poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Boże, odliczam dni do pójścia do pracy jak do wyroku. Niedziela, mimo, że sklepy zamknięte, minęła mi również na jedzeniu, bo wczoraj właśnie przecież tak narobiłam zakupów, co mi się kasa skończyła.
Wczoraj były słodycze, dzisiaj ze słodkiego były banany i rodzynki i płatki owsiane. Poza tym wypiłam też całe białe wino, ale piłam je tak od trzeciej do wieczora. Kupiłam sobie do sałatki z brokułów, fety, czosnku, kiełków, ziaren słonecznika i jogurtu greckiego. Jakoś mi się tak wczoraj zachciało.

W dzień włączyłam sobie powtórkę Downton Abbey i przy niej się zdrzemnęłam. Szukałam jakiegoś bezpiecznego zaczepienia, a ten serial to jak dla mnie taka spokojna telenowela i jakoś mi się tak bezpiecznie kojarzy. Nie był to już depresyjny regres do Misia Uszatka.
Tylko co jakiś czas Melisa wwalała mi się na laptop i zamykała go, albo blokowała film i wtedy się budziłam. I tak właściwie przez cały czas drzemki. Ciągle mi się pakowały na laptop jedno albo drugie.

Poza tym w domu mam syf. Nie chciało mi się też umyć od piątku. Nie wiem czy to nerwy czy po prostu lenistwo. Nic mi się nie chce. Tak się boję powrotu do pracy, że wszystko inne nie ma znaczenia. Byleby było co jeść i już.

Na dobranoc puściłam sobie na YT kolędy z London Symphony Orchestra. Ten niepokój jest naprawdę trudny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz