czwartek, 2 lipca 2015

O niezwykłych relacjach dorosłych i dzieci


Taki artykuł dzisiaj mam. Mój terapeuta mawiał, że ewidentnie wykazuję cechy dziecka/niemowlęcia pozostawianego bez opieki. Nie był to zimny chów, ale zwyczajne, czy też niezwyczajne zaniedbanie. Z drugiej strony staram się rozumieć moją matkę. Wiem, że nie miała łatwo. Z całą swoją zaburzoną emocjonalnością.

"Dziecko pozostawiane, żeby się wypłakało, nie tyle uczy się samo sobie radzić, ile uczy się, że nie ma sensu płakać – a to jest duża różnica. Badania nie potwierdzają też tezy, że zimny chów sprzyja samodzielności – wręcz przeciwnie. Zimny chów w praktyce sprowadza się za to do ogromnych ilości kortyzolu, jakie uwalniają się w mózgu noszeniaka z niezaspokojoną potrzebą bliskości. Hormon ten działa niszcząco na połączenia neuronalne. Dziecku, które nie jest przytulane, trudniej jest nawiązać z opiekunem więź prawidłowego typu, a to z kolei rzutuje na wszystkie inne więzi, które nawiąże potem w życiu – na to, jak będzie w przyszłości obchodziło się z ryzykiem, radziło sobie ze stresem. I czy nie będzie koncentrować się na swoim lęku zamiast na zadaniu."
"Natura nie przewidziała dla nas szklanych biurowców i życia w nuklearnych, dwuosobowych rodzinach. Dlatego w naszym kręgu kulturowym zwłaszcza sytuacja matki – która jako karmiąca ma szczególną rolę do odegrania w życiu dziecka – jest szczególnie skomplikowana. W żyjących bliżej natury kulturach nie spotyka się czegoś takiego jak baby-blues, czyli lekkiej depresji pojawiającej się mniej więcej trzeciego dnia po urodzeniu dziecka – bo to nie wahnięcia hormonalne, jak się powszechnie sądzi, odpowiadają za pojawienie się tego spadku nastroju, ale właśnie aspekt kulturowy. Rzeczywistość, w której rola matki sprowadzona zostaje do zdegradowanej społecznie i pozbawionej wsparcia opiekunki na 24-godzinnym dyżurze, która w dodatku słyszy, że ponosi całą odpowiedzialność za przyszłą osobowość narodzonego właśnie dziecka, może zwalić z nóg nawet najodporniejszą osobę."


Dzisiaj w myślach zobaczyłam obraz ojca. To naprawdę się nie zdarza. W swojej czapce z daszkiem, koszuli w kratę, z rękawami podwiniętymi do łokci i rosyjskim zegarkiem na ręce, którego niemal nigdy nie zdejmował. Wchodził przez bramkę na podwórko. Było słoneczne lato. Wokół domu kwitły kwiaty posadzone przez matkę. Ten obraz był bardzo wyraźny. Pomyślałam przez moment, że to prawda, że jestem tam. I że bardzo za nim tęsknię. A cała reszta mojego życia jeszcze się nie wydarzyła. 

Gdyby nie mój terapeuta, miałabym w sobie niezaspokojoną czarną otchłań w postaci ojca, ale i też mojego o 12 lat starszego brata, i mężczyzny w ogóle.

Dzisiaj jestem dla siebie i matką, i ojcem. Może także partnerem. To chyba dlatego radzę sobie w pojedynkę lepiej niż wcześniej. Choć chwilami bywa naprawdę źle. Jednak zawsze mój wewnętrzny ojciec albo moja wewnętrzna matka wyciągają mnie za uszy. Na zmianę darząc opiekuńczością i krytycyzmem. Choć tego drugiego prawie sobie nie oszczędzam. Ciężko z tym żyć. Czasem, jeśli nie jestem w stanie sięgnąć do pokładów swojej pamięci, korzystam ze wsparcia moich pań M. i Kochanej E, której cierpliwości i trosce wiele zawdzięczam.

Dzisiaj jest dużo lepiej. Choć przez ostatni tydzień prawie nie miałam kontaktu z rzeczywistością.
Z lęku, tego całego, ciągłego zagubienia i walki, którą toczę. Od kilku dni muszę zasypiać na podwójnej dawce benzodiazepiny, którą mam przepisaną na tzw. czarną godzinę. Nigdy wcześniej po nią nie sięgałam, a pudełko mam od ponad roku. Nie czuję się jakoś szczególnie pobudzona. Wręcz przeciwnie. Od jakiegoś czasu muszę brać antydepresant. A jednak sen nie przychodzi, mimo silnej dawki antypsychotyka, który zazwyczaj wieczorem już zwala mnie z nóg.

Mam teraz trochę pracy w fundacji. Częściowo opiekuję się sześciorgiem młodych ludzi, którzy opuścili ośrodki resocjalizacyjne. Troszkę to taka ucieczka od zaopiekowania się sobą w tym trudnym dla mnie czasie, ale też próba bycia przy sobie poprzez działania na rzecz tych dziewczyn i chłopców. Chyba tak jest o wiele prościej. 

Może to właśnie takie opuszczanie siebie mimo wszystko, jak w tym artykule.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz