wtorek, 21 lutego 2017

Atak minął. W głowie chaos.

Pomaga gapienie się w telewizję. Dom już nie jest moim azylem, gdzie uwiłam sobie gniazdko z Nokią i Cześkiem, ale mimo to mogę tu leżeć, spać, nie myć się, nie sprzątać...
Oglądam już niemal tradycyjnie Wojny Magazynowe, Gwiazdy Lombardu, Zarobić na remoncie oraz Chuju muju dzikie węże... ewentualnie Kuchenne rewolucje, choć te trochę wkurwiają.

W odstawkę poszły fejsbuki, wszelkie dyskusje fejsbukowe, moje grupy integracyjne i setki znajomych.
Marcin ostatnio podesłał mi stronę do testu, to się wkręciłam i zapomniałam na chwilę. Marcin zawsze był i jest ok.

Grzesiek w pracy. Nic nie poradzę na to jak pracuje. Wcześniej mi to nie przeszkadzało, bo nie czułam się taka samotna. Teraz jestem naprawdę sama, pozostawiona sobie. Byle jaka, gówniana, totalny odrzut. Jebany psychol.

Pojutrze jadę na przyjęcie urodzinowe mojej matki. Kończy 75 lat. Jakiś obiad w restauracji. Będzie cała rodzina, która w większości budzi mój lęk. Będę tam jechać trzy godziny i wracać trzy, na miejscu będę tylko dwie i pół. Tak sobie ustawiłam transport. Dłużej tam nie wytrzymam. Może się naćpam lorafenem. Ale matkę naprawdę chętnie zobaczę. Żeby nie było, że ją zobaczę i będę płakać, że maleńka Ewunia taka sama bidulka i mamo ratuj!

Może powinnam wynająć z kimś mieszkanie. Z jakimś Świadkiem Jehowy. To znaczy z kobitką. To specyficzni ludzie, ale ich entuzjazm, ich wiara może by mi się przydała teraz. Tylko to są ludzie patologicznie zalatani w imię Jehowy. Na dłuższą metę niezainteresowani drugim człowiekiem, zwłaszcza gdy już go pozyskają. Praca, zebrania, głoszenie, studium osobiste. I tak non stop.
Może uwierzyłabym w to na nowo tylko jakim cudem? Nie tylko w Jehowę, ale w jakiegokolwiek innego Boga. Ale jak?

Fajnie byłoby znów wierzyć w tamten Raj, który utrzymywał mnie przy życiu długie lata. Mogłabym myśleć, że jeśli bym przeżyła, to żyłabym w świecie bez bólu, smutku i śmierci. Choć ponoć zwierzęta miałyby tam umierać, ale byłyby to wolno żyjące zwierzaki, chyba nieudomowione. Nie pamiętam już dobrze. Za to ludzie bardzo zżyci ze sobą, rodzinni, z rodzinami.

Fajnie byłoby w to wierzyć. Tylko na jakiej podstawie?
Teraz rozumiem i doceniam czym jest dla człowieka wiara w Boga.

A może zadzwonię do nich? Tylko do kogo? Może do Doroty i Piotra. Pamiętam jak płakali gdy musieli uśpić swojego kota. I też tak nagle.
Lubiłam ich. Byli moimi przyjaciółmi przez wiele lat, choć też zalatani.

Muszę się jakoś ratować. Przede wszystkim znaleźć jakiś sens.






4 komentarze:

  1. Tylko nie to.
    To znaczy sens tak, św. Jehowy nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, napisałam pod wpływem dużych emocji, swoich doświadczeń z cioteczną siostrą, która jest ŚJ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie szkodzi absolutnie. Zdaję sobie sprawę, jakie emocje mogą budzić w ludziach nieporozumienia na tle religijnym, zwłaszcza gdy w grę wchodzą relacje przyjacielskie, małżeńskie, rodzinne. Św. Jehowy mi osobiście nigdy krzywdy nie zrobili. Byłam świadkiem wiele lat z własnej woli i z własnego przekonania. Widać na tamtym etapie tego potrzebowałam. Mój terapeuta i moja lekarka uważali, że to jak postrzegam zasady religijne, którymi się kieruję, bardzo działa na mnie terapeutycznie, przede wszystkim nadaje mi ramy i granice, których nie przekraczam, choć borderlajn szalał na całego. To mi właśnie pomogło.

      Na początek kilka dobrych lat sympatyzowałam ze świadkami, a potem uznałam, że spoko, wierzę w to. Potem jednak dopadła mnie samotność w tej całkowitej izolacji od świata. Ta izolacja właśnie ma taki sekciarski charakter moim zdaniem i jeśli ta wiara nie jest prawdziwa, a ja nie sądzę by jakakolwiek była, to religia jak każda inna bazuje na lękach i pragnieniach, a gdzieś wyżej ktoś robi na tym jakiś interes. Wpływy, kasa, cokolwiek.

      Może izolowanie się od reszty świata ma sens, jak ma się przyjaciół i rodzinę wśród świadków, ale gdy jest się samemu to koszmar jakiś. I ten ciągły niedoczas, bo każde lenistwo wpędza człowieka w poczcie winy, że "nie pracuje dla Jehowy". Tak mi się przynajmniej wydawało, że ciągle coś muszę.

      Ciekawa jestem co by mi dzisiaj powiedzieli, gdybym przyznała, że przestałam wierzyć. Nie jestem wykluczona, ani się nie odłączyłam. Na początku starsi pisali do mnie, dzwonili z propozycją rozmowy itd. Ale to wcześniej czy później zazwyczaj odsyłanie do rozmowy z Bogiem. I znów się jest samemu.

      Miłość do bliźniego ma tam dość niejasne znaczenie.

      Usuń
  3. Tak, to jest jak w sekcie.

    OdpowiedzUsuń