poniedziałek, 26 grudnia 2016

Święta, dzień trzeci.

No i jakoś przeżyłam te święta. Przyszłe już będą łatwiejsze. To były moje pierwsze święta, których nie oceniałam przez pryzmat wyznawanej przez siebie ideologi religijnej. Myślę, że poradziłam sobie całkiem dobrze z tym dyskomfortem i smutkiem, trzymając się razem z chłopakami. Mój terapeuta i późniejsza terapeutka często powtarzali, że mam właśnie taką właściwość lgnięcia do ludzi lub sięgania po rozwiązania, które mnie chronią, pomagając znosić trudny czas.

Myślę, że najsilniejszymi, wypartymi emocjami, były te związane właśnie z byciem niezidentyfikowaną. Dwadzieścia lat bycia sympatykiem, a potem Świadkiem Jehowy trochę przeorało moją psychikę. Teraz gdy nie jestem już ani katoliczką, ani świadkiem, chcę stać się tylko i wyłącznie sobą. Nie taką, którą determinują prawa i zasady religijne. Jedynie ramy, które świadomie wypracuję na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji otaczającego mnie świata.

Wczoraj sięgnęłam po benzodiazepinę. W połowie dnia odczuwałam spory niepokój. Nie radziłam sobie z nim, a nie zamierzałam się objadać.
Na szczęście później wyszłam z domu i odetchnęłam. Przyjechałam na kolację z Markiem dużo wcześniej. Chciałam jeszcze chwilę posiedzieć sama. Usiadłam na wygodnej kanapie, zamówiłam kawę i delektowałam się atmosferą reastauracji. Obserwowałam ludzi. Wszystko wyglądało na normalny wieczór. A ja poczułam się tak cholernie znajomo sobą. Atmosfera, zapach kawy, muzyka, ludzie.
Dotarło do mnie jak sponiewierałam się zażenowaniem związanym z Grześkiem. Zrozumiałam, że była to jakaś moja iluzja, a przede wszystkim substytut, tego czego pragnę.
Utrata iluzji boli. Utrata czegoś, co nas w jakimś sensie określa. Doświadczyłam tego bardzo boleśnie, żegnając się z moim terapeutą.

Niedobrze tylko, że to nasze rozstanie z G. przypadło na czas, który sam w sobie był szalenie obciążający. I jeszcze to całe moje przemęczenie pracą, wyjazdy, stres, czasem bez odpoczynku, tydzień po tygodniu. Marzyłam o tych świątecznych dniach. Miałam wziąć urlop od 19 do 3 stycznia, tak by odpocząć trochę i na luzie spędzić więcej chwil z G. Urządzilibyśmy sobie słodkie lenistwo.
Tak sobie w mojej główce wymyśliłam.

Przy tym niemiłosiernym tempie, na które moja lekarka trochę kiwa palcem, przebodźcowany mózg
reaguje na różne sytuacje jeszcze bardziej nieadekwatnie. Wiem, że nie poradziłam sobie w wigilię i musiałam redukować emocje bulimią. Ale to był tylko jeden dzień a nie wszystkie trzy po kolei.

W styczniu muszę poświęcić więcej czasu na odpoczynek. Martwię się o pieniądze tylko. Jeśli nie będę pracować tyle ile muszę, znów stracę poczucie bezpieczeństwa.
Dalego muszę być silna.


2 komentarze: