środa, 12 września 2012

Wsparcie

Jest czwarta nad ranem a ja nie śpię. Obudziłam się i ni cholery już nie mogę spać. Trudno, będę umierać dzisiaj w pracy.

Wczorajszy plan wykonany prawie w całości. Nie wykąpałam się tylko, bo położyłam się na chwilę, słuchając muzyki i zasnęłam. Myślę, że gdzieś po dwudziestej drugiej.

I co tu robić? Kawę sobie zrobiłam, zapaliłam i włączyłam muzyczkę na yt. Lubicie Groove Armada?

No dobra, to może plan na dziś:
1) oddać książki do biblioteki
2) wykupić recepty
3) kupić bilety na pociąg
4) podlać kwiaty!
5) załatwić z organizatorem targów sprawę związaną z wymianą banerów
6) wrócić do diety (przytyłam, chyba przez picie 3 kg!)
7) nadal nie pić!!!! (HA! WCZORAJ NIE PIŁAM :)))
8) brać leki!
9) chwiać się, histeryzować i panikować po cichu

Zaraz zaraz, coś mnie wczoraj ucieszyło.. A, no tak. Bardzom dumna była z siebie, że i ten plan wykonany, i że w dzień ten atak psychozy tak dzielnie opanowałam. W sumie nikt tego nie dostrzegł chyba. Muszę siebie pochwalić za to, że tak sobie w pracy po cichutku widząc, że odpływam, i że to jakieś takie niewymowne cierpienie i ból przechodzi w objawy psychozy, zwyczajnie otworzyłam blog i tę całą utratę kontaktu z rzeczywistością skierowałam na zewnątrz, pisząc tutaj.

Cieszę się, że nie napastowałam P. W sumie już po wszystkim tylko napisałam, że źle się poczułam. Jednak on nic nie odpisał, dopiero wieczorem słowa, że jest ze mną. Ale ja już byłam pozbierana.
Ale to nic, on nie jest od tego, by mnie ogarniać. Nie wiem, czy nawet by potrafił w takim momencie.
Myślę, że od tego są już tylko specjaliści, ewentualnie moja wiedza o sobie i próba korzystania z niej.

Zaskoczyła mnie za to G., moja przyjaciółka. Po tym jak napisała, żebym jechała na izbę, i gdy ja odpisałam, że nie ma takiej potrzeby, zaczęła pisać do mnie wylewne esemesy. Pisała, że jestem silna, że jest przy mnie, że przeszłam tak wiele, że to co się teraz dzieje to pikuś, że ona wierzy we mnie, że jest dumna ze mnie, że jestem, walczę, trwam mimo choroby.

Pisała, że cieszy się, że mnie ma, że jestem jej przyjaciółką, że jest wściekła, że jest tak daleko i nie może mnie inaczej wspierać. Że to co ma wartościowego w życiu, to właśnie nasza przyjaźń, że ta więź przetrwała niejedną burzę i niejedno rozczarowanie a jednak jest i ma się dobrze. I dla niej, G. to coś bardzo wartościowego, co świadczy o jakimś zdrowiu i normalności.

Pisała, że to jedyne co jest trwałe w jej życiu i za to mi dziękuje. Z tych jej esemesów, biła wyraźna rozpacz i bezradność związana z tym co się ze mną dzieje. Poczułam jak jest jej trudno, jak jej empatia urasta do ogromny rozmiarów i staje się bólem. Poczułam coś, czego dawno nie czułam, może miałam tak z K., który niekiedy na widok mojego załamania nerwowego dostawał drgawek i zaczynał płakać z bezradności. Widziałam w jego oczach ogromne przerażenie. I to samo wczoraj poczułam ze strony G. 

I ja do niej zaczęłam pisać, zapewniać, że już po wszystkim, że już panuję nad sytuacją, że także się cieszę, że ją mam, i że jest dla mnie bardzo ważna.

Myślę, że to było coś pięknego wczoraj między nami. Dostałam wsparcie od kobiety. Także od kobiet (tak się domyślam, że to kobiety) tu na blogu. Być może do P. nie przyjęłabym tego wsparcia wcale.

Moja kochana G. Była taka dzielna. Ta jej opiekuńczość i troska dała mi wczoraj tak wiele. Muszę jej dzisiaj o tym napisać i podziękować. Może powiem coś zaskakującego, ale wczorajszy dzień był bardzo łaskawy dla mnie i ja byłam dla siebie łaskawa.

Zatem oto długoterminowe zadania na przyszłość - być dla siebie dobrą matką i budować dobre relacje z kobietami.



4 komentarze:

  1. Nie mam ani dobrych relacji z matką, a kobiet się boję. Co więcej, boję się tego nawet analizować ;-)
    Szczególnie mi to nigdy nie przeszkadzało, cieszyło mnie że z mężczyznami nie mam tego problemu, że nie jestem z nimi spięta, relaksują mnie, że czuję się z nimi dobrze, swobodnie, na luzie, zadowolona i często szczęśliwa... spokojna.
    Z kobietami odwrotnie. Spięta jak z kijkiem od szczotki w dupie. Unikanie ich dotyku, strach, niepokój. Podczas gdy obcych mężczyzn mogę dotykać, śmiać się z nimi, nie trzymać dystansu.
    Dziwne to wszystko. Nigdy nie szukałam i nie szukam wsparcia u kobiet. Ta wizja mnie przeraża. Może należałoby to kiedyś przepracować, tylko tak naprawdę nie wiem po co...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano widzisz i ja się lepiej czuję w męskim towarzystwie. Jednak myślę, że czas to zmienić. Kobiety są fajne, są opiekuńcze także, ciepłe, troskliwe. Znam takie. Takich na trzeba.

      Ja długo musiałam się uczyć dotyku kobiet. Było to rzeczywiście trudne, wręcz odrażające. O kobietach sporo rozmawialiśmy w terapii. Był czas na to by się z nimi oswoić. Zaakceptować a nawet polubić.

      Zawsze uważałam, że najlepszą przyjaciółka jest mężczyzna. To nie prawda. Teraz już to wiem.

      Kobiety łączy specyficzna więź. Owszem nadal łatwiej i szybciej wchodzę w relację z mężycznami, ale są one powierzchowne i tendencyjne.

      Spróbuj się przyjrzeć kobietom, które znasz. Może dostrzeżesz w nich coś co polubisz.

      Usuń
  2. To nie tak, że ja ich nie lubię, wręcz przeciwnie, lubię, szanuję, nieraz nawet podziwiam. Mam do nich wiele uczuć, może letnich, ale raczej nie nienawistnych. A jednak budzą dziwny lęk.
    Wiele się mówi o wsparciu jakiego tylko kobieta może udzielić kobiecie, o tej sile wręcz szamańskiej. A jednak moje ciało się buntuje przed tym, spina i uruchamia akcję ewakuacja ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. Ja kobiet wcześniej nie lubiłam, bo bałam się ich. Uważałam, że są przebiegłe i złośliwe. Poza tym rzeczywiście, nie mogłam znieść tego, jak doskonale radzą sobie w życiu. Jak są zorganizowane, zaradne, poukładane. Takie spotykałam na swojej drodze.

      A potem ja się nieco zmieniłam i one zaczęły mnie akceptować. Przyglądałam się im i rozmawiałam o moich obserwacjach w terapii.

      Zaczęliśmy z terapeutą od porządkowania moich relacji z matką i siostrami. Kiedy to już nastąpiło i otrzymałam sporo ważnych dla mnie sygnałów akceptacji od sióstr i matki, zaczęłam wychodzić także do innych kobiet.

      Tak jak napisałam, najtrudniejszy był dotyk. Matka nigdy mnie nie przytulała, siostry też.

      To ja musiałam po latach oswajać ich z dotykiem. Jako jedyna w domu przytulam się do matki już jako dorosła kobieta. Potrafię usiąść jej na kolanach i objąć ramionami.

      Z siostrami raczej zdobywam się na gesty typu pocałunek na powitanie i pożegnanie, co je bardzo zaskakuje.

      Dziś jestem bardzo ciekawa innych kobiet. Chciałabym je poznawać. Tak, budzi to mój lęk, ale jestem gotowa z nim się zmierzyć. Czuję, że to naprawdę bardzo interesujące istoty :)

      Usuń