Leki mi sie skonczyly. Na recepcie, ktora poszlam wykupic w czwartek, nie bylo pieczatki.
Juz po czwartej nad ranem, a moj sen nie przychodzi.
Zaczelam opisywac na blogu moje uczucia zwiazane z wydarzeniami z ostatnich dni, a nawet tygodni, ale nie umiem pisac o rzeczach dobrych. Nie potrafie takze o nich mowic, co zreszta zauwazyla moja terapeutka. Te dobre rzeczy dotycza moich interakcji z otoczeniem w ostatnich tygodniach. Chodzi o ludzi z pracy, rodzine i przyjaciol. Nigdy w zyciu nie mialam tak zintegrowanych tych trzech rodzajow relacji. Zawsze jedne wykluczaly drugie. Zazwyczaj liczyly sie jedynie relacje zawodwe, bo praca zawsze byla na pierwszym miejscu. A na pewno od jakichs 8 lat.
Tymczasem wszystkie te trzy grupy zaistnialy w mojej swiadomosci jednoczesnie. W swiadomosci i zyciu realnym. I te trzy grupy okazuja sie byc do udzwignieca relacyjnie. Malo tego nie tylko sa do udzwigniecia, ale tez moge czerpac z tych kontaktow ogromna przyjemnosc, mimo zmeczenia, ktore czasem nasila sie znaczaco, a po chwili odchodzi. Jest w tym jakies bolesnie przeszywajace wzruszenie. Poczucie tak zroznicowanej, a przy tym pelnej, spojnej przynaleznosci, ktorej nigdy dotad nie doswiadczalam.
Niestety, badz stety, nie umiem zatrzymac sie przy tym na dluzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz