piątek, 3 sierpnia 2012

Strach

Wczoraj nie piłam. Nawet mi się nie chciało. Po pracy przyszłam do domu, włączyłam telewizor i tak sobie leżałam aż usnęłam. Miałam pomyśleć nad tą prezentacją do pracy ale budziło to we mnie zbyt duże napięcie to poszłam spać.

Wezmę sobie poniedziałek wolny, może nawet wtorek i zajmę się tym jak trzeba. Problem w tym, że nie jestem nazbyt obowiązkowa. Moje działania wszelkie są podyktowane impulsami raczej niż dojrzałym podejściem do sprawy.

Problemem jest to, że strasznie, ale to strasznie boję się być oceniana. Tak było zawsze. Na przykład w liceum miałam tak, że jako jedyna z klasy nie odpowiadałam przy tablicy. Nauczyciele sadzali mnie w pierwszej ławce i robili mi krótkie sprawdziany. I jak pisałam to było ok, ale jak miałam mówić przy całej klasie i nauczycielu to trzęsłam się strasznie i zaraz trzeba było mnie posadzić bo omal nie zemdlałam.

Rozmawiali oni ze mną i pytali co jest, czy jakoś mogą pomóc, a ja na to, że nie wiem. Ale pod czas lekcji było też tak, że jak nauczyciel jakiś o czymś opowiadał to ja pierwsza byłam do dyskutowania z nim.

Nie ważne co to był za przedmiot, polski czy fizyka. Lubiłam sobie pogadać i to co mówili nauczyciele naprawdę budziło we mnie ciekawość. Lubili mnie oni, bo ja bardzo uczynna byłam i jak coś trzeba było załatwić czy pomóc to ja pierwsza. Stąd zawsze byłam jakimś gospodarzem albo zastępcą. Jak coś trzeba było dla klasy wynegocjować to ja szłam i negocjowałam. Nie było problemu. I zazwyczaj się udawało.

Byłam też pierwsza do organizowania różnych przedsięwzięć. Akademie, na których śpiewałam, jakieś inne uroczystości. Potrafiłam całą klasę zorganizować tak, że każdy coś miał do zrobienia.

Ale było także tak, że potrafiłam całą klasę na wagary wyciągnąć. I szli wszyscy. A potem ja brałam wszystko na siebie i szłam na dywanik i się tłumaczyłam.

Robiliśmy też u mnie na stancji wieczory z historią. Przychodził do mnie nasz nauczyciel ludzie z klasy, było jedzenie i piecie i godziny rozmów. Bardzo ciepło wspominam te chwile.

Ja i kilka osób z mojej klasy zaprzyjaźniliśmy się z paroma nauczycielami. I oni robili u siebie w domach posiadówki i nas zapraszali. Siedzieliśmy, piliśmy wino i dyskutowaliśmy o tym i owym.

No a jak przyszło do matury, to ja oczywiście bunt i mówię, że uczyć się nie będę. Pójdę z tym co mam w głowie. A w głowie miałam niewiele, bo co usłyszałam to mi gdzieś zaraz umykało w tym zamęcie silnych emocji, które od zawsze mi towarzyszyły. Pamięć miałam i do dzisiaj mam paskudną. Ciężko mi coś zapamiętać.

Na maturę pisemną poszłam. Co prawda upita. Tak, niestety tak tylko dałam radę.
Pamiętam na polskim poszłam do toalety i moja polonistka za mną wpada i pyta, czy mi czegoś nie pomóc nie podpowiedzieć. Ale ja z dumą, że nic nie trzeba, że to ma być moja wiedza. Napiszę to co wiem.
To napisałam na tróję z plusem.

Ale jak był ustny polski to nie przyszłam. Po prostu nie stawiłam się na egzamin. Szukali mnie ludzie z klasy i nauczyciele. A ja zlękniona siedziałam w parku. Bałam się strasznie. No to mi przyszło na myśl, że pójdę do mojej psychiatry co to się mną opiekuje. Poszłam i jej opowiedziałam, że nie stawiłam się na egzaminie.

To ona strasznie się przejęła i zaczęła tłumaczyć i zaraz jakiś papierek wypisała i kazała lecieć z tym do dyrektora szkoły.

Wchodzę do szkoły a mój chłopak i polonistka w płacz, bo obawiali się, że coś sobie zrobiłam.
Szybko do dyrektora kazali mi iść z tym pismem. To poszłam, dyrektor spojrzał na mnie i zaraz zaczął tłumaczyć, że nie trzeba się tak denerwować, że to nic takiego, że oni dla nas są, że chcą pomóc.

No i dali mnie na inny termin, No i poszłam. Nic prawie nie pamiętam, jak i co mówiłam. Wiem, że wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Ale ja jak zaczarowana kompletnie nic nie mogłam z siebie wydusić. W głowie zamęt, żadnych konkretów.

Przepuścili mnie jakoś. I maturę zdałam.

Co ciekawe, kiedy zadawałam maturę to w tym czasie moi rodzice ani rodzeństwo się ze mną nie kontaktowali. Ja nic im nie mówiłam, oni nic nie pytali. Tak więc w tym trudnym czasie towarzyszyli mi jedynie a może aż, nauczyciele, moja psychiatra i przyjaciele z klasy.

Chciałam iść na studia. Polonistka radziła filologie polską, albo psychologię. Ale rodzice powiedzieli, że żadnych studiów nie będzie, jeszcze ich moje siostry w tym wspierały. Zasłaniali się brakiem kasy i tym, że na studia nie zasłużyłam.

Nie miałam odwagi i takiej wiedzy jeszcze o życiu, by zwyczajnie pieprznąć to wszystko i wyjechać. Znaleźć pracę i pójść na te studia.

No to zostałam i poszłam do studium medycznego. Żeby móc się uczyć i mieć za co żyć zamieszkałam u kobiety, która miała dwóch małych synków. Jeden miał półtora roku a druki sześć lat. Ich mama cały czas wyjeżdżała w delegacje i moim zadaniem było się nimi opiekować w zamian za wyżywienie i mieszkanie.

Tylko na czas lekcji moich przychodziła druga opiekunka a tak byłam z nimi cały czas. No i wtedy zaczęłam psychicznie wysiadać. Chłopcy byli bardzo trudnymi dziećmi. Ojca nie mieli a matka wciąż na wyjazdach.

Nie miałam siły ani chęci się uczyć. Byłam tak przejęta tymi dziećmi, że całą energię poświęcałam na nich.
Rano musiałam wstawać bardzo wcześnie. Obudzić chłopców, przygotować śniadanie, ubrać i zaprowadzić jednego do przedszkola, drugiego do opiekunki.

Ten malutki co dzień rano strasznie zanosił się płaczem przy ubieraniu. Nie chciał się ubierać i koniec. Ten drugi za to nie chciał jeść. Pakowałam torbę do szkoły. Małego w wózek, większego za rękę i z czwartego piętra po schodach.

W szkole byłam nie przytomna. Bardzo się martwiłam o tych chłopców i nie chciałam ich zostawiać to szkołę rzuciłam, bo mi się to wszystko wydawało jakieś takie banalne.

W tym czasie już byłam z K. bo zaczęliśmy być parą w ostatniej klasie liceum. Chodziliśmy do tej samej klasy. Z tym, że K. wyjechał do warszawy na studia a ja zostałam. I gdy tylko K. przyjeżdżał to starał mi się tę moją samotność i mordęgę zrekompensować i wymyślał nam różne niespodzianki. Nam czyli mi i tym dzieciakom. Bo niestety byli ze mną non stop.

K. powtarzał, że jak tylko znajdzie pracę to mnie do siebie zabierze i że już wszystko będzie dobrze. Ale gdzieś w głębi serca nie chciałam zostawiać tych chłopców.

W końcu przyszedł taki czas, że K. załatwił wszystko co trzeba i powiedział, żebym przyjeżdżała. Nawet mi pracę znalazł. No i to był dramat największy. Największy z największych. Nawet teraz ciężko mi o tym pisać. Ale K. tłumaczył, że muszę zacząć żyć swoim życiem, że to matka jest odpowiedzialna za dzieci, nie ja.

Czułam się strasznie podłym człowiekiem, że zostawiam tych chłopców. Czułam, że jest coś co nas łączy. To, że jesteśmy zdani na siebie i mamy tylko siebie. Że nie mamy mamy ani taty, dla których bylibyśmy ważni. Naprawdę z ciężkim sercem wspominam moment kiedy ich zostawiłam. Nie chcę nawet wspominać jak zareagowali chłopcy, widząc mnie z torbami.

I tak przyjechałam do Warszawy. Byłam w fatalnym stanie. K. miał szkołę, pracę i mnie na głowie.
Myślę, że wtedy zaliczyłam swoją pierwszą depresję. Kiedy szłam do pracy, to jeszcze jakoś się trzymałam.
W dni wolne nie wstawałam z łóżka, nie jadłam, spałam.

Kiedyś K. wrócił do domu i zobaczył mnie w takim stanie. Wkurzył się strasznie i zaczął krzyczeć, że to do niczego nie prowadzi, że muszę stanąć na nogi, że on już nie ma pomysłów jak mi pomóc. I wtedy zrobił coś co było do niego niepodobne. Wyciągnął mnie z łóżka, wziął na ręce i zaniósł pod prysznic i skierował na mnie strumień zimnej wody i przytrzymywał kiedy chciałam się wyrwać. Uruchomił we mnie taką falę wściekłości, że zaczęłam się drzeć i okładać go pięściami. Poczułam złość jakiej jeszcze nigdy nie czułam.

Puścił mnie. Kazałam mu wypierdalać. Krzyczałam, że jest największym chujem i gówno wie, co się ze mną dzieje, maminsynek pieprzony. Wytarłam się do sucha, przebrałam i postanowiłam wyjść z domu. Na odchodne krzyknęłam mu: "pierdol się!" i poszłam.

Wsiadłam w autobus możliwie najdłuższej linii i tak jechałam przed siebie. Myślałam i myślałam, to pochlipywałam sobie. Ludzie się gapili ale miałam to gdzieś. Do domu wróciłam późną nocą. K. czekał na mnie z przerażeniem w oczach. Zaczął przepraszać i się rozpłakał. I pomyślałam wtedy, że jemu też jest bardzo ciężko z tym wszystkim. Przytuliłam się do niego i płakaliśmy oboje. Obiecałam, że będę chodzić do pracy, że będę się starać, że pójdę do lekarza itd.

No i powoli zaczęłam stawać na nogi. Wzięłam troszkę życie w swoje ręce. Zmieniłam pracę, już sama ją sobie znajdując. Mimo ogromnego lęku zawalczyłam o siebie. I tak któregoś dnia wyprostowałam się i podniosłam głowę. Przynajmniej na jakiś czas.

Po co o tym wszystkim napisałam? Być może dzisiaj potrzebny mi taki K. który potrząśnie mną i poleje zimną wodą, bo się troszkę pieszczę ze sobą. Nikomu nie jest łatwo. No komu jest?

A ja się użalam i roztkliwiam jakby działo się nie wiem co. To co było kiedyś a teraz to niebo a piekło.
Dzisiaj jest mi może troszkę ciężko. Może nie radzę sobie zbyt dobrze. Ale jeśli nie stawię temu czoła, nigdy się nie dowiem jak to jest. W końcu też mam kochanego P., który jest bardzo ciepłym, troskliwym mężczyzną. Już mi jakoś przeszła ta chęć uciekania od niego. Jakiś mi się wydaje taki swój. Nie jestem sama. Owszem dużo się dzieje w moim życiu, ale bywało naprawdę gorzej. Mam ogromne szczęście spotykać samych dobrych ludzi. To jest naprawdę cenne.

Muszę walczyć, nie wolno mi się poddać. Bo kiedy się poddaję, to jakbym zostawiała tę dziewczynkę sobie, która gdzieś w środku mnie cała drży. Muszę się sobą zaopiekować. Potrzebuję dużo wsparcia ale wiem także, że jestem w stanie już o wiele więcej dać z siebie sama.

Mimo wszystko bardzo się boję.





10 komentarzy:

  1. Powinnaś być naprawdę z siebie dumna, że dałaś radę mimo wszystko. Bez wsparcia rodziny, które wiele osób miało, a być może nie poradzili sobie tak dobrze jak Ty. Ja mimo wsparcia matki (którego, mam wrażenie, nie doceniam i nie potrafię docenić, może z żalu do niej, nie wiem) nie umiem się pozbierać ze sobą, a ty dałaś radę i bez tego. No i miałaś duże szczęście - chyba i z klasą. Myślę, że teraz zamiast wsparcia ludzie daliby kopa w tyłek (był taki przypadek u mnie w liceum rok temu, kiedy pewien chłopak miał problemy). Tak sobie myślę, że może Twoje rozmowy z Matką Boską w dzieciństwie mają w tym swój udział ;) ? Sama nie wiem, czy wierzyć w "siły wyższe", ale tak mi na myśl przyszło.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że duże znaczenie miało moje rodzeństwo, które wychowywało mnie w pierwszych latach mojego życia. Dziękuję za miłe słowa Moyraa :)

      Usuń
  2. Perfekcyjna, ja zakładam Twój fun club. Tu i teraz. Nie bój się, jesteś ...kurcze, cokolwiek napiszę będzie nie tak....nie lubię tych komentarzy...
    budzisz mój podziw i szacunek, tyle.
    Jesteś wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He he, fun club? Tego jeszcze nie było :) Zawstydzasz mnie pisząc tak dobrze o mnie. Dziękuję.

      Usuń
  3. Dobry pomysł Mar. Przyłączam sie do fun klubu Perfekcyjnej. Dzielna jest, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  4. O rety, o rety, dzielna to ja nie jestem. Chyba miałam dużo szczęścia i tyle. No bo zawsze ktoś się pojawił kto pomógł. Zawsze ktoś mnie wspierał. Mój terapeuta kiedyś powiedział, że ma się ochotę mi pomagać bo mam ujmującą osobowość :) Ale co miał na myśli to w sumie nie wiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a zapytałaś co miał na myśli?
      ujmująca osobowość to jedno - i nikt Ci tego nie odmawia, ale Ty najnormalniej w świecie ostro zapierniczasz, parasz się z wysiłkiem i tyle.
      I tego już nigdy nie stracisz.
      Ten wysiłek, który włozyłaś już jest z Tobą i w Tobie.
      Patrząc na to z boku, odnoszę wrazenie że przez ostatnie miesiące odwaliłaś kawał roboty.
      i to budzi absolutnie szacunek.
      To Twoja praca, Twoj wysiłek.

      Usuń
    2. Kurcze, tak myślisz? Myślisz, że się staram? Bo mi się wciąż wydaje, że ja wciąż daję z siebie za mało. Że mogłabym jeszcze więcej, lepiej. No i za bardzo skupiam się na sobie, ale to może dlatego, że to taki przymus trzymania ręki na pulsie, że jak przestanę się sobą zajmować i być na siebie wyczulona to popełnię jakiś duży błąd.

      A co miał na myśli terapeuta nie spytałam, bo mnie zawstydził tymi słowami i nie miałam odwagi się dopytać.

      Usuń
  5. Dołączam do fan klubu ;-)

    OdpowiedzUsuń