sobota, 26 października 2019

O tym co już wiem i czego się dowiem pisząc tutaj.

W sprawie smutku u mnie dzieje się wiele, ale najgorsze są mechanizmy obronne. Im bliżej smutku, tym większy chaos. Koszmarna dezorganizacja wręcz. Dr Sz. potwierdziła, że pod stanami mieszanymi, tak jak pod manią i hipomanią kryją się stany depresyjne i słusznie poszłam w tym kierunku. Powiedziała, że bardzo dobrze, że postanowiłam to przepracować z dr J., której obecność bardzo mi pomaga i zapewnia duże wsparcie. Dr Sz. próbuje pomagać, ale przez to, że od dawna moi lekarze ciągle się zmieniają, jestem nieco zaniedbana i leczona chaotycznie. Unikałam leczenia prywatnego u dr Sz. ze względu na finanse ale chyba postąpię najrozsądniej, gdy zrobię wszystko, co w mojej mocy, by utrzymać się przy niej. Tylko nie wiem czy finansowo dam radę ponieważ prawdopodobnie zacznę w listopadzie płatne, roczne szkolenie w kierunku eksperta przez doświadczenie, tzw. EX-IN. Chcę na wszelki wypadek mieć takie doświadczenie w odwodzie. Jutro mam rozmowę kwalifikacyjną. W sierpniu złożyłam wszystkie potrzebne dokumenty.
Jeśli chodzi o dodatkowe wydatki, płacę za angielski, na którym zależy mi coraz bardziej, więc chciałabym w niego zainwestować. Dlatego motam się z prywatnym leczeniem u dr Sz. Nie umiem ocenić na tym etapie priorytetów. Nie jest to dobry czas na podejmowanie decyzji ale niektóre muszę podjąć już teraz. Tak jak ten kurs. Tak naprawdę ostatecznie zadecyduję po jutrzejszym spotkaniu.

Niestety pogubiłam się bardzo między byciem rozsądną a silną i obecnie toczę ze sobą wojnę. To kwestia czasu i na razie nic nie jest pewne, w którą stronę to pójdzie. Dr Sz. wspomniała, że pobyty w szpitalu są potrzebne. Ja wiem, że o zdrowych zmysłach na szpital się nie zgodzę. To co może zrobić moja zmordowana już psychika, to odciąć mnie od samodecydowania o sobie. W tej chwili wychodzi na to, że jestem skonfliktowana jakoś osobowościowo bardziej jak widać po moim toku rozumowania, ale gdy nadal będę się upierać przy dawaniu sobie rady, to wylecę w kosmos.

Dla przykładu. W tym tygodniu przestałam sobie radzić w pracy. Dla mnie to gwóźdź do trumny. Hańba. Dyshonor. Dramat. Rozmawiając z b. dużym klientem straciłam wątek, mój mózg zaniemógł. Kompletnie zapomniałam o czym mówię i dlaczego. Ziścił się mój największy koszmar. No może nie największy ale po raz pierwszy w życiu tak dałam dupy i nie byłam w stanie poprowadzić bardzo ważnej rozmowy, o którą walczyłam od kilku miesięcy. Wiem, że to niby tylko praca, ale cały ostatni rok pracowałam na to, po to jestem w tej firmie. Po to mnie tu zatrudniono i po to mam tyle profitów, jakże dla mnie ważnych. Moja efektywność zależy od swobody, którą tutaj mam. I to działa - działało. Szło w bardzo dobrym kierunku i nikt nie miał ku temu wątpliwości, aż do tego tygodnia.

I nie chodziło o żaden stres z powodu pracy, tu mi szło dobrze od jakiegoś czasu, aż do tej rozmowy z klientem. Po prostu cały ten tydzień był fatalny pod kątem mojej koncentracji i mojego chaosu psychofizycznego i po raz pierwszy to było tak widoczne. Niestety odczuły to także osoby trzecie, dokładnie jedna, której komfort bardzo zależy od tego jak się trzymam. I chyba to mnie w tym zabiło najbardziej, że podkopałam jej poczucie bezpieczeństwa. Jakąś naszą wspólną umowę. Tak jak ja jej, ona daje mi siłę każdego dnia. Niestety zauważyła, że spadam. Nie da się już tego nie zauważyć. Nie byłam już w stanie tego ukryć. Nie jestem. To co mnie najbardziej boli, to to, że dałam jej siłę a teraz ją opuściłam. W naszym wspólnym celu. Ona daje mi to samo i stałyśmy się od siebie bardzo zależne. Wiem to od dawna. Czuję, że ją zdradziłam. Czuję, że kiedy ja umieram, to ona gaśnie. Nigdy niczego takiego z nikim nie przeżyłam, bo nigdy nie spotkałam osoby tak podobnej do siebie i ona pewnie też nie. Pozwala to nam polegać wzajemnie na sobie i ufać. Klient, z którym dałam dupy, był o tyle istotny w tym całym dramacie, że obie mamy bardzo wysokie poczucie obowiązku i odpowiedzialności wobec wykonywanej przez siebie pracy oraz wysokich standardów jakich się trzymamy. Podkopując swoją przydatność w pracy podkopałam nasze wspólne wartości, nasze dążenia do celu i współtworzenie czegoś ważnego, co daje nam wiele złożonych acz ważnych korzyści. Baaarodzo wielowymiarowych i baaardzo złożonych i obie o tym wiemy.
Nikt tu się nie chce bawić w szpital psychiatryczny. Owszem, pewne dziwactwa i słabości są mile widziane, o ile przynoszą pożądane efekty albo nie wpływają na efekty, może tak. Widziałam jak traci grunt pod nogami. Widziałam, gdy odchodziła w piątek. Była zagubiona i osamotniona. Tak jakby straciła właśnie bardzo ważną partnerkę. Widzę po tym jak milczy. Oba nasze komunikatory milczą. Czyżbyśmy się budziły ze snu?

Nasza iluzja o doskonałym partnerstwie prysła. W końcu z chorobą, czy zaburzoną osobowością nie jestem taka jak ona. Może już na zawsze raz na jakiś czas będę potrzebowała zaopiekowania i wsparcia. Będę musiała opuszczać innych, tak jak opuściłam ją, bo teraz muszę zaopiekować się sobą. Jak jej nie stracić? Nie chcę już nikogo tracić. A jej szczególnie. Potrzebuję jej egoistycznie tak samo jak ona mnie. Po prostu razem żyje nam się lżej. Możemy liczyć na siebie. Nasze mocne i słabe strony uzupełniają się. To co jest słabą stroną jednej, jest mocną tej drugiej, a ponieważ nauczyłyśmy działać razem, stałyśmy się bardzo silne. I to nas tak nęci i tak do siebie zbliża.
Myślę, że nigdy w nikim nie miałyśmy takiego wsparcia. Mamy bardzo podobną mentalność, ten sam temperament, jesteśmy zaskakująco do siebie podobne osobowościowo. Komunikujemy się w ten sam sposób. Więc gdy połączyłyśmy siły, jakoś osobliwie zlałyśmy się w jedną osobę. Nasze granice zatarły się. Tak uważam.

Tymczasem przyszło nam się zmierzyć z tym, że nie ma rzeczy doskonałych. Każda od czasu do czasu musi mierzyć się ze własną słabością. To było bardzo nęcące i wygodne tak się zgrać i zlać w jedno. Odwalać brudną robotę tej drugiej, bo to przyjemność dla tej pierwszej, a cel przecież miałyśmy ten sam, te same potrzeby. Naprawdę w którymś momencie ta praca nie miała złych stron. No i zjebało się perpetuum mobile. Czuję, że odpowiedzialność jest po mojej stronie. Głównie tak się zaopiekować sobą, by wrócić do pracy i robić to co do mnie należy. Nie chcę sprawiać kłopotów.

Muszę poświęcać więcej czasu na pisanie na blogu, gdy jestem w takim chaosie. Dzięki temu jestem w stanie przeanalizować tysiące myśli, dotrzeć do tych nieświadomych. Pogubić się bez poczucia winy i wstydu a potem się odnaleźć. Zadać odpowiednie pytania, odnaleźć odpowiedzi. Potem już można coś z tym robić w terapii z dr J. albo w komunikacji z K. Albo po prostu w życiu.

No dobrze. Czas na kolację i odpoczynek. Siedzę tu już trzy godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz