piątek, 17 czerwca 2016

Wdzięczność

Przeczytałam dwa ostatnie wpisy. Ostatni...

Ocknęłam się dzisiaj na angielskim. Nie wiem, nie pamiętam kiedy wstałam. Wiem, że do rana miałam drgawki i jakieś dreszcze. Musiałam chyba wziąć prysznic i zmyć makijaż. Na pewno, ale tego nie pamiętam. Nie pamiętam drogi do szkoły. Na zajęciach byłam tylko ja. Rezerwowała jeszcze jedna osoba, ale nie przyszła. To mnie przeraziło, ale ta dziewczyna, ticzerka -  rozmawiałyśmy. Powiedziała, że chyba jestem na złym poziomie, ale to nie tak. Mój mózg pracował bardzo szybko i pewne rzeczy, których na co dzień nie mam w pamięci wydostawały się same. Miałam tylko kłopot z koordynacją ruchów. Moje ciało było bardzo niespokojne. Po zajęciach zostałam w szkole, nie wiedziałam tak naprawdę co dalej. Siedziałam tam przez jakieś dwadzieścia minut. I wtedy zauważyłam, że stan psychotyczny wciąż się utrzymuje. Przede wszystkim, gdy wyszłam na zewnątrz wszystko wyglądało jakby było z jakiegoś innego świata. Moje ciało poruszało się jakoś nieskoordynowane. W głowie ktoś jeszcze był. To był ten intruz. Znów chciała mnie porwać, ale zaczęłam się bronić. Wiedziałam, że muszę dotrzeć do pracy. Musiałam jeszcze pojechać do miasta. Było takie inne.

Ona zaczęła do mnie mówić znów. I to znów było straszne. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, która również choruje na chad i spytałam, czy to możliwe, że jestem w połowie psychotyczna, a w połowie nie. Powiedziała, że tak.

Opowiedziałam jej, że to wszystko jest takie dziwne. W tym momencie, gdy z nią rozmawiam, słyszę o czym myśli tamta moja część, i że ta część wciąż zajmuje się tymi sprawami z nocy.
Ustaliłyśmy, że jestem świadoma tego co się dzieje, a zatem mogę ją kontrolować.
Do pracy miałam pojechać z bólem głowy. Taki był plan. Żeby nikt nie zauważył, że jestem jakaś inna. Najprawdopodobniej wyglądałam bardzo źle. Byłam wymęczona po psychotycznej nocy, nie miałam makijażu, a wykręcone w różne strony włosy związałam niechlujnie gumką. Napisałam do M. kolegi z pracy. Powiedziałam, że już jadę, ale jestem w dość kiepskim stanie, więc będę potrzebowala jego pomocy.

M. miał po części okazję towarzyszyć mi późną jesienią feralnego 2012 roku i miał na mnie zbawienny wpływ, choć pewnie nawet tego nie wiedział. Zdarzało się, że od wieczora do wczesnego rana, wysyłał mi różne utwory muzyczne, a ja je pochłaniałam i potrafiłam przeżywać je do rana, aż w końcu emocje się wyciszały. On jest melomanem. Kocha muzykę. To jego pasja. Miał zatem we mnie wiernego słuchacza. Ta muzyka wtedy też znaczyła dla mnie wiele. Czasem była całym światem i wtedy w tej zamkniętej bańce potrafiłam kołysać się do rana, aż usypiałam wyciszona.

Z czasem też dowiedział się, że jestem w szpitalu. Przyjął to całkiem normalnie, i nawet gdy czasem widywaliśmy się, bo M. nie mieszka w Warszawie, nigdy nie dał mi odczuć, że jestem dziwna, choć doświadczył mnie dziwnej, chorej w sumie.
Nie wyglądało to jakby był dla mnie miły. Raczej w ogóle nie widział we mnie niczego, co miałoby jakoś odbiegać od normy. Nigdy nie rozmawialiśmy o chorobie. Tylko raz, gdy M. narzekał na służbę zdrowia, bo sam poważnie chorował i stracił w bardzo dużym procencie słuch w jednym uchu, z jakiegoś niewiadomego powodu. Miał spore kłopoty z badaniami, terminy, brak terminów. Może w innym przypadku dałoby się ten słuch uratować. Było w nim bardzo wiele niezgody, bo przecież dźwięki, muzyka, są całym jego życiem. Wtedy właśnie powiedział, że to niesprawiedliwe, bo tacy pacjenci jak ja, mają natychmiastową pomoc. Ja taką miałam na pewno. Zawsze miałam opiekę medyczną. W każdej chwili wolne miejsce w szpitalu, lekarze bez kolejki, darmowe leki.
Ale wtedy też to powiedział tak, jakby chodziło o coś, co nie jest chorobą psychiczną, tylko czymś co jest refundowane a jego nie, a on nie widzi różnicy dlaczego tak miałoby być.
To mniej więcej tak było z M.

Weszłam do firmy i wślizgnęłam się ukradkiem do naszego pokoju, który znajduje się na uboczu od dużego openspejsu. Spojrzał na mnie. Powiedziałam: "Nie patrz na mnie, wyglądam potwornie" i zagadnęłam czy jest coś co trzeba na szybko i już. Powiedział, że jak zwykle, ale w porównaniu do L. która ciągle żyje w panice, M. mówił to raczej tonem pewnego spowszednienia i znużenia, naturalnie połączonego z lekkim wkurwieniem, bo naprawdę jest na co.

Spytał czy mogę gadać na temat systemu, nad którym od miesięcy pracujemy. Powiedziałam, że tak, pod warunkiem, że cokolwiek powie, będę przytakiwać, bo jeśli wejdziemy w fazę licytowania się o mojszość racji, co w obszarze zawodowym jest naszym skaraniem niestety, to będzie z nami kiepsko.
Poczęstował mnie papryczką chilli. Nie czaił się, nie myślał czy coś może powiedzieć, a co nie. Przynajmniej niczego takiego nie odczułam. Powiedział: "Chcesz spróbować oliwką z papryczką chilli?" Zaskoczona tematyką, jak dziecko zapomniałam, że przed chwilą płakałam nad zdartym kolanem i powiedziałam - "no to daj..."

Papryczka zrobiła swoje. Podczas gdy ja walczyłam o życie, M. przez dobre dwadzieścia minut rozgadywał się na temat rodzajów papryczek takich to a takich. Gdzie muszę podkreślić, że to jeden z ulubionych przez M. tematów i wysłuchuję ich regularnie dość często.
Moja głowa kompletnie się skołowała. "Boże! Daj mi wody!" M. przekornie patrzył na mnie. "No coś Ty. Przecież ona nie jest wcale ostra."

Gdy doszłam do siebie, M. znów nawiązał do systemu swoim tonem.
- No powiedz mi, bo ja nie rozumiem...
- Mar... nie, nie gadam z Tobą o systemie.
- No ale chodź tylko na chwilę spójrz. - mówił to z właściwą dla siebie frustracją. - Powiedz mi, co za debil to robił.? No przeczytaj, no zobacz te uwagi. No zobacz.. Nie wiesz?....  No to ja mam to wiedzieć? Kto ma to wiedzieć? Grrrr.... Co za debile. Kto tak robi..." "No chodź i sama sprawdź, no zobacz..."
- M.... nieeee, nie mów mi nic na ten temat.
- No tylko spójrz...
- Nie
- Nie chcesz?
- Nie, nic do mnie nie mów!
- Yyyy, ok..

Poprosiłam go tylko żeby spojrzał do mojej poczty i sprawdził, czy jest tam coś pilnego.
- Weź mi zobacz, bo nie przeżyję tego, jak coś tam jest.
- Ale co?
- Nie wiem. Może coś złego...
- Aha...
- I jest?
- Nie
- Na pewno nie muszę się tym martwić?
- Dżizas, pokaż...

Potem sam wszystkim się zajął. Odciążył mnie przede wszystkim dzięki swojej postawie. Miał wyjebane na to, że cała firma trzęsie dupą. Był tylko wściekły, że po trzytygodniowym urlopie w Tajlandii zastał tu taki burdel, a brak szefowej działu, która wyjechała w podróż poślubną, postawił właściwe w stan alarmu połowę marketingu i administrację.

Potem zniknął na trzy godziny w biurze dyrektorki marketingu i to z nią testował system!
A ja? Przesiedziałam na fejsbuku, w swojej głowie, a także poza nią, planując kolejne akcje, misje i wszystko inne, dzięki czemu moja psychika radzi sobie z lękiem i nadwyżką energii.

Kiedy po trzech godzinach M. nie przyszedł poszłam do nich.
- Siedzicie? - Spojrzeli na mnie. Dyrektorka z irytacją, M??? też z irytacją.
- Idę do domu. Źle się czuję.
- Ok
- Do poniedziałku.
- No, pa...

Chyba byli bardzo zajęci systemem...

W drodze do domu, kupiłam w biedronce ziemię do kwiatów na balkonie. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki.
- Myślisz, że jak kupię ziemię i przesadzę dwa kwiatki, to to też nakręcenie?
- Niee. nie sądzę.
- To bardziej taki relaks dla mnie, nie?
- No, ja myślę, że tak. Dobry pomysł. Tylko jak wrócisz do domu, ketrel i cały weekend ketrel. Tak, żebyś ciągle spała.
- Tak by ze mną zrobili w szpitalu, żeby mnie wyhamować.
- Ale ty jesteś już zaprawiona w tym. Wiesz, że to kwestia odizolowania się od otoczenia, ciszy, duuużej porcji snu i duuużo antypsychotyka. Jesteś w stanie na tyle o siebie zadbać?
- No...
- Tylko wiesz. Nie włączaj w domu komputera, żadnych fejsbuków. Weź tyle ketrelu, żebyś spała. Musisz zatrzymać chorobę, bo tak będzie się nakręcać i będzie kolejny atak, a potem skończy się szpitalem. Wykorzystaj to, że jest weekend.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz