piątek, 24 marca 2023

Opór na wiosnę

Wygląda na to, że mój ostatni kryzys, który eskalował do silnych myśli samobójczych był, jak by to określił psychoanalityk, mocnym zaoporowaniem przeciw powrotowi do życia. Szczególnie, że powrót nie miał nastąpić samoistnie albo w wyniku czynników zewnętrznych, a wymagał ode mnie podjęcia szeregu dział, które mnie przerażały. 

Najtrudniejsze było zaplanowanie i zrealizowanie tych związanych z powrotem na rynek pracy. 

Wcześniej jedynie próbowałam, ale pod spodem nie było żadnej mojej zgody. Dzisiaj mogę powiedzieć, że powodów tej niezgody było wiele i były one dość racjonalne. Terapia traum, która zżerała potężną ilość energii na ich przetworzenie i przepracowanie. W tym ostatnim czasie doszedł bardzo silny i w końcu jawny temat lęku przed porzuceniem. (Kiedyś opiszę to oddzielnie.) Oraz słaby stan zdrowia wynikający z bardzo niskich poziomów witamin i minerałów, co dawało objawy silnego zmęczenia oraz zaburzeń nastroju. 

Już kilka miesięcy temu pani J. zwróciła uwagę na to, że jeden z Obrońców (idąc z psychologii schematu), w dobrej wierze nie pozwala mi, na powrót do życia. Jest to ktoś reprezentujący rodzica, który absolutnie, kategorycznie zabrania mi dodatkowych ruchów, zaznaczając, że nie mam teraz na nie pojemności i siły. Wtedy to właśnie ustaliłyśmy plan działania pt. "po najmniejszej linii oporu". I od momentu uświadomienia sobie tego i wdrożenia tej koncepcji, napięcie i opór bardzo szybko i znacznie zmalały.  Dzięki temu mogłam nakreślić jakiś plan i podjąć już konkretne kroki.

Teraz było nieco inaczej. Obrońca zaakceptował plan i pozwolił mi na działanie ale ich konsekwencje przyniosły natychmiastowe zmiany, na które musiałam zareagować podejmowaniem dalszych decyzji i kroków. W jednej chwili zrobiło się gorąco. Powrót do życia nabrał bardzo rzeczywistego wymiaru. Mój kontakt z obiema fundacjami i bardzo szybka ich reakcja wprawił w ruch wiele spraw. Nie byłam już gdzieś na obrzeżach życia, czekając na mój pociąg na jakiejś stacji gdzieś na odludziu. I to taki, który może przyjdzie, a może nie. Nagle znalazłam się w jadącym pociągu. Ruch, zmieniające się widoki za oknem uruchomiły lawinę kolejnych emocji. 

Wpadłam w popłoch. Z zaskoczenia, że sprawy zaczęły dziać się i to szybko, i wymagają ode mnie, planowania, działania, podejmowania ważkich decyzji. Wtedy zaoporowałam. Ale pociąg już jechał, a ja w nim. Kompletnie zwariowałam. 

W pierwszym odruchu chciałam wysiąść ale nie można go było zatrzymać. W końcu postanowiłam z niego wyskoczyć. Nawet ryzykując życie. Znalazłam drzwi, które dało się otworzyć i... zrozumiałam, że jestem w stanie to zrobić. To tego dnia wykonałam telefon na infolinię, próbując szukać argumentów za pozostaniem w pociągu. Zostałam. 

Ostatni raz podróżowałam w ten sposób w lutym 2020 roku. Z tym, że to był mój codzienny, dobrze znany środek lokomocji. Wszystko było bardzo dobrze mi znane. Czekanie na stacji, podróż, pasażerowie, przystanki, wysiadanie.

Traz wracam niczym z jakieś dziczy do cywilizacji. Przez trzy lata praktykowałam jedynie, a może aż survival i nawet całkiem dobrze mi szło. Przywykłam. Aż tu nagle okazało się, że słowa chłopca z filmu C'mon, C'mon, które chyba nawet cytowałam na blogu, znalazły po raz kolejny odzwierciedlenie w moim życiu. 

Czasem jedyne co możesz zrobić w życiu to po prostu dajesz, dajesz, dajesz, ciśniesz dalej i nagle dzieją się rzeczy niespodziewane. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz