"Biegnę przed siebie, jakby ktoś mnie gonił. Jakby groziło mi wielkie niebezpieczeństwo. A może jakbym kogoś ja goniła, a ten ktoś się przede mną ukrywał albo wciąż wymykał?... Muszę biec jak najszybciej, choć nie wiem przed czym uciekam i nie wiem dokąd. A może – nie wiem, kogo chcę złapać. Wiem tylko jedno – muszę biec."
mam wrażenie, że osoby, które przeszły w życiu wiele kraks zaczynają stawać na nogi gdy całe życie obejmują planem na zmiany
gdy godzą się z tym, że nie da się niczego "wymazać" i trzeba krok po kroku prostować, odpracować i nie cofać się nigdy, nie ustawać, bo to za drogo kosztuje
niektórzy maja poczucie, że wyrządzili tyle zła, że teraz już tylko starczy im czasu na bezustanne wyrównywanie rachunków
to ciekawe podejście, daje poczucie że każde załamanie to zmarnowanie całego życia a nie okazja do "zaczynania od nowa"
widzę, ze to przynosi dobre rezultaty może to jedyny sposób
Bardzo Ci dziękuję za komentarz. Prawdopodobnie jestem na drodze, o której piszesz. To co, sprawia mi największą trudność, to ciągła aktywność, to nieustawanie właśnie. Potrzeba kontrolowania moich postępów, ciągłe ich analizy, porównania - siebie do siebie. Czy jestem tylko trochę lepsza, czy może znacznie bardziej. Jestem wewnętrznie przymuszona. Presja czasu i presja wyniku nie pozwala mi nawet na minimalny odpoczynek. To niestety zgubny schemat. Gdyż niemożliwa kontrola aż w takim stopniu. Próbujemy troszkę o tym mówić ze specjalistami, którzy mnie prowadzą, ale wiem, że pomijam nieświadomie ten temat, często wnosząc do rozmów, "pilne, tematy zastępcze" - być może - nie wiem. Tak sobie o tym teraz myślę.
Kłopotem jest chyba wieloletnia praca w terapii, która była dość intensywna. Potem to ogromne załamanie, w wyniku którego zaprogramowałam się na jeszcze więcej pracy i jeszcze lepiej, by już więcej nie dopuścić do czegoś podobnego.
Moim zdaniem obecne "początki" są ucieczką przed działaniem. Chyba jestem bardzo zmęczona, ale w żaden sposób nie potrafię w tej chwili sobie pomóc. Mam w sobie chorobliwą, nieefektywną presję, na którą coraz częściej zwraca mi się uwagę.
I chyba o tym mój dzisiejszy wpis. Tak mi się to jakoś układa.
kiedy nie można wierzyć w siebie, (należy) pozwolić wierzyć w nas wimaginowanemu z własnej głowy; może jemu przypisywać wszystkie dobre efekty, nie marnując nic chwilowymi upadkami; mieć siostrę bliźniaczą w sobie, dla której warto cały czas składać posag z uczynków godnych dumy, satysfakcji, pozostawiać sobie tylko potknięcia; a gdy dojrzeje czas wejść w sukienkę tkana latami i już nie wracać do prawe rujnowania swojego ja kiedy komuś spali się dom można nie pytać czy się przyczynił, ale gdy zrobi to znowu nie można mówić nie martw się, to nic, bo będzie zabijał siebie upatrując sukcesów w odbudowie - a to idiotyczne
mam wrażenie, że osoby, które przeszły w życiu wiele kraks zaczynają stawać na nogi gdy całe życie obejmują planem na zmiany
OdpowiedzUsuńgdy godzą się z tym, że nie da się niczego "wymazać" i trzeba krok po kroku prostować, odpracować i nie cofać się nigdy, nie ustawać, bo to za drogo kosztuje
niektórzy maja poczucie, że wyrządzili tyle zła, że teraz już tylko starczy im czasu na bezustanne wyrównywanie rachunków
to ciekawe podejście, daje poczucie że każde załamanie to zmarnowanie całego życia a nie okazja do "zaczynania od nowa"
widzę, ze to przynosi dobre rezultaty
może to jedyny sposób
Bardzo Ci dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie jestem na drodze, o której piszesz. To co, sprawia mi największą trudność, to ciągła aktywność, to nieustawanie właśnie.
Potrzeba kontrolowania moich postępów, ciągłe ich analizy, porównania - siebie do siebie.
Czy jestem tylko trochę lepsza, czy może znacznie bardziej. Jestem wewnętrznie przymuszona. Presja czasu i presja wyniku nie pozwala mi nawet na minimalny odpoczynek.
To niestety zgubny schemat. Gdyż niemożliwa kontrola aż w takim stopniu. Próbujemy troszkę o tym mówić ze specjalistami, którzy mnie prowadzą, ale wiem, że pomijam nieświadomie ten temat, często wnosząc do rozmów, "pilne, tematy zastępcze" - być może - nie wiem. Tak sobie o tym teraz myślę.
Kłopotem jest chyba wieloletnia praca w terapii, która była dość intensywna. Potem to ogromne załamanie, w wyniku którego zaprogramowałam się na jeszcze więcej pracy i jeszcze lepiej, by już więcej nie dopuścić do czegoś podobnego.
Moim zdaniem obecne "początki" są ucieczką przed działaniem. Chyba jestem bardzo zmęczona, ale w żaden sposób nie potrafię w tej chwili sobie pomóc. Mam w sobie chorobliwą, nieefektywną presję, na którą coraz częściej zwraca mi się uwagę.
I chyba o tym mój dzisiejszy wpis. Tak mi się to jakoś układa.
kiedy nie można wierzyć w siebie, (należy) pozwolić wierzyć w nas wimaginowanemu z własnej głowy;
OdpowiedzUsuńmoże jemu przypisywać wszystkie dobre efekty, nie marnując nic chwilowymi upadkami; mieć siostrę bliźniaczą w sobie, dla której warto cały czas składać posag z uczynków godnych dumy, satysfakcji, pozostawiać sobie tylko potknięcia; a gdy dojrzeje czas wejść w sukienkę tkana latami i już nie wracać do prawe rujnowania swojego ja
kiedy komuś spali się dom można nie pytać czy się przyczynił, ale gdy zrobi to znowu nie można mówić nie martw się, to nic, bo będzie zabijał siebie upatrując sukcesów w odbudowie - a to idiotyczne