wtorek, 26 listopada 2013

Nieufność - mój problem.

Cholera kiedy ja płakałam? Wczoraj? No, wczoraj.
Przyszłam na blog pogadać ze sobą bo coś mi się tu nie podoba.
Trochę się opiekuję innymi, ale sobą nie bardzo.

Płakałam wczoraj a dzisiaj już pędzę. Rano myślałam, że może to jednak dlatego, że moja lekarka z Tworek odstawiła mi połowę rannej dawki przeciwpsychotycznego. Wybłagałam to u niej, bo już nie dałam rady tak funkcjonować. Każdego poranka jakieś półtorej godziny, dwie, tak mnie waliło po łbie, że od dobrych dwóch miesięcy prawie nie żyłam do południa a nawet i po.

Odjęła mi więc ten przeciwpsychotyczny a ja już na drugi dzień Hop! I wesolutka, nie podsypiająca. Nie chodząca po ścianach. Ucieszyło mnie to, więc zaraz myślę, że już mogę jakoś coś planować do robienia więcej. No i coś tam dziergałam każdego dnia, ale gdzieś jakaś płaczliwość, takie sekundowe dosłownie beee, i już głowa do góry i koniec, kropka, żadnego beczenia, czy użalania się.

Ale coś mi się terapeuta mój zaczął majaczyć w głowie. I tęsknota jak Rów Mariański, aż do takiego wewnętrznego cierpienia. Ale tylko chwilowo, maks kilkanaście minut i znów głowa do góry i na baczność.
No ale w niedzielę złamało mnie w pół. Strasznie jak zbity pies, tym swoim nieszczęściem z powodu braku terapeuty, chowałam się gdzieś po kątach, by ktoś nie zauważył.

No ale mimo to energii więcej z każdym dniem. Akurat się złożyło, że kilka rzeczy jakoś tak przyspieszyło i zaczęłam podskakiwać wesolutko na myśl o nich. A wieczorem, jeden smętny film, drugi no i wczoraj ryk. A jeszcze na grupie BPD, jakoś ogarniałam rozmowy z ludźmi i prywatne wiadomości.
No ale myślę, że to naturalne, bo człowiek jakoś nie zastanawia się nad sobą, tylko nad kimś innym. Myśli, analizuje, coś tam próbuje doradzić.

A dzisiejszy poranek już znów hej do przodu! A bo dostałam ważnego maila z mojej fundacji od Afganistanu, a i się tak zdarzyło, że i drugi pan orientalista się odezwał. No i coś tam myślałam w temacie, bo nadal się wokół tego kręcę. Po południu na Stare Miasto, na zieloną herbatę a potem godzinny spacer w kierunku domu. Idę i czuję, że coś szybciej. Już nawet w restauracji poganiałam kelnera o rachunek, ale gdzie ja się spieszyłam? Nigdzie.

Do domu już się zbliżałam, i masz ci los, matka puściła mi sygnał. Dobra, myślę, idę to mogę po drodze z nią pogadać. I tak z nią rozmawiam, ale czuję, że się irytuję. Na byle pierdoły. Że niby mikrofalówka niezdrowa mówi matka, bo coś o jedzenie mnie pytała. No wiadomo, że nie zdrowa.
Ale tak się rzuciłam do matki, o tę mikrofalę, że niby co, że ja nie wiem, że oho - pomyślałam - jest niedobrze. No nic weszłam do domu a matka jak uczniaka do tablicy, a ja rzeczywiście jak ten uczniak. Słysząc ją i słysząc siebie, jeszcze bardzie zaczęłam się irytować. Zdjęłam kurtkę, umyłam ręce a telefon dalej przy uchu. No ale po tych spacerach głodna byłam i mówię matce, że muszę kończyć. A, spytała jeszcze czy na święta przyjadę. To ja oczywiście po chamsku, że nie, bo tylko nerwy mi zjedzą. A do tej pory to jakoś grzecznie zawsze to załatwiałam.

No dobra, wyjęłam patelnię robię jajecznicę. To znaczy chcę robić, ale uchwyt od patelni znów mi odpadł i trzeba go było, tę śrubkę w nim przykręcić. To ja słuchawkę ramieniem do ucha, nóż w rękę i dokręcam śrubkę. Matka słyszy, że coś majstruję, no to mówię, jej, że przykręcam uchwyt od patelni. No i kręcę i kręcę, i z tym telefonem jakoś nie bardzo mogę dokręcić tej śrubki.

W końcu mówię matce, że kończę. Matka na koniec, żebym się trzymała, i że kocha i coś tam jeszcze. No to ja vice versa w odpowiedzi na to "coś jeszcze". Ale kocham to nie. Nigdy jej nie powiedziałam, no bo nie kocham.

Odłożyłam telefon przykręciłam śrubkę. Jajka na patelnię, warzywa z lodówki. Jajka się ścięły, to ja podnoszę patelnię i zmierzam w kierunku stołu do talerza i tu trach! Tylko uchwyt mi został w ręce, jajecznica z patelnią wywalona na podłodze. To ja siarczyście, co rzadko się zdarza: KURWA!!!
Telepać się zaczęłam i wtedy wkurwienie, i zaraz jakaś niemoc już z tego wszystkiego, i rozpacz.
I do siebie mówię, że już mam dość, że już nie wiem jak to wszystko ogarnąć. No a to owo "wszystko" oczywiście gdzieś do tej pory w tyle głowy a tu bach! Z patelnią razem na podłogę.

I tak jakoś do Boga, no bo dalej pobożna jestem, że nie dam rady już z tym "wszystkim" i się poddaję, że jak mi chce pomóc to niech mi pomoże, ale ja już więcej sama z siebie rady nie dam.
I tak Mu powiedziałam i jakoś ta cała złość odeszła. No bo co jeszcze mogłam?

Wyjęłam nowe jajka i drugą patelnię. Zrobiłam jajecznicę, zjadłam smacznie. Uruchomiłam laptop i tak jakoś znów coś tam komentuję ludziom na grupie, bo widzę, że coś tam się dzieje. Ale widzę, że w głowie pęd i jakiś samozachwyt, ale nad czym myślę? Nie ma nad czym.

Sporo spraw mi się teraz zwaliło na głowę. Widzę, że te najważniejsze, najbardziej skomplikowane i trudne w przeżywaniu, są spychane gdzieś na drugi plan i traktowane po macoszemu.
Boję się, pewnie się boję. Czy sobie poradzę, czy wypali to, co cholera musi wypalić, bo planu awaryjnego nie mam.

Dlatego te myśli o terapeucie. Tak to poszłabym i się otworzyła przed nim, a tu nawet przed sobą nie mogę. Pogadałabym, zobaczyła to zrozumienie w jego oczach, w jego analitycznych pomrukach i słowach. Wiem, że naciskałby na dotykanie przeze mnie realności a nie gdzieś zamiatania spraw ważnych pod dywan. Pewnie zwróciłby uwagę, że nie mam w sobie na nie miejsca. Uciekam przed pewnymi decyzjami, że idę po najmniejszej linii oporu. A tu są sprawy, które trzeba konkretnie załatwić. Na co ja w złość, a potem smutek i bezsilność, a pod tą bezsilnością lęk. I zaraz o tym lęku by było, że tak naprawdę to przed czym on.
I tak od słowa do słowa i pewnie powiedziałabym, że boję się, że to wszystko ja muszę sama, ale nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że każę sobie musieć i nic nikomu nic.

No i by było o szukaniu wsparcia. Na co ja, że nie chcę. No a czemu nie chcę, spytałby. A ja, że po tym jak mi ręce opadły, to ja nie bardzo cokolwiek od ludzi chcę. Patrzeć na to wszystko i złość tylko. Gdzie tu ład? Gdzie porządek? No a zresztą co ja bym mogła od takich chcieć. Może na początek tylko by byli - pewnie powiedziałby mój Pan M.

Jutro mam spotkanie z psycholożką. Będę mówić na nią psycholożka, bo terapeutka to nie.
Poza tym ona tam w poradni przyjmuje jako psycholog.
No w każdym razie zarzucę temat. Jest tysiąc spraw, które pewnie warto byłoby poruszyć. Ale ja muszę już wychwytywać sama te najważniejsze. Nie ma czasu na gadanie o wszystkim, bo to jak gadanie o niczym. Zwłaszcza, że sesje raz na dwa tygodnie.

No a w poniedziałek mam spotkanie z moją dr Sz. To tam na spokojnie już będę mogła popłynąć w dywagacjach moich. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz