poniedziałek, 28 maja 2012

Zamknięta w wieży.

Wróciłam po pracy do domu. Zjadłam pół kilograma truskawek i pół dużego pudełka lodów. Ble.. Teraz trochę mi niedobrze, ale trudno. Nie będę wymiotować. Bez przesady. Muszę narzucić na siebie jakiś reżim. Za dużo tej swobody. Tego robienia cokolwiek przyjdzie mi na myśl. Za godzinę powinno mi się zrobić lepiej. Oczywiście, że jestem wściekła, że nie panuję nad tym cholernym jedzeniem. Ale nie będę się nad tym zastanawiać. Psychika chce mnie wrobić. Chce odwrócić moją uwagę.

Włączyłam płytę z Edytą Bartosiewicz i gapię się tępo w ekran wyciszonego telewizora. Leżę na łóżku pod kołdrą tuż przy otwartych drzwiach balkonu. Kot mruczy, śpiąc nad moją głową. Ciiii, już ciiii... już spokój, no już. Próbuję się uspokoić.

Leżę tak nie czekając na nikogo i na mnie nikt nie czeka. Hm... zawiesiłam wzrok na rodzince.pl. Ciekawe jak to jest, mieć taką rodzinę? Chyba bym nie dała rady. Praca, obowiązki w domu. Mąż, dzieci. Nie, to już wolę to swoje życie.

Ależ się dzisiaj zmęczyłam tym nic nie robieniem w pracy. A nie. Wykonałam jedną rzecz. Odpowiedziałam jednego maila, trzema słowami: "Dziękuję Pani bardzo". Oto praca jaką dzisiaj wykonałam. A przez resztę godzin piłam kawę, wychodziłam na papierosa, przerwę obiadową, siedziałam w necie, rozmawiałam z koleżanką z pokoju... No. Taka praca. To się człowiek może dopiero poczuć nic nie wart. Może jutro będę już wiedzieć co robię z tym dodatkowym zajęciem. A póki co trzeba jakoś sobie radzić.

Kiedy był Pan Michał było inaczej. On wypełniał całe moje życie. Żyłam dla niego, zmieniałam się dla niego, walczyłam o siebie dla niego. Chciałam, żeby był ze mnie dumny. Żeby mnie chwalił, mówił te wszystkie miłe słowa. A ja karmiłam się tym i rosłam w siłę. Byłam taka niezwyczajna, kiedy on był. Taka wyjątkowa. I on był taki wyjątkowy. Mój Pan M.

Kocham Pana...

Zastygła w tej miłosnej tęsknocie i bólu trwam. Boję się tego, że w innych ludziach znajdę tylko szarość dnia. Nie wychodzę do nich. Boję się, że tę szarość odkryję w sobie a tak jestem niepowtarzalna w swej rozpaczy, przykryta jakby budzącym zachwyt woalem smutku, zadumy, niezrealizowanych pragnień. Ach... to wspaniałe tak umrzeć za życia. Jestem żywym dowodem emocjonalnej martwoty. Zamknięta w pustelniczej wieży już nie czekam na nic.

Pięknie śpiewa ta Edyta...

Kocham Pana...

3 komentarze:

  1. uczysz się co to jest wszechogarniająca miłość :-)
    Pan M Cię tego uczy
    jest obecny
    a mógł być każdym z olanych 'po chwili'
    Czy Ty zastanawiasz się jak wiele ten człowiek/terapeuta zrobił/robi dla Ciebie?
    Kochaj go z radością, że trafiłaś na Mistrza- profesjonalistę
    Perfekcyjni oboje :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za te słowa wsparcia. Tak bardzo mi potrzebne ostatnio. Pewnie masz rację, że mój terapeuta zrobił dla mnie wiele. To dzięki niemu nie idę już w taką destrukcję. To dzięki niemu podnoszę się z łóżka i przeżywam swój dzień. Pewnie chciałabym być idealnie poukładana. Choć właściwie nie wiem co się do końca kryje pod tymi słowami.

      Usuń
  2. z tym idealnie to jest fatalnie - wiadomo; diabli wiedza czy to nie praprzyczynka;
    a czasem pogadaj sobie pod nosem do Pana M, skrobnij coś, już namawiałam Cię do malowania czy rysownia; przecież możesz 'dla niego'; jak pamiętnik, list, pochwalisz się - odłożonym papierosem;
    jesli Ci dobrze pójdzie dasz mu kiedyś w prezencie;
    on dokładnie wie co się z Tobą teraz dzieje, z czym się szarpiesz - ale nie wie jak sobie radzisz;
    ma poniekąd gorzej niż Ty; wypuścił piskle i nie może nawet podglądać - to dopiero męka - niepokój; ciekawe czy na to wpadłaś?

    OdpowiedzUsuń