piątek, 1 listopada 2019

Byłam tam.

Bardzo się rozregulowałam i teraz bardzo dużo energii poświęcam na niesienie sobie pomocy. Ta dysregulacja uświadomiła mi, że mam bardzo ogromny problem, którym czas się zająć bardzo poważnie. Wcześniej nie było to tak uciążliwe i widoczne, bo bardzo ważną funkcję regulowania emocji pełniła bulimia.
To ona skutecznie pozwalała mi uciec przed emocjami związanymi z niezaspokojonymi potrzebami. Jednak nie tym razem. Tak więc dotarłam do kolejnego kryzysu w swoim dorosłym życiu. Ostatni raz tak kiepsko było w 2012 roku. Tym razem jest o tyle inaczej, że chcę sobie pomóc a nie siebie zniszczyć. To wymaga ogromnego wysiłku. Przede wszystkim konfrontowania się z bardzo nieprzyjemnymi myślami, emocjami i przeżyciami.

W tej chwili szukam bezpiecznej przystani i wsparcia. Rozmawiałam z dr J., z którą podzieliłam się swoimi przemyśleniami na temat konieczności podjęcia dalszej terapii. Przedyskutowałyśmy to i uznałam, że poszukam terapeutki. Na drugi dzień otrzymałam od dr. J. kontakt do psychoterapeutki, do której od razu zadzwoniłam i wczoraj udało mi się być u niej na konsultacji. Na razie to ja mówiłam o sobie, by jakoś siebie przedstawić na tle różnych życiowych wydarzeń. Za tydzień przejdę do trudniejszego tematu a mianowicie tego czego aktualnie doświadczam i co dzieje się z moją psychiką i ciałem oraz jak bardzo wpływa to na moje życie i moje otoczenie.

A co się ze mną dzieje? Jest bardzo źle. Bardzo, bardzo źle ze mną. Na razie zostaję jedynie przy kwetapleksie XR 400 mg. Korzystam z tego, że te trzy dni są wolne i mogę skryć się w domu, ale gdybym miała wyjść do ludzi musiałabym wziąć coś silnego na uspokojenie. Umówiłyśmy się też dr Sz., że siebie poobserwuję przez te kilka dni i powiem z czym dokładnie mam problem, tak by mogła dobrać odpowiednie leki. Wcześniej nie mogłam sobą tak się zająć, bo musiałam skupiać się na przetrwaniu, głównie w pracy. To bardzo zaburzało mi dostęp do siebie. Dzisiaj udało mi się nawiązać z sobą kontakt i dotrzeć do wyjaśnienia źródła mojego silnego pobudzenia i lęku.

 Jestem przekonana, że wreszcie po latach dotarłam do odpowiedzi. To smutna odpowiedź, ale teraz czuję to jak nigdy dotąd. Bardzo sobie współczuję i staram się pomóc na tyle, na ile umiem posługiwać się narzędziami, które zdobywałam przez ostatnich kilkanaście lat. Niestety stoję na krawędzi. Ona - jakaś część mnie - ściąga mnie w mrok, czuję, że jest pełna bólu i lęku. Staram się ją słyszeć i koić, ale ten mrok pochłania także i mnie. Ktoś musi mnie uchwycić żebym wytrwała. Ona może mnie pochłaniać bez końca a moja pojemność właśnie się kończy. I ja i ona jesteśmy bardzo nieufne. Do tej pory zajmowałyśmy się sobą. Tak jak umiałyśmy. Niekoniecznie dojrzale ale to wystarczało by przetrwać. Teraz potrzebujemy obie pomocy. Im bliżej niej podchodzę by jej dotknąć tym bardziej czuję jej ból. Tak szczerze mówiąc jest naprawdę przerażająca. Nie chcę jej tak nazywać, ale sprawia, że i ja odczuwam lęk. Jednak to ciągle ja, część mnie, którą muszę chronić. Jeśli się obrócę przeciw niej ona obróci się przeciw mnie jeszcze bardziej.

Dzisiaj zrozumiałam, że ona już zostanie ze mną na zawsze. Przez te wszystkie lata myślałam, że to kwestia terapii, może leków ale, że zniknie, że uwolnię ją - uzdrowię. Cóż, przez jakiś czas nawet uważałam, że jest już po wszystkim, że odzyskałam kontrolę nad swoim życiem i tak już zostanie.
Dopiero szereg różnych czynników, które następowały po sobie i kumulowały się w ostatnich miesiącach, doprowadził mnie na skraj tej przepaści, nad którą obecnie przechylam się przygnieciona ciężarem własnych emocji i doświadczeń. Póki jest jeszcze we mnie wola walki, mimo ogromnego ciężaru i przytłaczającego bólu, trwam i wyciągam rękę po pomoc, a ponieważ boję się zostać zraniona robię to bardzo ostrożnie.

Jakim cudem przetrwałam z tym bólem całe swoje życie? Ile to wymagało ode mnie poświęcenia, lawirowania, ucieczek! Próbując przetrwać tak naprawdę musiałam zrezygnować z tego co zwie się życiem. Musiałam zrezygnować ze wszystkiego co najcenniejsze. Z bycia córką, siostrą, przyjaciółką, żoną, matką... Wszystko to było zbyt bolesne. Tak jak bolesna jest prawda o tym. Patrzę ze łzami na to stracone życie, w końcu płaczę ale ten płacz nie przynosi ulgi tylko sprawia, że czuję się jeszcze bardziej słaba i bezbronna. Wiem, że nie wytrzymam długo w tym stanie i będę musiała znów się od siebie odciąć. Ale liczy się ten raz. Ten, w którym odważyłam się spaść w tę przepaść.

A więc to jest nią? Przepaścią, przed którą się wzbraniam. Pod tym obezwładniającym poczuciem zagrożenia, pod silnym niepokojem jestem wszechogarniającym uczuciem bezbronności. Jestem tak słaba, że aż chora.

1 komentarz:

  1. "Próbując przetrwać tak naprawdę musiałam zrezygnować z tego co zwie się życiem"...

    Czytam o sobie.

    OdpowiedzUsuń