piątek, 14 września 2012

Myśli różne

Jadę i spoglądam za okno. Czuję jak coś zostaje poza mną. Jak coś odchodzi. Niepewność i przerażenie ustąpiły miejsca zwykłej ciekawości. Jestem radosna i już się nie mogę doczekać kiedy będę na miejscu.

Tak sobie myślę, że to moje życie, takie jałowe, niczym nie wypełnione, a jeśli już to patologią, byłoby inne, gdybym próbowała wyjść mu na przeciw. Do tej pory nie miałam takiej potrzeby.

Tyle pieniędzy zmarnowałam w ostatnim czasie a przecież mogłam się gdzieś wybrać, dokądś pojechać. Jednak ten lęk strasznie mnie hamował. Właściwie nie wiem co jest powodem tego lęku.

Muszę być bardziej niezależna, bardziej ufać swoim umiejętnościom. Mój szef wczoraj powiedział, że mam taki zmysł handlowy, którego ludzie uczą się całe lata a ja mam to we krwi. Nie mogę zrozumieć tego, jak to jest, że są ludzie, którzy we mnie wierzą. Mój terapeuta był takim człowiekiem.

Właściwie nie wiem co się takiego stało, że przestałam pragnąć więcej od życia. Być może wciąż czekałam, czekam na kogoś kto to moje życie przeżyje za mnie. A może ze mną...

Ojciec całe życie powtarzał mi, że jestem do niczego. Wciąż mnie krytykował i umniejszał moją wartość. Przestałam się starać być lepszą.

Chciałabym wreszcie uwierzyć, że moje życie zależy ode mnie. Nie od tego jak postrzegają mnie inni. Nie od tego ile dają mi wsparcia i akceptacji. Chciałabym być silną kobietą, akceptującą swoje ograniczenia. Przecież ludzie są pełni ograniczeń a mimo to prowadzą satysfakcjonujące życie.

Moim ograniczeniem jest moja chwiejna emocjonalność. Moja ogromna emocjonalność. Czuję tysiąckroć mocniej i tak to przeżywam. Nie powinnam wpadać w histerię, gdy nagle czuję, że wali mi się świat. Dlaczego by tego nie zaakceptować, że takie dni były i będą. Dlaczego by nie uczyć się tego przeczekiwać. Szukać sposobów na przetrwanie w takich momentach.

Problemem jest jednak jakieś mojej wewnętrzne przekonanie, że nie wolno mi popadać w złe stany. Mam poczucie, że gdy tylko przestaję być stabilna czeka mnie kara w postaci odrzucenia i nagany.

Kiedy traciłam stabilność emocjonalną i stawałam się przesadnie chwiejna, mój terapeuta zapewniał mnie, że jest w stanie to unieść, że jego to nie przeraża, że nie muszę uciekać, karać się za złe emocje.

Matka karała mnie za moje ataki paniki. Terapeuta zaś tulił do siebie mówiąc, że jestem bezpieczna, że on rozumie, że właściwie nic się takiego nie wydarzyło, że to tylko moja wyobraźnia a on ma miejsce na takie moje stany i czuwa nade mną. Koił mnie tym bardzo. Po chwili stawałam się spokojniejsza aż do uzyskania zupełnej ulgi.

Jak zapamiętać, że te stany wcześniej czy później mijają? Po co tak bić na alarm i absorbować sobą tyle ludzkich istnień. Po co sobą przerażać, zniechęcać do siebie?

Musi być jakiś sposób, by to wszystko inaczej przeżywać. W ciszy, godnie, bez rozgłosu. Brakuje mi jakiejś takiej subtelności. Brakuje mi pomysłów radzenia sobie z przykrymi doznaniami.

Alkohol i ataki bulimii to niestety bardzo prymitywne narzędzia. Tym bardziej ten wyjazd nadaje jakiś nowy kierunek w moim życiu. Samodzielność i odpowiedzialność. Całkiem przyjemne cechy.

Owszem jest we mnie jakiś lęk związany z braniem odpowiedzialności. Z drugiej strony lęk ten staje się pozytywnym wyzwaniem. Uda się, czy się nie uda? Czyż życie nie polega na jego doświadczaniu? Czy życie to nie tylko wygrane ale i przegrane? Czyż nie można przegrywać z godnością, bez lęku, bez karania siebie?

Cieszę się, że dano mi szansę stawania się inną. Dlaczego by tego nie wykorzystać? Dlaczego nie uznać tego za coś konstruktywnego?

Mam bardzo fatalne podejście do tego, że w życiu coś wciąż muszę. A może to nie przymus a szansa? Ciągła szansa nowych doświadczeń.

Trochę się rozpisałam, ale próbuję zrozumieć, co właściwie mnie hamuje. Choroba, lenistwo, kara za niepowodzenie, czy raczej samotność i potrzeba bycia akceptowaną i rozumianą.

Cholera, tego zrozumienia i akceptacji dostałam w życiu bardzo wiele. Często od zupełnie obcych ludzi. Wiem, rozumiem. Szukamy zrozumienia od tych, którzy są dla nas szczególnie bliscy i ważni.

A dla mnie kto jest ważny? Czy P. jest dla mnie ważny, czy raczej przenoszę na niego coś, czego nie jest adresatem.  Myślę, że tak jest w głównej mierze.

Skoro P. jest obiektem przeniesienia, to czy nasz związek jest realny, czy raczej jest substytutem relacji z ojcem, którego akceptacji tak bardzo pragnę? Pamiętam, że siostra przestrzegała mnie przed tym.

Muszę to wszystko raz jeszcze przemyśleć i nazwać na nowo.

Napiszę o tym jeszcze. 




5 komentarzy:

  1. Zazdroszczę wyjazdu, zwłaszcza do Wrocławia :) Ja nadal o tym marzę. Fajnie, że się odważyłaś pojechać. powodzenia na spotkaniach

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz że P. jest obiektem przeniesienia... Z drugiej strony we wszystkich naszych relacjach, które zawieramy z innymi jest element przeniesienia i nie da się go uniknąć. Dobrze jest być tego świadomym, to na pewno.
    Ella

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam :-)
    Słonecznego i energetycznego Wrocka!
    Piękne miasto, zazdroszczę wycieczki :-)
    Pozdrawiam.
    EG

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki Kochani. Jest naprawdę wspaniale. Cóż, strach ma wielkie oczy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A widzisz? Katastrofa z bliska nie jest wcale taka straszna ;-)

    OdpowiedzUsuń