piątek, 6 lipca 2018

Czuję się kiepsko, właściwie to bardzo źle. A to powód by zacząć pisać.
Zaczęło się od zjazdu w relacji z G. Cóż, trudno jest jednak nie angażować się emocjonalnie w relację, gdy chadza się z tym kimś do łóżka. Byłam taka mądrala, że tym razem to mnie nie ruszy, ale okazuje się, że jeszcze musiałam nauczyć się kilku rzeczy. Jestem człowiek z krwi i kości, a bliskość, jakkolwiek nie realizowana, zbliża. Tak więc mam nauczkę. Ja mam potrzebę jakiejś głębszej kontynuacji, ale G. zatrzymuje się zawsze na tym samym. Gdy te potrzeby się rozjeżdżają zaczyna się jakaś dziwna emocjonalna szarpanina z obu stron. To nie ma sensu. Chyba go kocham albo po prostu bardzo się z nim oswoiłam. Niestety nie umiem tego jeszcze rozróżnić.

A co to znaczy, że czuję się kiepsko? Ano wycofałam się ze wszelkich aktywności. W niektórych jeszcze trwam, ale bez zaangażowania  z ogromnym trudem. Do pracy chodzę. Teraz jest tam spokój. Spadek nastroju bardzo znaczny. Ludzie wydają się na ten moment męczący, dalecy, obcy. Najbardziej męczący, bo obcy są zwykle, nawet jeśli pozwalam im podejść blisko i jeśli ja podchodzę blisko.

Kajaki zrobiłam w zeszłą sobotę, to znaczy spływ na 18 osób. Wszystko od początku do końca moja organizacja. Na jakieś dwa tygodnie przed już kompletnie nie miałam siły i ochoty na ich kontynuację. Ale chyba całkiem sprawnie wyćwiczyłam się w byciu konsekwentną, bo nawet nie przyszło mi do głowy, by to wszystko porzucić, mimo fatalnej kondycji.
Niestety jeszcze nie zawsze umiem odróżnić kiedy powinnam siebie docisnąć, a kiedy zmusić siebie do taryfy ulgowej. Gdybym miała zawodowo zajmować się organizacją takich rzeczy, to może przy dużej częstotliwości nie dałabym rady, ale raz na jakiś czas można z pewnymi rzeczami wytrzymać i przetrzymać mimo złej formy. Tylko, że od powrotu z kajaków powietrze ze mnie zeszło i już nie starcza siły na nic.

Głównie to co czuję to ogromne przygnębienie, koszmarny smutek, osamotnienie, ale smutek przede wszystkim.
Moje mieszkanie znów przypomina chlew. Próbowałam zacząć je dzisiaj sprzątać przed wyjściem do pracy, ale nie jestem w stanie wprowadzić jakiegoś porządku zajęć. Nie wiem gdzie pomieścić ubrania i nie wiem czemu w ogóle się nie mieszczą, choć w chwilach panowania nad swoim życiem każda rzecz w moim domu jednak znajduje swoje miejsce. Na ten moment chyba jednak brakuje mi kreatywności.
Zmywarka stoi zawalona brudnymi naczyniami, a po szafkach kuchennych brudem kładą się kolejne kubki, miski, talerze i sztuće. Czekają, aż kupię tabletki do zmywarki, ale póki co się  nie zapowiada, bo problem z kasą znów powtarza się ten sam. Właściwie to mam płyn do mycia naczyń. Pozmywam.

Chyba problem z kasą był pierwszy niż problem z G. To tak na marginesie. Ale to są właściwie te dwie najważniejsze rzeczy, tj, ważne relacje i poczucie bezpieczeństwa finansowego. Na ten moment przestałam szukać pracy. Czuję się tak źle niestety, że nie umiem ocenić swoich możliwości i wydaje mi się, że nie nadaję się nawet do sprzątania. Phi, co ja gadam! Sprzątania?
Przyznam ze wstydem, że pozwalam sobie na myśli rezygnacyjne i gdy zaczynam się bardzo bać o to co będzie ze mną dalej, myślę o poddaniu się, a wtedy zadaję sobie pytanie, czy to możliwe, że mogłabym tak zakończyć swoje życie. Czy to naprawdę możliwe? Czy do tego chcę doprowadzić?

Między innymi dlatego dzisiaj mój wpis na blogu. Jest we mnie pewna sprzeczność, której zależy na tym bym nie walczyła. Nie wiem tylko czy to nie jest jakiś zwyczaj doprowadzania się do granic utraty wszystkiego, by po jakimś czasie w histerycznej rozpaczy podejmować walkę o przetrwanie.
Próbuję to opisać, ponieważ mój umysł nie jest zbyt sprawny. Emocje mam mocno rozchwiane, myśli plączą się. W kontakcie z ludźmi, jeśli muszę już w nim być, jestem hiperaktywna, w kontakcie ze sobą pełna rozpaczy i wołania o pomoc, ale głównie osowiała i rozlazła depresyjna. Owszem, jakieś drobne rzeczy irytują mnie, ta irytacja wybucha we mnie, do środka. Potrafię co najwyżej powiedzieć do komputera: "Jeb się!", bo akurat układ moich palców na klawiaturze sprawił, że zamknęło się okno przeglądarki. Po czym nie rezygnuję, robię dalej to co robiłam, nawet jeśli czynność powtórzy się ponownie i ponownie. Ale czy mam jakieś granice? A może to nie kwestia moich granic, a życia, które często samo w sobie ogranicza? Mam się poddać dlatego, że moje życie nie jest takie proste jak bym chciała? Mam się poddać dlatego, że czasem gubię się i nie wiem jak mogłabym jeszcze inaczej żyć, by wreszcie wyjść poza patologię swojego życia?

Wiecie, że miałam dwa tygodnie temu badanie psychologiczne w kierunku diagnozy zaburzeń osobowości (prowadziła to badanie psycholog kliniczna szkoląca się w psychoterapii w nurcie DBT)  i obecnie nie wykazuję żadnego, a z borderline na 9 kryteriów diagnostycznych spełniam tylko dwa, co oznacza, że już nawet nie mam borderline. Czyli potwierdza się to co stwierdzono w diagnostyce zeszłym roku w centrum psychoterapii na SWPS. A mimo to moje życie wydaje się być bardziej przerażające i trudne do zniesienia niż kiedykolwiek. Badanie wykazało problemy w bliskich relacjach, to mi zostało po BPD. Poza tym mam bardzo zaniżone poczucie własnej wartości. Poczucie wartości to właściwie kaplica.
A wydawać by się mogło, że odniosłam sukces i wygrałam walkę z tak ciężkim zaburzeniem, bulimia też nie jest tak silna jak kiedyś, wyszłam z sekty i poradziłam sobie z surową rzeczywistością, funkcjonuję mimo braku bliskich relacji, braku rodziny.

Można by powiedzieć, że całe życie walczyłam o swoje lepsze zdrowie psychiczne, a na koniec co mnie pokonało? ChAD? Czy coś innego? Może lenistwo, może złe wybory? Może to, że nie mogę sobie poradzić z przekwalifikowaniem się odkąd zachorowałam na ChAD. Może problemem jest tylko głupia kwestia znalezienia pracy, w której sobie poradzę i która pomoże mi stanąć wreszcie na nogi?
W tym miesiącu nie zapłacę za mieszkanie. Nie wiem co ja mam powiedzieć A. Gdy byłam w lepszej formie wierzyłam, że uda mi się znaleźć pracę, teraz już nie jest to takie oczywiste. To mam szanse czy nie? Dzisiaj tego nie wiem i nie dowiem się jeśli nie uspokoję emocji, jeśli nie znajdę tymczasowego rozwiązania.

Powinnam się cieszyć, że jestem zdrowsza. Jestem, prawda? Tylko te finanse wciąż się rozjeżdżają. Nawet nie wiem czy przedłużą mi rentę, która w tym miesiącu przyszła po raz ostatni.
To mnie przeraża, to, że nie mogę do końca zadbać o siebie. I choćbym nie wiem jak wyliczała wydatki w tym swoim czarodziejskim excelu, nie da się ich spiąć. Nie wiem co robić. Naprawdę nie wiem jak zmusić siebie do tego bym poczuła się lepiej, zaczęła myśleć jaśniej i szukała tej cholernej roboty. Nie wiem. Dzisiaj po prostu piszę.





7 komentarzy:

  1. Widać taką huśtawkę, jak to w chad. Czy bierzesz teraz coś z leków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorę ale czasem pomijam dawki. :( Za to przestałam popijać alkohol.
      Czy u Ciebie też tak czasem bywa, że wydaje Ci się, że jest w Twoim życiu gorzej niż jest naprawdę, a potem jakoś wszystko zaczyna wyglądać inaczej, lepiej?

      Usuń
  2. Mam teraz identycznie, szukam pracy, choć jestem w opłakanym stanie, ale muszę, bo nie mam innego wyjścia i z finansami na zero to wyjdę może jakoś jesienią. W dodatku muszę zapłacić jeszcze kilkaset złotych za terapię. Zła jestem, bo wydałam na nią tyle kasy a nic nie rozwiązałam, pojawiły się tylko nowe problemy: CHAD, mieszane zab. osobowości i dużo nowych leków. I jedna wielka niewiadoma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie życzę Ci powodzenia, żeby się ułożyło możliwie szybko i najlepiej. Gosiu a na jakiego rodzaju terapię chodzisz, w sensie w jakim nurcie?

      Usuń
  3. Cieszę się, że nie masz już borderline. Czytam Twojego bloga od paru lat. Myślę, że kiedy koncentrujemy się na wyzdrowieniu, nie mamy czasu na rozwijanie swojego potencjału, a potem zdrowie zastaje nas w bardzo trudnej sytuacji życiowej i do tego tracimy cel. Jesteśmy źli i czujemy się oszukani. Ale życie jest naprawdę trudne (zwłaszcza w Polsce) i wiele osób ma takie wątpliwości jak Ty w tym poście. Ja również, chociaż nie mam chad. Jestem sama. Też czasem nie wiem, kiedy odpocząć, a kiedy się zmusić. Wynika to z tego, że to wcale nie jest takie oczywiste i nie ma idealnego rozwiązania. Ale to jest nasz wybór i mamy do niego prawo. To normalne, że nie wiadomo gdzie iść i jak żyć. Myślę, że dużo osób tak czuje, ale o tym nie mówią. Czy myślałaś o pozostaniu na stałe za granicą? Tu jest naprawdę ciężko o poczucie bezpieczeństwa. Pozdrawiam Cię

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twój komentarz. Tak, właśnie rozważam wyjazd do Londynu. Mieszka tam moja dobra koleżanka, wie o mnie wszystko. Zaproponowała pomoc w znalezieniu pracy. Musiałabym jednak na początek odłożyć trochę pieniędzy, znaleźć tam sobie na miejscu opiekę lekarską. To na razie wstępne nasze rozmowy na ten temat. Zastanawiam się, czy to mogłoby jakoś mnie kopnąć do życia. Coraz częściej czuję się taka dziwnie martwa.

      Usuń