wtorek, 3 stycznia 2023

Wspierający rodzice mile widziani

Ostatni wpis zakończył się tym, że terapeutka potwierdziła, że słyszy mnie i rozumie dlaczego nie chcę już dłużej starać się ratować siebie z tych ciągłych opresji życia, które mnie przerosło. Zadała wówczas pytanie jak chciałabym wobec tego aby wyglądało moje życie. Jak to by było gdybym mogła żyć po swojemu.

Odpowiedziałam, że na początek chcę zostać w domu. Chcę leżeć, chcę móc odpocząć od tej walki. Czasem wyjść do ludzi, tylko tych, z którymi naprawdę czuję się bezpiecznie. I tylko w zakresie, który mnie nie przebodźcowuje. Chcę leżeć w czystym mieszkaniu, nad czym nie umiem zapanować w tym stanie. Szczególnie gdy w grę wchodzą koty. Nie chcę myśleć o zakupach na jedzenie. Bo mimo, że wyszłam z bulimii mam trudność w czasie, gdy jestem tak słaba, z planowaniem jedzenia. Mam kłopot z myciem się. Czasem gdy nie wychodzę z domu, całymi dniami nie dbam o higienę. Nawet mycie zębów jest problemem. 

Chciałabym mieć siłę pójść na spacer. Na przykład do lasu, gdzieś na łonie natury. Bardzo tęsknię za wsią, z której zostałam wyrwana jako 14-letnia dziewczyna. Od moich wiejskich widoków, ścieżek i dróg, lasów, łąk, pól i pięknej rzeki. Warszawa to moje miasto ale tęsknię za naturą. Chciałabym wyjść do moich ulubionych warszawskich kawiarni. Celebrować ten czas, gdy mogę siedzieć i obserwować świat. Lubię też wyjść do miejsc, w których mogę niezobowiązująco z kimś porozmawiać. 

Nie chcę pędzić, nie chcę biec. Nawet nie chcę iść. A już na pewno walczyć o przetrwanie. Zamartwiać się finansami. Nie chcę musieć robić tych wszystkich rzeczy, których sensu nie rozumiem i do których nie mam nawet siły.  I gdybym mogła mieć zasób w postaci finansów, takich, które są moje, a nie wynikają z pomocy innych osób, to po prostu żyłabym głównie przebywając w domu. 

Terapeutka odpowiedziała na to, że ona słyszy, że ten krytyczny głos, który tak bardzo się zbuntował przez te ostatnie dni, to wcale nie jest agresywny, destrukcyjny rodzic, który chce wyrządzić mi krzywdę a już na pewno nie zauważa moich potrzeb, tylko rodzic na swój sposób opiekuńczy choć wciąż bardzo krytyczny, który wręcz wrzeszczał na mnie i na innych, chcąc powiedzieć: Dziecko! Gdzie ty się z tymi siłami wybierasz? Do jakiej pracy, na jakie terapie? Przecież ty ledwie już zipiesz. Dość! Ja absolutnie nie pozwalam!

I to jest bardzo dobra wiadomość, że on tak się zbuntował. I mną tak potrząsnął a przy okazji innymi.

Pani J. stwierdziła, że wierzy i rozumie, że to o czym jej powiedziałam, jak działam, jak mogę działać to jest moje absolutne maximum. Maximum, które wymaga teraz kroczenia po najmniejszej linii oporu. I zapytała mnie czy mam jakiś pomysł jak mogę zadbać o pomoc dla siebie w codziennych obowiązkach, ale też swoje finanse, tak abym mogła zapewnić sobie to absolutne minimum. Wówczas wspomniałam o pracy, której bardzo się boję, bo nie wiem co z takimi ograniczonymi zasobami mogę robić.

Spytała czy potrzebuję pomocy w przedyskutowaniu tematu pracy i jej poszukaniu. I czy przychodzi mi do głowy, czy ktoś mógłby mnie w tym wesprzeć.  Odparłam, że potrzebuję każdej pomocy. Tylko nie wiem jak wytłumaczyć bliskim, a potem potencjalnemu pracodawcy, że naprawdę mogę bardzo niewiele. Ponieważ mój problem polega na tym, że w bezpośrednim kontakcie sprawiam wrażenie osoby pełnej werwy i całkiem ogarniętej. 

To jest ta poza, która jest silniejsza od tej bezsilności, którą skrywam pod nią. Dlatego trudno wyczuć ile tak naprawdę mogę. I ja też wchodząc w ten stan ogarniaczki jestem przekonana, że dam radę więcej. 

Pani J. stwierdziła, że będziemy o tym wobec tego jeszcze rozmawiać. A tymczasem żebym pozwoliła na ile to możliwe zaopiekować się sobą bliskim. Tym, którzy zechcą być dla mnie takimi dobrymi rodzicami i żebym również jej pozwoliła być jednym z nich.

Na koniec przyznałam się terapeutce, że boję się, że zapomnę o tym wszystkim, o czym rozmawiałyśmy. O swoim problemie z relacjami, o słabości, lęku, wstydzie i znów ucieknę w te wszystkie swoje obrony. Na co odparła: To ja pani przypomnę. Ja będę pamiętać. 

5 komentarzy:

  1. Bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Wiem, że przeczytam go jeszcze kilka, kilkanaście razy... Nazwałaś to, czego ja nie umiałabym ująć. W dużej części nazwałaś moje życie, moje potrzeby i marzenia.
    Dzięki, że napisałaś.
    Ja będę tu zaglądać, ale Ty do pisania się nie zmuszaj.
    Zaufaj tej terapeutce. Uważam, że jest mądrym, empatycznym, człowiekiem - a tylko taki może być dobrym terapeutą...
    Tradycyjnie już przytulam Cię i Twoje koty również :) Nie miałam odwagi o nie pytać, choć pamiętałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Cieszę się, że z tego mojego pisania też możesz wziąć coś dla siebie. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze. Czyli rozumiem, że u Ciebie podobnie ciężko. Sówko, jakbyś chciała pogadać, napisać coś więcej, pisz na maila na bloga. zatrzymajmnie.blog(at)gmail.com Dziękuję, że jesteś ze mną przez te wszystkie dni. Mam ogromną nadzieję, że takie ekstremalne zachowanie już się szybko u mnie nie powtórzą.
      Kotki, tak, są cały czas. Tylko mamy ciągły problem z finansami na karmę i żwirki, ale do tej pory pomoc zawsze nadchodziła od super ludzi, których mam w życiu.:)

      Usuń
  2. Nie masz za co mi dziękować...
    Tak, ciężko. Dzięki, jak coś, to napiszę na maila, choć pewnie nie szybko. Miałam taki czas, że bardzo potrzebowałam porozmawiać, popisać, ale nie miałam nikogo, kto by choć trochę zrozumiał.
    Teraz jakby zamknęłam się w sobie i na co dzień gram, choć z coraz to większą trudnością.
    Głaskanki dla kotków przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisz w swoim czasie oczywiście. Kotki pogłaskane :)

      Usuń