poniedziałek, 19 grudnia 2022

Negocjacje

Jutro sesja z terapeutką. Przyszła mi dzisiaj do głowy myśl dlaczego nazwałam ją po prostu terapeutką. Odkąd pamiętam jest to niezmiennie pani J. Na poważnie, na śmiesznie, na luzie, zawsze. 

Czasem udaje mi się wyłapać takie niby niuanse. Oczywiście od razu nasuwają mi się odpowiedzi ale cenzura nie pozwala mi tego powiedzieć wprost. 

Tak czy owak to oczywiste, że zamierzam rzucić tę terapię. Może jeśli napiszę o tym uda mi się coś z tym zrobić do jutra. 

Do tej pory udało mi się wynegocjować ze sobą po prostu czas. Jednocześnie i na tym polega mój dramat, żywię silne przekonanie, że nie ma to najmniejszego sensu. 

Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że jeśli zniszczę wszystko co ważne, będę mogła rozpaść się na kawałki i wówczas przeżyć to od czego izoluje mnie moja psychika. 

Nie rozumiem dlaczego zwątpiłam w panią J. Popełniła jakiś błąd? Czy to po prostu ten przymus by rzucić wszystko i poczuć to co wtedy? Próbuję o tym myśleć ale od razu pojawiają się zawroty głowy. 

Próbuję sobie wyobrazić, że jutro proszę ją o pomoc. Mówię, że straciłam kontrolę i proszę żeby mi pomogła. Czy problemem jest wcześniej nieuświadomione, a od kilku dni świadome przekonanie, że nikt nie może mi pomóc? Albo raczej, że nie do niej należy niesienie mi pomocy? 

Ale skoro nie do niej, a ja z jakichś powodów tego nie robię, to czy chodzi o powrót do tych wszystkich lat terroru z dzieciństwa? Od czwartku wieczór jestem w jakimś jednym wielkim regresie. 

Fakt, że mój pierwszy terapeuta wyrzucił mnie z terapii, a później po latach nie pozwolił mi tego wyjaśnić, pewnie nie pomaga w zaufaniu w obliczu tak potężnego kryzysu.

Czuję jak wszystkie te chore części we mnie mówią jednym głosem, że nikt, naprawdę nikt nie może i nie potrafi mi pomóc. 

I dlatego mogę tylko na razie prosić panią J. o czas. Może ocknę się, otrzeźwieję. Może zdążę się rozpaść i poskładać i jakoś w nowym roku wrócić. Wiem, że prezeska fundacji, wyjątkowo pozwala mi na wieloletnie wsparcie. Wiem też, że ten czas mi się kończy. Wiem naprawdę jakie wiążą się konsekwencje z przerwaniem tej terapii.

Czemu nie mogę sobie pomóc? Dlaczego muszę ciągle starać się i starać być jeszcze lepszą, by być niezależną od tych wszystkich ludzi. Dlaczego nie mogę się bać, rozpaczać nad swoim losem? Ludziom, których znam, tak łatwo przychodzi strach i łzy. Ja nawet nie mogę zwyczajnie bać się o to co ze mną będzie. 

Tylko złość mi została. Ale ona oszalała i dopuszczona do głosu niszczy wszystko.

2 komentarze:

  1. To, co zrobił Twój pierwszy terapeuta, jest nie do pomyślenia.
    Piszesz, że jest w Tobie złość. Myślę, że w złości człowiek po prostu nie płacze, ona mu na to nie pozwala.
    Czy nie przydałby Ci się jakiś uspokajający lek? Myślę, że tak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest taka złość, która jest już osobą, osobami. Jest zbyt potężna na lek. Mam w domu benzodiazepiny ale one nie działają w tych stanach.

      Usuń