poniedziałek, 29 stycznia 2018

Weekend w Liverpoolu

W sobotę przyleciałam do Liverpoolu. Stwierdziłam, że ten lot nie może mi przepaść.
Całą niedzielę spędziłam nad morzem w West Kirby i New Brighton. Powietrze cudowne, widoki, przyroda, architektura, ludzie. Jak mi było dobrze.



No bo jak tylko na lotnisku, gdy przyleciałam, pan z kontroli granicznej przy odbieraniu dowodu na moje odchodne "thank you" mówi "bye love" to czy to nie jest miłe? I kierowca w autobusie. Nad tym morzem ludzie idą dzień dobry i cześć i uśmiechy. Poszłam do pubu na piwko, to zaraz ktoś zagadał. Dzieci biegają, starzy, młodzi, single, pary. Tu mecz leci, tu muzyka, głośno, tak swojsko gwarno. Za to właśnie lubię Wetherspoona w New Brihgton, bo tam jeszcze dochodzi lekka nuta familijno-wczasowa.




Dopiero po powrocie zrozumiałam, o co chodzi z tym smogiem. Bo jak tu w Warszawie cały czas siedzę nie wyjeżdżając z niej wcale, to nie czuję różnicy, zwłaszcza, że głównie kursuję praca dom i tyle. A tam to powietrze, ta bryza. Już w samym Liverpoolu jak tylko wysiadłam z samolotu.

Towarzystwo moje potencjalne jak nie było po przeziębiane to w pracy, ale dla mnie to było akurat w to graj, bo pojechałam tam gdzie chciałam i na ile chciałam. A prawdę mówiąc towarzyska to ja teraz nie jestem. Więc, bardzo dobrze mi było samej w tej Anglii. O rety. I to jak.





A na koniec wczoraj do kina poszłam, też jeszcze w New Brighton. Na Jumanji. Akurat grali, to sobie pomyślałam, że jak nie zrozumiem to pewnie tam więcej akcji niż tekstu i tak było. Ku mojemu zaskoczeniu dialogi były tak proste, że po raz pierwszy w życiu obejrzałam film rozumiejąc niemal w całości. Wyśmiałam się. Za mną siedziała jakaś para i były jeszcze może ze cztery rodziny z dzieciakami. Familijnie, śmiechowo, lekko. Wyszłam z kina to jeszcze chwilkę, bo już było po 21.00 promenadą się przeszłam a potem w autobus i do Liverpoolu.

Bardzo, bardzo odpoczęłam. Ogromna różnica.




Powiem szczerze, że jak wróciłam do Warszawy to dostałam lekkiego lęku. Jechałam autobusem i zastanawiałam się, co mogę zrobić? Gdzie pójść, żeby w domu nie siedzieć, ale zero chęci, natchnienia. No bo gdzie? Do lasu sama nie, w mieście byle jak, szaro, korki, tłumy w komunikacji miejskiej. Kompletna niemoc. To znaczy, dzisiaj to ja w domu, bo odsypiam też trochę, bo lot powrotny miałam nad ranem i spałam tylko w samolocie.




To życie nie  może tak wyglądać. Nie może. Chorujemy, bo żyjemy byle jak. A ja jestem dziewczyna wychowana na wsi, wśród lasów, rzek, łąk, pól. Mnie ciągnie do przyrody i bez niej umieram, usycham. Nawiązałam kontakt bliższy z jedną z koleżanek, jest szansa, że będę miała partnerkę do wypadów za Warszawę na choćby spacery, rowery. Muszę tylko być konsekwentna i podtrzymywać tę znajomość.

Jutro psychoedukacja. W czwartek psychiatra.






4 komentarze:

  1. Dzięki za zdjęcia. Cudny klimat tych miejsc. Moje dzieciństwo i młodość po części też wśród pól, łąk, lasów i nad strumykiem. Tęsknię do szumu drzew, fioletowych leśnych dzwoneczków, głosu ptaków, do zwykłych kłosów i zbierania grzybów. I można tak wymieniać jeszcze długo.
    Fajnie, że będziesz miała z kim wypaść za miasto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie opisałaś. Usycham z tęsknoty za tymi widokami.
      Zastanawiam się, co mogłabym zrobić by móc wrócić do tego.
      Nic nie przychodzi mi do głowy.

      Usuń
  2. Sowo, a czy nie masz mozliwosci zamieszkac na wsi? Moze byloby Ci lepiej wsrod pol i lasow...
    Trzymaj sie cieplo, wiosna nie za gorami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety już nie mogę...
    Dzięki za troskę.

    OdpowiedzUsuń