tak jak błagałam matkę, kiedy ta się nade mną znęcała.

Muszę sobie przypomnieć jak sobie radziłam z tym lękiem przed matką. Może powinnam pomodlić się do Boga, ale on chyba też mnie już nie chce. Wszystko zepsułam...

Zbudziłam się dzisiaj w nocy także z przerażeniem. Skuliłam się i tak leżałam w bezruchu. Moje dwa koty zorientowały się, że nie śpię i przyszły do mnie. Położyły się obok i tak leżałam ja i moje koty.
Ich spokojne mruczenie ukoiło mnie, ich miękkie futerka, ciepło. Pomyślałam, że jesteśmy na tym świecie, pośród tej ciemnej nocy tylko my i mamy tylko siebie.

Nie wolno mi popełniać więcej głupstw. Jestem odpowiedzialna choćby za te zwierzaki jeśli nie potrafię być odpowiedzialna za siebie. 

Już dobrze, już dobrze. Muszę wstać i żyć. Trwać, walczyć i KRZYCZEĆ O POMOC! Może ktoś usłyszy, może ktoś wyrwie mnie z tego szaleństwa. Nic już nie rozumiem.

Trzeba wstać, trzeba iść, żyć trzeba... NIGDY SIĘ NIE PODDAM





środa, 8 sierpnia 2012

Nowy dzień

No dobrze. Mamy nowy dzień. A nowe dni można zaczynać na nowo. Autoprezentacja przepadła, ale to nie powód do wpadania w depresję. Wykluczyli mnie, ale zawsze mogę wrócić jak się poukładam z pewnymi rzeczami. Z pracą sytuacja niejasna, ale od października mam zapewnione zatrudnienie w tej firmie, z której mnie zwolnili. Tak mi powiedział mój szef. A i może w tej pracy coś się ruszy od września, bo to czas kampanii reklamowych, więc może będzie do przodu.

Moją słabą stroną jest brak cierpliwości. Mój terapeuta zawsze mi powtarzał, że niekiedy z pewnymi decyzjami trzeba zaczekać. Tylko, że jak się zaczyna coś sypać to ja wpadam w panikę i muszę natychmiast coś zrobić. Właściwie nie wiem skąd mi się to wzięło.

Napisałam ja tej kobiecie, że jak chce ode mnie usłyszeć kilka słów o mnie to ja ją zapraszam na kawę i możemy sobie porozmawiać :) O ludzie, jestem kompletnie szurnięta. Nic nie odpisała. Może ją to uraziło. Trudno, to nie jest tak, że tylko jedna strona ma się starać. Chcę by ona także mi coś dała od siebie. Chcę zobaczyć na ile mój potencjalny szef byłby elastyczny. Na ile gotów przystawać na różne niestandardowe propozycje, bo ja jestem niestandardowa.

No a już pracownicy agencji reklamowych tym bardziej powinni wykazywać pewną miarą odchyłu od normy. Taka specyfika pracy i już. Tak to sobie tłumaczę :)

P. się na mnie trochę wkurzył za tę akcję z prezentacją. Na dodatek wymyśliłam sobie, że wyjeżdżam pod cholerę do sióstr. Odpocznę sobie. Poniańczę dzieci moich siostrzenic. Odwiedzę matkę może, ojca na cmentarzu.

W każdym razie P. zdenerwował się na to, że ja tak sobie lakonicznie napisałam mu na fejsie, że wyjeżdżam, że nawet z nim nie porozmawiałam o tym.

Jakoś nie mogłam tego zrozumieć. Chcę to wyjeżdżam i tyle. A on na to, żebym się postawiła na jego miejscu, że on tak mi pisze, że wyjeżdża a najlepiej to już z pociągu wysyła sms, że jedzie i wróci za tydzień. No to pomyślałam sobie, że może rzeczywiście głupio się zachowałam.

Zostałam wychowana w takim duchu, że faceci nie mają nic do gadania a tu znalazł się taki co to się czepia. Trochę mi się to podoba, nie powiem. Do tej pory chodziłam po omacku, a tu dostaję wyraźne sygnały, że pewne rzeczy są ok a inne nie. Tak postępował ze mną mój terapeuta. I rzeczywiście to mnie jakoś trzymało w ryzach.

Ech, skomplikowane to trochę i nieco wbrew mojej kociej naturze. Ok, ubieram się, jadę pozałatwiać to co trzeba i wyjeżdżam. Nie dam się depresji. Jeszcze tego brakowało.





wtorek, 7 sierpnia 2012

Spadam

Ech.. i co ja mam napisać. Milczę, bo czuję, że wszystko jest do bani. Prawdę mówiąc jestem potwornie wystraszona. Nie chciałam tu tego pisać ale myślę, że to może być istotne by jakoś lepiej rozumieć to co przeżywam. Otóż wykluczono mnie z mojej społeczności religijnej. Dużo zmian się z tym wiąże. Niestabilna sytuacja z mieszkaniem i pracą, plus to, że będę musiała się rozstać z moją współlokatorką i innymi ważnymi dla mnie osobami i już psychicznie wysiadam.

Zrezygnowałam z tej autoprezentacji. Czuję się tak mało pewna siebie, że nie udźwignę tego. Napisałam babce maila.

Od rana czuję się bardzo źle. Boli mnie głowa, mam zawroty głowy. To z nerwów zapewne. Nie mam siły by walczyć. Powoli się wycofuję. Ta cała sytuacja jest niezłą pożywką dla depresji. Właściwie nawet jestem gotowa się poddać. Straciłam zbyt wiele.

sobota, 4 sierpnia 2012

Przyjazd G.

Wstałam dzisiaj wcześnie, myślę sobie, pokombinuje coś z tą prezentacją. A tu dupa, bo okazuje się, że mam jakiś office starter i power pointa niet. Coś próbowałam ściągnąć ale ja niekumata jestem w tych kwestiach, K. zaczęłam męczyć, ale ten, że śpi i tylko jakiś link mi podesłał. Wściekłam się niemiłosiernie na ten brak power pointa tego i teraz siedzę i telepię się z nerwów.

Szlag by to! Napisałam do P. Może on coś pomoże jak wstanie. Ech.. kurwa mać!

Z tych nerwów to aż mi się ciemno zrobiło przed oczami. Najwyżej na firmowym laptopie zrobię czy jak.
Potem na pendrajwa wrzucę i tyle.

Dobra, później o tym pomyślę. Mam dzisiaj stresa dodatkowego, bo w południe przyjeżdża do mnie moja polonistka z liceum. Nie widziałyśmy się kilka dobrych lat. Zostanie u mnie do jutra. G. jest super babka, młoda jeszcze bo tylko o pięć lat ode mnie starsza. Mam ją odebrać z dworca i mam do galerii jakiejś ją zabrać, bo G. chce sobie jakieś zakupy zrobić. Potem pewnie pójdziemy na jakiś obiad a potem do mnie już do domu.

W związku z tym, muszę jeszcze jakieś zakupy zrobić i coś przyrządzić dobrego do jedzenia. K. oczywiście wymyślił jakieś kosmiczne danie ale nie mam siły do tego. Zrobię sałatkę, wino kupię i tyle.

Trochę się obawiam o czym będziemy rozmawiać jak się tak długo nie widziałyśmy.  Ale K. mówi, żebym zadzwoniła do niego na skype jak już będziemy w domu z G. bo on też chce z nią pogadać. To najwyżej będziemy we trójkę gadać.

Z G. zaprzyjaźniłam się jeszcze jakoś w liceum. Bardzo mnie ona urzekała swoją wrażliwością i kobiecością.
Lekcje polskiego z nią to była czysta przyjemność. Świetna nauczycielka. Fantastyczna kobieta.

Często jej się przyglądałam na tych lekcjach i podziwiałam ją. Kiedyś po lekcji podeszłam do niej i powiedziałam jej, że podoba mi się jej wrażliwość, że to takie bardzo kobiece jest i że ja też bym tak chciała. To ona uściskała mnie i ucałowała na te słowa.

Często podrzucała mi jakieś książki do czytania, jakieś wiersze. Pamiętam jak mi przyniosła Szklany Klosz Sylvii Plath i powiedziała, że to trochę o mnie. Kiedyś zaprosiła mnie do kawiarni, żebyśmy mogły sobie na spokojnie usiąść i pogadać. Przychodziłam też do niej do domu. Poznałam jej męża i syna. Mąż też był polonista, razem studiowali.

Z czasem w jej związku zaczęło się mocno psuć. Bardzo ich oboje polubiłam i przykro mi było, że się nie dogadują. To próbowałam mediować trochę, a potem to już taka moja rola była, żeby posłuchać i pomóc się dogadać. I tak spędzaliśmy długie godziny na rozmowach. A jak wychodziłam od nich to łeb mi pękał od tego wszystkiego. Powierzyli mi wiele tajemnic i jakoś to nas już tak połączyło i ta znajomość przetrwała do dzisiaj.

G. przygotowywała moje wszystkie trzy siostrzenice do matury i jednego siostrzeńca. Dzieciaki były pod wrażeniem jej osobowości. Ja się cieszyłam, że mogę je na korki do G. posłać, bo do G. ciężko było się dostać. Uczyła w bardzo znanym, prestiżowym liceum, sama miała niezłą renomę, więc chodzić do profesor T. na korki to było coś. Cieszyłam się z tej naszej znajomości i cieszyłam tym bardziej, że ta znajomość nie jest jednostronna, i że ja także mogę jej dać coś od siebie.

Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie i pyta, czy może mnie odwiedzić. Że stęskniła się bardzo i chce trochę odpocząć od domu. No to ucieszyłam się bardzo, że chce przyjechać no i przyjeżdża właśnie dziś.

Dobra zbieram się i idę po zakupy. Miłej soboty Wam wszystkim życzę!






piątek, 3 sierpnia 2012

Strach

Wczoraj nie piłam. Nawet mi się nie chciało. Po pracy przyszłam do domu, włączyłam telewizor i tak sobie leżałam aż usnęłam. Miałam pomyśleć nad tą prezentacją do pracy ale budziło to we mnie zbyt duże napięcie to poszłam spać.

Wezmę sobie poniedziałek wolny, może nawet wtorek i zajmę się tym jak trzeba. Problem w tym, że nie jestem nazbyt obowiązkowa. Moje działania wszelkie są podyktowane impulsami raczej niż dojrzałym podejściem do sprawy.

Problemem jest to, że strasznie, ale to strasznie boję się być oceniana. Tak było zawsze. Na przykład w liceum miałam tak, że jako jedyna z klasy nie odpowiadałam przy tablicy. Nauczyciele sadzali mnie w pierwszej ławce i robili mi krótkie sprawdziany. I jak pisałam to było ok, ale jak miałam mówić przy całej klasie i nauczycielu to trzęsłam się strasznie i zaraz trzeba było mnie posadzić bo omal nie zemdlałam.

Rozmawiali oni ze mną i pytali co jest, czy jakoś mogą pomóc, a ja na to, że nie wiem. Ale pod czas lekcji było też tak, że jak nauczyciel jakiś o czymś opowiadał to ja pierwsza byłam do dyskutowania z nim.

Nie ważne co to był za przedmiot, polski czy fizyka. Lubiłam sobie pogadać i to co mówili nauczyciele naprawdę budziło we mnie ciekawość. Lubili mnie oni, bo ja bardzo uczynna byłam i jak coś trzeba było załatwić czy pomóc to ja pierwsza. Stąd zawsze byłam jakimś gospodarzem albo zastępcą. Jak coś trzeba było dla klasy wynegocjować to ja szłam i negocjowałam. Nie było problemu. I zazwyczaj się udawało.

Byłam też pierwsza do organizowania różnych przedsięwzięć. Akademie, na których śpiewałam, jakieś inne uroczystości. Potrafiłam całą klasę zorganizować tak, że każdy coś miał do zrobienia.

Ale było także tak, że potrafiłam całą klasę na wagary wyciągnąć. I szli wszyscy. A potem ja brałam wszystko na siebie i szłam na dywanik i się tłumaczyłam.

Robiliśmy też u mnie na stancji wieczory z historią. Przychodził do mnie nasz nauczyciel ludzie z klasy, było jedzenie i piecie i godziny rozmów. Bardzo ciepło wspominam te chwile.

Ja i kilka osób z mojej klasy zaprzyjaźniliśmy się z paroma nauczycielami. I oni robili u siebie w domach posiadówki i nas zapraszali. Siedzieliśmy, piliśmy wino i dyskutowaliśmy o tym i owym.

No a jak przyszło do matury, to ja oczywiście bunt i mówię, że uczyć się nie będę. Pójdę z tym co mam w głowie. A w głowie miałam niewiele, bo co usłyszałam to mi gdzieś zaraz umykało w tym zamęcie silnych emocji, które od zawsze mi towarzyszyły. Pamięć miałam i do dzisiaj mam paskudną. Ciężko mi coś zapamiętać.

Na maturę pisemną poszłam. Co prawda upita. Tak, niestety tak tylko dałam radę.
Pamiętam na polskim poszłam do toalety i moja polonistka za mną wpada i pyta, czy mi czegoś nie pomóc nie podpowiedzieć. Ale ja z dumą, że nic nie trzeba, że to ma być moja wiedza. Napiszę to co wiem.
To napisałam na tróję z plusem.

Ale jak był ustny polski to nie przyszłam. Po prostu nie stawiłam się na egzamin. Szukali mnie ludzie z klasy i nauczyciele. A ja zlękniona siedziałam w parku. Bałam się strasznie. No to mi przyszło na myśl, że pójdę do mojej psychiatry co to się mną opiekuje. Poszłam i jej opowiedziałam, że nie stawiłam się na egzaminie.

To ona strasznie się przejęła i zaczęła tłumaczyć i zaraz jakiś papierek wypisała i kazała lecieć z tym do dyrektora szkoły.

Wchodzę do szkoły a mój chłopak i polonistka w płacz, bo obawiali się, że coś sobie zrobiłam.
Szybko do dyrektora kazali mi iść z tym pismem. To poszłam, dyrektor spojrzał na mnie i zaraz zaczął tłumaczyć, że nie trzeba się tak denerwować, że to nic takiego, że oni dla nas są, że chcą pomóc.

No i dali mnie na inny termin, No i poszłam. Nic prawie nie pamiętam, jak i co mówiłam. Wiem, że wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Ale ja jak zaczarowana kompletnie nic nie mogłam z siebie wydusić. W głowie zamęt, żadnych konkretów.

Przepuścili mnie jakoś. I maturę zdałam.

Co ciekawe, kiedy zadawałam maturę to w tym czasie moi rodzice ani rodzeństwo się ze mną nie kontaktowali. Ja nic im nie mówiłam, oni nic nie pytali. Tak więc w tym trudnym czasie towarzyszyli mi jedynie a może aż, nauczyciele, moja psychiatra i przyjaciele z klasy.

Chciałam iść na studia. Polonistka radziła filologie polską, albo psychologię. Ale rodzice powiedzieli, że żadnych studiów nie będzie, jeszcze ich moje siostry w tym wspierały. Zasłaniali się brakiem kasy i tym, że na studia nie zasłużyłam.

Nie miałam odwagi i takiej wiedzy jeszcze o życiu, by zwyczajnie pieprznąć to wszystko i wyjechać. Znaleźć pracę i pójść na te studia.

No to zostałam i poszłam do studium medycznego. Żeby móc się uczyć i mieć za co żyć zamieszkałam u kobiety, która miała dwóch małych synków. Jeden miał półtora roku a druki sześć lat. Ich mama cały czas wyjeżdżała w delegacje i moim zadaniem było się nimi opiekować w zamian za wyżywienie i mieszkanie.

Tylko na czas lekcji moich przychodziła druga opiekunka a tak byłam z nimi cały czas. No i wtedy zaczęłam psychicznie wysiadać. Chłopcy byli bardzo trudnymi dziećmi. Ojca nie mieli a matka wciąż na wyjazdach.

Nie miałam siły ani chęci się uczyć. Byłam tak przejęta tymi dziećmi, że całą energię poświęcałam na nich.
Rano musiałam wstawać bardzo wcześnie. Obudzić chłopców, przygotować śniadanie, ubrać i zaprowadzić jednego do przedszkola, drugiego do opiekunki.

Ten malutki co dzień rano strasznie zanosił się płaczem przy ubieraniu. Nie chciał się ubierać i koniec. Ten drugi za to nie chciał jeść. Pakowałam torbę do szkoły. Małego w wózek, większego za rękę i z czwartego piętra po schodach.

W szkole byłam nie przytomna. Bardzo się martwiłam o tych chłopców i nie chciałam ich zostawiać to szkołę rzuciłam, bo mi się to wszystko wydawało jakieś takie banalne.

W tym czasie już byłam z K. bo zaczęliśmy być parą w ostatniej klasie liceum. Chodziliśmy do tej samej klasy. Z tym, że K. wyjechał do warszawy na studia a ja zostałam. I gdy tylko K. przyjeżdżał to starał mi się tę moją samotność i mordęgę zrekompensować i wymyślał nam różne niespodzianki. Nam czyli mi i tym dzieciakom. Bo niestety byli ze mną non stop.

K. powtarzał, że jak tylko znajdzie pracę to mnie do siebie zabierze i że już wszystko będzie dobrze. Ale gdzieś w głębi serca nie chciałam zostawiać tych chłopców.

W końcu przyszedł taki czas, że K. załatwił wszystko co trzeba i powiedział, żebym przyjeżdżała. Nawet mi pracę znalazł. No i to był dramat największy. Największy z największych. Nawet teraz ciężko mi o tym pisać. Ale K. tłumaczył, że muszę zacząć żyć swoim życiem, że to matka jest odpowiedzialna za dzieci, nie ja.

Czułam się strasznie podłym człowiekiem, że zostawiam tych chłopców. Czułam, że jest coś co nas łączy. To, że jesteśmy zdani na siebie i mamy tylko siebie. Że nie mamy mamy ani taty, dla których bylibyśmy ważni. Naprawdę z ciężkim sercem wspominam moment kiedy ich zostawiłam. Nie chcę nawet wspominać jak zareagowali chłopcy, widząc mnie z torbami.

I tak przyjechałam do Warszawy. Byłam w fatalnym stanie. K. miał szkołę, pracę i mnie na głowie.
Myślę, że wtedy zaliczyłam swoją pierwszą depresję. Kiedy szłam do pracy, to jeszcze jakoś się trzymałam.
W dni wolne nie wstawałam z łóżka, nie jadłam, spałam.

Kiedyś K. wrócił do domu i zobaczył mnie w takim stanie. Wkurzył się strasznie i zaczął krzyczeć, że to do niczego nie prowadzi, że muszę stanąć na nogi, że on już nie ma pomysłów jak mi pomóc. I wtedy zrobił coś co było do niego niepodobne. Wyciągnął mnie z łóżka, wziął na ręce i zaniósł pod prysznic i skierował na mnie strumień zimnej wody i przytrzymywał kiedy chciałam się wyrwać. Uruchomił we mnie taką falę wściekłości, że zaczęłam się drzeć i okładać go pięściami. Poczułam złość jakiej jeszcze nigdy nie czułam.

Puścił mnie. Kazałam mu wypierdalać. Krzyczałam, że jest największym chujem i gówno wie, co się ze mną dzieje, maminsynek pieprzony. Wytarłam się do sucha, przebrałam i postanowiłam wyjść z domu. Na odchodne krzyknęłam mu: "pierdol się!" i poszłam.

Wsiadłam w autobus możliwie najdłuższej linii i tak jechałam przed siebie. Myślałam i myślałam, to pochlipywałam sobie. Ludzie się gapili ale miałam to gdzieś. Do domu wróciłam późną nocą. K. czekał na mnie z przerażeniem w oczach. Zaczął przepraszać i się rozpłakał. I pomyślałam wtedy, że jemu też jest bardzo ciężko z tym wszystkim. Przytuliłam się do niego i płakaliśmy oboje. Obiecałam, że będę chodzić do pracy, że będę się starać, że pójdę do lekarza itd.

No i powoli zaczęłam stawać na nogi. Wzięłam troszkę życie w swoje ręce. Zmieniłam pracę, już sama ją sobie znajdując. Mimo ogromnego lęku zawalczyłam o siebie. I tak któregoś dnia wyprostowałam się i podniosłam głowę. Przynajmniej na jakiś czas.

Po co o tym wszystkim napisałam? Być może dzisiaj potrzebny mi taki K. który potrząśnie mną i poleje zimną wodą, bo się troszkę pieszczę ze sobą. Nikomu nie jest łatwo. No komu jest?

A ja się użalam i roztkliwiam jakby działo się nie wiem co. To co było kiedyś a teraz to niebo a piekło.
Dzisiaj jest mi może troszkę ciężko. Może nie radzę sobie zbyt dobrze. Ale jeśli nie stawię temu czoła, nigdy się nie dowiem jak to jest. W końcu też mam kochanego P., który jest bardzo ciepłym, troskliwym mężczyzną. Już mi jakoś przeszła ta chęć uciekania od niego. Jakiś mi się wydaje taki swój. Nie jestem sama. Owszem dużo się dzieje w moim życiu, ale bywało naprawdę gorzej. Mam ogromne szczęście spotykać samych dobrych ludzi. To jest naprawdę cenne.

Muszę walczyć, nie wolno mi się poddać. Bo kiedy się poddaję, to jakbym zostawiała tę dziewczynkę sobie, która gdzieś w środku mnie cała drży. Muszę się sobą zaopiekować. Potrzebuję dużo wsparcia ale wiem także, że jestem w stanie już o wiele więcej dać z siebie sama.

Mimo wszystko bardzo się boję.





środa, 1 sierpnia 2012

Rozmowa o pracę

Wczoraj odezwała się do mnie koleżanka. Pracowałyśmy kiedyś razem w tej agencji, do której wróciłam. Opowiedziała mi, że była na spotkaniu w pewnej agencji, w której klientka wspomniała, że szuka właśnie handlowca, a Ewa na to, że zna kogoś kto jest niezłym sprzedawcą i opowiedziała o mnie.

Babka się zainteresowała i poprosiła o przekazanie jej namiarów do mnie. Ewa dała mi znać co i jak no a ja dzisiaj się skontaktowałam z tą kobietą. I tak od słowa do słowa i okazało się, że nasze agencje mieszczą się tuż obok i właściwie jeśli mam czas i ochotę to mogę do nich podejść nawet dzisiaj. No to poszłam. Rozmawiało nam się bardzo przyjemnie. Ponad godzinę. Na koniec dziewczyna spytała mnie czy mogłabym przyjść na drugi etap rozmowy a mianowicie na prezentację własnej osoby.

Zlękłam się okropnie, no bo co ja niby mogę o sobie powiedzieć. Ale zgodziłam się i w środę idę do nich na dziesiątą.

Przyleciałam do firmy i narobiłam rabanu, że oto takie mam zadanie do wykonania i żeby mi ktoś pomógł. No to koleżanka mi się zaoferowała, że pomoże. No ale wracamy z P. z pracy i on mi uwagę taką prawi, że ja sama powinnam to zrobić. Posmutniałam. Ja sama? Ja nie wiem jak, nie potrafię. No to P. mi tłumaczy co i jak. No i obiecałam mu, że choć jedno zdanie dziś do tej prezentacji napiszę. Ale co tu pisać o sobie?
Jak tu siebie zaprezentować? Nudna jestem przeokropnie. Nie mam żadnego hobby nic. Ok, lubię muzykę, różną, bardzo różną. Lubię dobry film, najlepiej jakieś studia osób bohaterów typu "Wstyd", czy "Samotny mężczyzna". Bardzo urzekł mnie film "Między słowami" O a oglądaliście "Przełamując fale" albo "127 godzin"?

No co tu pisać o sobie? Jak może się zaprezentować? Zwierzaki kocham, zwłaszcza koty. Sama mam dwa.
Ale o czym tu się rozgadywać. Temperament mam jak burza a czasem wręcz przeciwnie, jestem jak ten wygasły wulkan.

Ludzi jestem ciekawa bardzo. Bardzo lubię poznawać nowe twarze. Jestem cholernie ciekawa z kim mam do czynienia, ale na krótką chwilę chyba. Jeśli ktoś mnie nie zaciekawi, odchodzi w zapomnienie.

To co mnie w życiu fascynuje i napędza to ludzie, ludzie, ludzie... Stąd i blog i udzielanie się na forach i praca  jaką wybrałam, bo w niej ciągle mogę poznawać kogoś nowego.

To co? O tych ludziach mam pisać?

Ech... idę się napić. Jutro będę myśleć co dalej...

Coś pozytywnego?

Ktoś mnie poprosił, żebym spróbowała napisać kiedyś coś pozytywnego. Hm.. to dość trudne, bo jak tu pisać o czymś dobrym, kiedy wokół tyle niepewności.

Pan M. powiedział kiedyś, że gdyby nie przytrafiły mi się w życiu dobre rzeczy to nie umiałabym tak lgnąć do ludzi, prosić o pomoc, podnosić się po każdym niepowodzeniu.

Poza rodzeństwem, z którym spędziłam wczesne lata dzieciństwa miałam także babcię. Tylko ją pamiętam ze wszystkich dziadków. To dlatego, że gdy się urodziłam moi dziadkowie byli dość posunięci w wieku.

Babcia mieszkała wraz z dziadkiem jakiś kilometr drogi od nas. O dziadku się nie wypowiem, bo to niestety postać negatywna. Dziadkowie ci byli rodzicami mojej matki.

Mieszkali w ślicznym drewnianym domku z prawdziwymi, kaflowymi piecami. Babcia była kobietą bardzo zaradną i pracowitą. W jej domu panował idealny porządek. Zawsze miała dla mnie coś dobrego w zanadrzu, albo czasem w tajemnicy przed dziadkiem wciskała mi parę groszy na coś słodkiego.

Kiedy mojego rodzeństwa już nie było, odwiedzałam ja babcię moją po szkole. Niestety niewiele z tych odwiedzin pamiętam. Jedna rzecz tylko mi utkwiła w pamięci. Duży, głośno cykający zegar w kuchni.

W kuchni był taki duży piec, który stanowił znaczną część ściany domu. Pod piecem tym stało drewniane łóżko. Kładłam się na tym łóżku, zarzucałam nogi na ten piec i wsłuchując się w odgłos zegara rozmyślałam sobie o różnych różnościach. Babcia w tym czasie w drugim pokoju wyciągała jeszcze przedwojenną maszynę do szycia marki Singer i szyła, dziergała, łatała. I ja wiedząc, że babcia ta moja obok, rozpływając się w tym spokoju i w tych moich dziecięcych fantazjach zasypiałam. Tylko tyle pamiętam, żadnych rozmów, nic.

Potem, gdy babcia umarła a ja miałam może siedem lat, chodziłam ja do babci na cmentarz. Ze śmiercią babci też była trauma ale dzisiaj ma być o dobrych rzeczach :)

No po szkole wysiadałam ja na przystanku przy cmentarzu i szłam do babci na grób. I wszystko babci mojej  opowiadałam. Co było w szkole, czego się nauczyłam. Jak się nauczyłam nowej piosenki to babci śpiewałam. A jak wiersza to mówiłam. Słuchała ta moja babcia, słuchała wszystkiego.

Czasem wyjmowałam książki z tornistra, to i babci książkę poczytałam. Żeby babci mojej nie było smutno.
Choć być nie powinno, bo w tym grobowcu co to ona leżała, to byli też jej mali dwaj synkowie, co umarli jak jeszcze byli dziećmi. To i im czytałam.

Dobrze mi było, oj dobrze. Bo i babcia ze mną była i rzeczona we wcześniejszym wpisie Maria.
Potem jak byłam starsza to żaliłam się babci na chłopaków w szkole. Oj prowadziłam ja z nimi boje. Tłukłam się z nimi, przezywałam. He, a zastraszyć się mnie nie dało w żaden sposób.

Pamiętam taki epizod. Już trochę podrośnięci byliśmy, ja i ci moi wredni chłopcy. Ja może w szóstej klasie, oni siódma, ósma. No mieliśmy taki szkolny autobus, nasz własny, naszej szkoły. Majka na niego mówiliśmy. To ze względu na kolor.

No i jak kończyliśmy lekcje to szliśmy do tego autobusu i tam przesiadywaliśmy. Oczywiście tylne miejsca zajmowali chłopaki ze starszych klas. Wściekało mnie to, bo ja też chciałam z tyłu. No to ładowałam się na tył i ja pomiędzy nich. No i się zaczynały przepychanki i docinanie sobie. Trochę się ich bałam, ale już wolałabym umrzeć niż im ten lęk okazać i dać za wygraną. Pakowałam się ja na ten tył dla samej zasady.

A i o tym epizodzie miałam. Któregoś dnia poszłam do Majki pierwsza. Chłopaków nie było, to ja sobie zeszyty rozłożyłam i lekcje odrabiam. Matematyka to musiała być, bo coś z cyrklem robiłam. Aż tu przyszedł  taki jeden P. co mi dokuczał straszliwie. Przyszedł z dwoma kolegami i do mnie jakieś takie seksistowskie teksty. No to ja do niego. A on na mnie, że niby mnie obmacywać będzie tak popisując się przed tymi kolegami. To ja niewiele myśląc ten cyrkiem mu bach w nogę. He, he. Oj zajęczał, oj krzyknął z bólu i odskoczył i zaraz do mnie, że pieprznięta jakaś jestem itp. itd.

To po tym cyrklu, przez jakiś czas utykał na nogę tak mu się zrobiło. A innym razem to poszłyśmy z dziewczynami między lekcjami nad rzeczkę, która płynęła przy naszej szkole. Dzień był upalny, słoneczny. I chłopaki ze starszych klas w tej rzeczce się taplali. Bardzo ja im zazdrościłam tej możliwości. Ale siedziałam grzecznie nad brzegiem z innymi dziewczynami aż tu tamci, że mnie zaraz do wody wrzucą. Nie strasz, nie strasz - mówię do jednego z nich. Jak mnie wrzucisz to się poskarżę, nauczycielom i będziesz miał za swoje.

A ten dalej do mnie jakieś teksty. Wściekłam ja się ogromnie, stanęłam na dość stromym brzegu i tak jak stałam w ubraniu wskoczyłam do wody. Wszyscy w szoku, co ja robię. Wyszłam ja z tej rzeki i mówię do dziewczyn, poczekajcie. I poleciałam do szkoły, odszukałam jakiegoś nauczyciela i mówię, że chłopcy ze starszych klas mnie do wody wrzucili.

Na nic się zdało ich przekonywanie, że to nie prawda. Dostali za swoje, ale jak i co to już  nie pamiętam.

Kiedyś pobiłam syna nauczycielki. No ten to był dużo młodszy, ale strasznie się panoszył i mojej koleżance dokuczał. Taki był wredny w ogóle ale nikt nie chciał z nim zadzierać, ze strachu, że ten poskarży i będzie draka. Ale raz jeden tak mnie wkurzył, że dorwałam go i sprałam, aż mu krew z nosa poszła. Będzie mi tu gówniarz jeden podskakiwał.

Matkę do szkoły wezwali, matka sprała mnie ale dla mnie to było nic, bo strasznie dumna z siebie byłam, że młodemu dokopałam.

Tych incydentów z chłopcami było dużo. A to dlatego, że jakoś mnie życie tak przysposobiło, żeby gdzieś się przy nich kręcić no a oni przy mnie.

To już możecie się domyślić, że te niektóre nadużycia wobec mojej osoby ja sama prowokowałam swoim pyskatym zachowaniem. No ale jak się trafiał silniejszy przeciwnik to się poddawałam. A silniejsi się trafiali i potem otrzepywałam się z jakiejś urażonej dumy, wstawałam, podnosiłam wysoko głowę i trwałam, choć w środku lęk i przerażenie.

Na wsi, w której mieszkałam byłam hersztem bandy chłopaków. Dziewczynek do zabawy nie było, jakoś tak wyszło, no to z chłopakami trzymałam.

Matka nauczyła mnie przewodzenia i zastraszania, toteż ci chłopcy moi podporządkowali się mi jakoś.
Zresztą mieli ze mną dobrze, bo nikt nie miał tylu pomysłów co ja. Zawsze wymyślałam im jakieś zadania.
A jak ktoś nie chciał czegoś zrobić to wylatywał z naszej paczki.

W każdej grupie rówieśników wiodłam prym. Narzucałam swoje zdanie, zmuszałam do jakichś działań.
Ale w domu rządziła matka. Ciężko mi było z tym moim, jak na tamte czasy, silnym charakterkiem podporządkować się matce. Oj ciężko. Nigdy nie powiedziałam nikomu, że matka dominuje nade mną w domu. Po co mieli wiedzieć. To by mocno nadszarpnęło moim wizerunkiem.

Oj, chyba nie wyszło zbyt pozytywnie, co?
No cóż, będę się starać. Może następnym razem poszukam czegoś dobrego w tym co tu i teraz. A jest tego całkiem sporo.

Ps. Aktualnie mam bardzo wiele dobrych uczuć do P. Nie wycofuję się. Przystanęłam i się przyglądam. Hm.. ciekawe, bardzo  ciekawe to, co on daje z siebie.