środa, 1 sierpnia 2012

Coś pozytywnego?

Ktoś mnie poprosił, żebym spróbowała napisać kiedyś coś pozytywnego. Hm.. to dość trudne, bo jak tu pisać o czymś dobrym, kiedy wokół tyle niepewności.

Pan M. powiedział kiedyś, że gdyby nie przytrafiły mi się w życiu dobre rzeczy to nie umiałabym tak lgnąć do ludzi, prosić o pomoc, podnosić się po każdym niepowodzeniu.

Poza rodzeństwem, z którym spędziłam wczesne lata dzieciństwa miałam także babcię. Tylko ją pamiętam ze wszystkich dziadków. To dlatego, że gdy się urodziłam moi dziadkowie byli dość posunięci w wieku.

Babcia mieszkała wraz z dziadkiem jakiś kilometr drogi od nas. O dziadku się nie wypowiem, bo to niestety postać negatywna. Dziadkowie ci byli rodzicami mojej matki.

Mieszkali w ślicznym drewnianym domku z prawdziwymi, kaflowymi piecami. Babcia była kobietą bardzo zaradną i pracowitą. W jej domu panował idealny porządek. Zawsze miała dla mnie coś dobrego w zanadrzu, albo czasem w tajemnicy przed dziadkiem wciskała mi parę groszy na coś słodkiego.

Kiedy mojego rodzeństwa już nie było, odwiedzałam ja babcię moją po szkole. Niestety niewiele z tych odwiedzin pamiętam. Jedna rzecz tylko mi utkwiła w pamięci. Duży, głośno cykający zegar w kuchni.

W kuchni był taki duży piec, który stanowił znaczną część ściany domu. Pod piecem tym stało drewniane łóżko. Kładłam się na tym łóżku, zarzucałam nogi na ten piec i wsłuchując się w odgłos zegara rozmyślałam sobie o różnych różnościach. Babcia w tym czasie w drugim pokoju wyciągała jeszcze przedwojenną maszynę do szycia marki Singer i szyła, dziergała, łatała. I ja wiedząc, że babcia ta moja obok, rozpływając się w tym spokoju i w tych moich dziecięcych fantazjach zasypiałam. Tylko tyle pamiętam, żadnych rozmów, nic.

Potem, gdy babcia umarła a ja miałam może siedem lat, chodziłam ja do babci na cmentarz. Ze śmiercią babci też była trauma ale dzisiaj ma być o dobrych rzeczach :)

No po szkole wysiadałam ja na przystanku przy cmentarzu i szłam do babci na grób. I wszystko babci mojej  opowiadałam. Co było w szkole, czego się nauczyłam. Jak się nauczyłam nowej piosenki to babci śpiewałam. A jak wiersza to mówiłam. Słuchała ta moja babcia, słuchała wszystkiego.

Czasem wyjmowałam książki z tornistra, to i babci książkę poczytałam. Żeby babci mojej nie było smutno.
Choć być nie powinno, bo w tym grobowcu co to ona leżała, to byli też jej mali dwaj synkowie, co umarli jak jeszcze byli dziećmi. To i im czytałam.

Dobrze mi było, oj dobrze. Bo i babcia ze mną była i rzeczona we wcześniejszym wpisie Maria.
Potem jak byłam starsza to żaliłam się babci na chłopaków w szkole. Oj prowadziłam ja z nimi boje. Tłukłam się z nimi, przezywałam. He, a zastraszyć się mnie nie dało w żaden sposób.

Pamiętam taki epizod. Już trochę podrośnięci byliśmy, ja i ci moi wredni chłopcy. Ja może w szóstej klasie, oni siódma, ósma. No mieliśmy taki szkolny autobus, nasz własny, naszej szkoły. Majka na niego mówiliśmy. To ze względu na kolor.

No i jak kończyliśmy lekcje to szliśmy do tego autobusu i tam przesiadywaliśmy. Oczywiście tylne miejsca zajmowali chłopaki ze starszych klas. Wściekało mnie to, bo ja też chciałam z tyłu. No to ładowałam się na tył i ja pomiędzy nich. No i się zaczynały przepychanki i docinanie sobie. Trochę się ich bałam, ale już wolałabym umrzeć niż im ten lęk okazać i dać za wygraną. Pakowałam się ja na ten tył dla samej zasady.

A i o tym epizodzie miałam. Któregoś dnia poszłam do Majki pierwsza. Chłopaków nie było, to ja sobie zeszyty rozłożyłam i lekcje odrabiam. Matematyka to musiała być, bo coś z cyrklem robiłam. Aż tu przyszedł  taki jeden P. co mi dokuczał straszliwie. Przyszedł z dwoma kolegami i do mnie jakieś takie seksistowskie teksty. No to ja do niego. A on na mnie, że niby mnie obmacywać będzie tak popisując się przed tymi kolegami. To ja niewiele myśląc ten cyrkiem mu bach w nogę. He, he. Oj zajęczał, oj krzyknął z bólu i odskoczył i zaraz do mnie, że pieprznięta jakaś jestem itp. itd.

To po tym cyrklu, przez jakiś czas utykał na nogę tak mu się zrobiło. A innym razem to poszłyśmy z dziewczynami między lekcjami nad rzeczkę, która płynęła przy naszej szkole. Dzień był upalny, słoneczny. I chłopaki ze starszych klas w tej rzeczce się taplali. Bardzo ja im zazdrościłam tej możliwości. Ale siedziałam grzecznie nad brzegiem z innymi dziewczynami aż tu tamci, że mnie zaraz do wody wrzucą. Nie strasz, nie strasz - mówię do jednego z nich. Jak mnie wrzucisz to się poskarżę, nauczycielom i będziesz miał za swoje.

A ten dalej do mnie jakieś teksty. Wściekłam ja się ogromnie, stanęłam na dość stromym brzegu i tak jak stałam w ubraniu wskoczyłam do wody. Wszyscy w szoku, co ja robię. Wyszłam ja z tej rzeki i mówię do dziewczyn, poczekajcie. I poleciałam do szkoły, odszukałam jakiegoś nauczyciela i mówię, że chłopcy ze starszych klas mnie do wody wrzucili.

Na nic się zdało ich przekonywanie, że to nie prawda. Dostali za swoje, ale jak i co to już  nie pamiętam.

Kiedyś pobiłam syna nauczycielki. No ten to był dużo młodszy, ale strasznie się panoszył i mojej koleżance dokuczał. Taki był wredny w ogóle ale nikt nie chciał z nim zadzierać, ze strachu, że ten poskarży i będzie draka. Ale raz jeden tak mnie wkurzył, że dorwałam go i sprałam, aż mu krew z nosa poszła. Będzie mi tu gówniarz jeden podskakiwał.

Matkę do szkoły wezwali, matka sprała mnie ale dla mnie to było nic, bo strasznie dumna z siebie byłam, że młodemu dokopałam.

Tych incydentów z chłopcami było dużo. A to dlatego, że jakoś mnie życie tak przysposobiło, żeby gdzieś się przy nich kręcić no a oni przy mnie.

To już możecie się domyślić, że te niektóre nadużycia wobec mojej osoby ja sama prowokowałam swoim pyskatym zachowaniem. No ale jak się trafiał silniejszy przeciwnik to się poddawałam. A silniejsi się trafiali i potem otrzepywałam się z jakiejś urażonej dumy, wstawałam, podnosiłam wysoko głowę i trwałam, choć w środku lęk i przerażenie.

Na wsi, w której mieszkałam byłam hersztem bandy chłopaków. Dziewczynek do zabawy nie było, jakoś tak wyszło, no to z chłopakami trzymałam.

Matka nauczyła mnie przewodzenia i zastraszania, toteż ci chłopcy moi podporządkowali się mi jakoś.
Zresztą mieli ze mną dobrze, bo nikt nie miał tylu pomysłów co ja. Zawsze wymyślałam im jakieś zadania.
A jak ktoś nie chciał czegoś zrobić to wylatywał z naszej paczki.

W każdej grupie rówieśników wiodłam prym. Narzucałam swoje zdanie, zmuszałam do jakichś działań.
Ale w domu rządziła matka. Ciężko mi było z tym moim, jak na tamte czasy, silnym charakterkiem podporządkować się matce. Oj ciężko. Nigdy nie powiedziałam nikomu, że matka dominuje nade mną w domu. Po co mieli wiedzieć. To by mocno nadszarpnęło moim wizerunkiem.

Oj, chyba nie wyszło zbyt pozytywnie, co?
No cóż, będę się starać. Może następnym razem poszukam czegoś dobrego w tym co tu i teraz. A jest tego całkiem sporo.

Ps. Aktualnie mam bardzo wiele dobrych uczuć do P. Nie wycofuję się. Przystanęłam i się przyglądam. Hm.. ciekawe, bardzo  ciekawe to, co on daje z siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz