poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Jutro wchodzę na oddział.

Zadzwoniłam dzisiaj do tego lekarza jak mi radziła lekarka w piątek na izbie. Zadzwoniłam ale odebrał ktoś inny. Mówię, że byłam w piętek na izbie, i że poradzono mi udać się na kwalifikację jutro do doktora Grochowskiego. Na co mężczyzna po drugiej stronie słuchawki, że doktora Grochowskiego nie ma do piątku, ale jeśli zdążę przyjechać do nich do 12:30 to on ze mną porozmawia. Powiedziałam, że w takim razie ok i żeby czekał.

Szybko się ubrałam i pojechałam. Weszłam do pokoju lekarzy i właściwie nie zdążyłam jeszcze nic powiedzieć na co lekarz siedzący przy biurku pod oknem odezwał się do mnie: "to pani?" - "Chyba tak" - odrzekałam. "proszę chwilę poczekać" - powiedział doktor Tafliński.

Za jakiś czas poprosił mnie do gabinetu. Ku mojemu zdziwieniu, rozmowa trwała błyskawicznie. Powiedziałam w kilku zdaniach co się ostatnio działo a on na to, że kwalifikuję się na oddział i czy mogę już przyjść dzisiaj. "och nie!" - wykrzyknęłam. Nie jestem na to gotowa. Muszą załatwić wszystko co trzeba dzisiaj i jutro już mogę się stawić na miejscu. "Dobrze" - powiedział lekarz. "Proszę być jutro do 10tej." Spytał mnie czy mam jakieś skierowanie. Powiedziałam, że sęk w tym, że nie. Powiedział, że ok, żebym się nie przejmowała, bo oni czasem przyjmują ludzi bez skierowania. Zostawił notkę i pieczątkę z podpisem na wypisie z izby i poprosił, żebym to pokazała jutro rano lekarzowi, jak będą mnie przyjmować.

Wyszłam stamtąd i szybko bieg. Co mam załatwić? Co mi jest potrzebne? Co kupić. Do kogo zadzwonić. Pojechałam do centrum. Usiadłam na chwilę w coffee heaven przy kawie i zaczęłam wszystko obmyślać. Zadzwoniłam do matki, że idę do szpitala i żeby się nie przejmowali. Że wszystko pod kontrolą. Matka zaczęła mówić, że bardzo trudno jej zrozumieć, że coś się ze mną dzieje skoro jestem w stanie tak wszystko ogarnąć i załatwić i że dla niej jestem przykładem silnej, niezależnej osoby.

Spytała czy mnie odwiedzić. Powiedziałam, że nie, powiedziałam to jeszcze kilku innym osobom, które zadzwoniły do mnie po moich esemesach. Powiedziałam, że to bardzo ważne, żebym została teraz sama. Nie będzie mnie też pod telefonem, że za jakiś czas się odezwę i powiem na czym stoję. Moim zdaniem chodzi teraz głównie o to, by spacyfikować manię. Odebrać psychice warunki do ucieczki w manie i niech ta depresja wyłazi czym prędzej.

Potem pojechałam do firmy. Pogadałam raz jeszcze z szefem. Wzięłam najaktualniejszą RMUA. Potem poleciałam do banku, zamknęłam debet, teraz, gdy jeszcze mam czym go pokryć. Potem po karmę dla kotów. Potem umówiłam się z jedną z tych znajomych, z którymi się spotkałam w zeszłą niedzielę i ustaliłam z nią, że do niej wpadnę wieczorem i ulokujemy resztę pieniędzy na lokacie jakiejś dobrej. Jej mąż jest bankowcem. Załatwiłam też dziewczynę do opiekowania się kotami w czasie świątecznym, ponieważ moja współlokatorka wyjeżdża. Kupiłam kłódkę do walizki, żeby mi nie kradli rzeczy w szpitalu, tak jak trzy lata temu. No a teraz lecę jeszcze po drobne zakupy do marketu i rossmanna.

Szczerze mówiąc nic nie czuję. Kolejno wykonuję zadania, które sama sobie określam.
Kupię duży zeszyt i będę się starała opisywać to co przeżywam, będąc już w szpitalu.

Teraz muszę to wszystko jakoś podomykać.
W sumie to mam wrażenie, że nic mi nie jest, że jakoś tak idealnie nad wszystkim panuję. Ale właśnie może tak to wygląda ponieważ zupełnie nie konfrontuję się z emocjami. Nie jestem w stanie.

Stałam się rozpędzoną maszyną. Maszyną bez uczuć. To chyba lęk mnie tak sparaliżował.

Będę jeszcze wieczorem. Tymczasem pa!

2 komentarze:

  1. przyglądam się i podziwiam; rozdajesz nadzieję i energię; dziewczyno - pozostaje nam patrzeć i czekać kiedy znowu popiszesz; dbaj o siebie jak o walizkę; dbaj!

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymaj się mocno! Faktycznie wszystko ogarnęłas błyskawicznie. Powodzenia i będę czekać na nową notkę.

    OdpowiedzUsuń