środa, 25 kwietnia 2012

Coś się zmieniło

"Coś zmieniło się" - jak śpiewa Edyta Bartosiewicz. Posłuchajcie sobie tego utworu. Jest piękny.

Wczoraj miałam bardzo obniżony nastrój. Bardzo. Zadzwoniłam do mojej lekarki prowadzącej mnie poza szpitalem. Powiedziałam, że leków mi nie mogą ustawić, że diagnozują mnie pod kątem ChAD, że nie wiem co robić. Powiedziała, że mam zostać w szpitalu tak by mi te leki jakieś jednak ustawili. Powiedziała, żebym zadzwoniła do niej za jakiś czas i dała znać co i jak.

Cały dzień snułam się po oddziałowym korytarzu, nie mogąc się niczym zająć. Czułam, że moje pomysły na siebie się skończyły, tak by móc wywołać jakieś emocje, które będą mnie jakoś trzymać w pionie, albo inaczej, zagłuszać to co jest tam gdzieś w środku co bardzo trudne.

Czułam jak jest mi niedobrze ze sobą. Czułam ogromny dyskomfort. Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer do mojego terapeuty. Po pierwszym sygnale, pomyślałam jednak, że to głupie i wyłączyłam się. Przeszłam parę kroków i znów wybrałam jego numer. Po drugiej stronie usłyszałam jego głos. Przeprosiłam za to, że dzwonię, że nie wiem już co robić, jestem w szpitalu.
Powiedział, że w tej chwili nie może rozmawiać, ale po siedemnastej będzie czekał na mój telefon.

Zakończyliśmy rozmowę i wtedy dostałam spazmatycznego ataku płaczu. Z bólu jaki noszę w sobie od miesięcy tęskniąc za nim.
Przybiegły pielęgniarki i sanitariusz. Zaprowadzili mnie do zabiegowego. Pytali co się stało ale ja tak zanosiłam się płaczem, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Dali mi coś na uspokojenie. Przez jakiś czas jeszcze płakałam. Sanitariusz przyszedł do mnie i powiedział, czy czegoś nie potrzebuję, że jeśli chcę to możemy sobie pogadać. Wciąż powtarzałam, nie, nie trzeba, już jest dobrze, choć wcale tak to nie wyglądało. Po jakimś czasie lek uderzył z dużą siłą. Nie byłam w stanie się położyć, więc zsunęłam się po ścianie korytarza i tak siedziałam, siedziałam i już tylko pochlipywałam.

Gdy lek trochę mnie odmulił, zaczęłam nerwowo śledzić czas. Siedemnasta. O tej godzinie mogę już zadzwonić.

Telefon wykonałam z drżeniem serca. Rozmawialiśmy. Powiedziałam mu, że wiem, że powinnam iść na terapię ale nie jestem w stanie wejść w nic innego. Długo tłumaczył mi dlaczego zakończyliśmy terapię. Że ona już nie działała. Że jeśli nie będę miała nic przeciwko, on zadzwoni do mojej lekarki, która mnie prowadzi poza szpitalem (znają się, oboje są psychoanalitykami)i porozmawia z nią w sprawie terapii dla mnie. W tym sensie, że postarają się kogoś mi znaleźć.

Powiedziałam mu, że tu w szpitalu wysyłają mnie na jakaś integracyjną albo behawioralną terapię. Powiedział, że mam swoją lekarkę - tę poza szpitalem - i powinnam z nią to ustalać i z nią o tym rozmawiać. Poza tym jak tylko wyjdę ze szpitala, mam pierwsze kroki skierować do niej.

Rozmawiając z nim płakałam, ale tak spokojnie. Miał cichy, łagodny głos, jak zawsze zresztą. Był bardzo miły dla mnie. Ciepły i serdeczny. Jestem mu za to wdzięczna, mógł być oschły, ale nie, był takim moim Panem M.

Powiedział jeszcze, że być może ja gdzieś w środku nie chcę się leczyć. Że te moje wszystkie destrukcyjne skłonności to obrony prze leczeniem. Być może powiedział. Tego do końca nie wie. Powiedział też, że terapia musi być prowadzona przez kobietę. To ważne.


Życzył mi na koniec wszystkiego dobrego i pożegnaliśmy się. Ponieważ byłam jeszcze pod działaniem leków, płakałam cicho przez jakiś czas od zakończenia rozmowy. Potem przyszedł H. i mnie przytulił, powiedziałam mu jednak, że muszę zostać sama.

I tak zostałam sobie sama do wieczora. Potem sama podeszłam do H. i wtuliłam się w tego wysokiego ciepłego chłopaka.
H. nie wiedząc, co właściwie się stało powiedział, do mnie: "nie martw się, on nie był Ciebie wart" Uśmiechnęłam się do siebie.
Przynajmniej starał się coś powiedzieć. Potem leżałam pod kocem w sali telewizyjnej a H. głaskał mnie po włosach. Wieczorna dawka leków uspokoiła mnie jeszcze bardziej i zasnęłam dość szybko.



Dzisiaj muszę sobie odpowiedzieć na pytanie czy chcę zmienić coś w swoim życiu. Czy chcę terapii, czy chcę się leczyć, czy chcę żyć i co właściwie jest dla mnie ważne...


2 komentarze:

  1. Ten twój smutek to kojarzy mi się trochę z takim zjazdem w dół po tym jak się na wysokich obrotach jechało. Albo może też już te leki ściągają cię z górki? No a jak z górki,to wiadomo,w dół.
    Solidaryzuję się z tobą.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i w sumie to racja, bądź dotąd w tym szpitalu aż znajdą prawdziwą diagnozę. Pomyłka, straszna rzecz, jak się bordera tylko na lekach trzyma, albo chadowca tylko na terapie śle. To bardzo ważne by wiadomo było co ci jest.

    OdpowiedzUsuń