środa, 15 lutego 2017

Umarli nie wrócą, ale my wciąż żyjemy.

Po tej wczorajszej histerii przyszedł spokój. Dzisiaj myślę znacznie jaśniej i klarowniej.

Wydaje mi się, że wstrząsnęła mną tak wizyta u tej kotki. Była bardzo podobna do Nokii. Wszystko wróciło z ogromnym uderzeniem.

Idę do lekarki mojej internistki w piątek po L4. Co oznacza, że zostaję do końca tygodnia w domu.
Doszłam do wniosku, że bardzo potrzebuję snu, spokoju, wyciszenia się. Dzwoniłam do znajomej i umówiła mnie na wizytę. Pracuje w mojej przychodni. Ona też straciła swoje kotki w zeszłym roku. W odstępie trzech miesięcy. Opowiedziała mi jak przeżyła ich stratę i jak się po tym ciężko pochorowała.

Gdy o tym rozmawiałyśmy, G. zaczęła płakać. I znów przyszło zrozumienie i jej sytuacji, i mojej. Poczułam się spokojniejsza uświadamiając sobie, że te emocje mogą i mają prawo być aż tak silne we mnie. G. powtarzała, że muszę żyć dalej, że cokolwiek by to nie było, Nokii i Czesia już nie ma. Tak jak nie ma już jej kotków.

Potem zadzwoniłam do L., mojej szefowej, żeby ustalić z nią to zwolnienie. Zostanę do końca tygodnia w domu. W przyszłym tygodniu L. planowała urlop, a ponieważ M. pracuje zdalnie, więc w biurze musi ktoś być. Po powrocie L. najwyżej pójdę jeszcze raz na L4. Chodzi o to, żebym teraz odpoczęła, a ona mogła udać się na urlop, na którym właściwie nigdy nie bywa.

Weszłam na firmową pocztę i przeraziła mnie liczba wiadomości i w związku z tym rzeczy, które muszę zrobić jak najszybciej. Skontaktowałam się z ludźmi z firmy z pytaniem, które z tych rzeczy możemy przesunąć. Okazuje się, że jeśli tego teraz nie zrobię to trudno. M. też nie może się tym zająć, bo sam jest bardzo obłożony. Dlatego poniedziałkowy dzień pracy rozpocznę z dużym przytupem. Być może to nawet dobrze.

W całej tej mojej historii chyba zdrowe jest to, że nie uciekam, nie rzucam wszystkiego, ale negocjuję. Na początek ze sobą, a potem z otoczeniem. Tak naprawdę zawsze byłam bardzo silna. Wszystko to kwestia oceny własnych możliwości. Czasem ta ocena jest niemożliwa, ale w tej chwili czuję się znacznie lepiej. Łatwiej jest mi się ze sobą dogadać.

Martwię się o Grześka. Nie wiem ile on wytrzyma, ale jeśli mi na nim zależy, muszę myśleć również o nim. A zależy mi. Najłatwiej przychodzi mi stary schemat, by zakończyć związek. Chodzi o to, by on mnie takiej nie widział, a ja żebym się nie frustrowała z powodu jego nieobecności,
Ale żadne z nas nie robi niczego celowo. Tak się akurat układa, że G. pracuje tak jak pracuje, ja też wyjeżdżam, bo bez tego stałabym się niewypłacalna. Oboje żyjemy od - do. Więc przez to nie mamy dla siebie czasu tak fizycznie. Ale najbliższy weekend być może spędzimy razem. Ja będę w Polsce.
Nie wiem jeszcze jak G. będzie pracował.

Nie chcę go stracić. Nie chcę go smucić. Dlatego pogrążanie się w rozpaczy po stracie moich ukochanych może przyczynić się do tego, że ten związek nie przetrwa tej próby.
Nie wiem ile on - G., jest w stanie znieść, ale mogę zadać sobie pytanie ile ja jestem w stanie z siebie teraz dać, aby mógł przejść ze mną ten zły czas.

Muszę pomyśleć także o nim. Nokia i Czesio już nie wrócą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz