piątek, 23 października 2015

Ku pocieszeniu

Noc dobiega końca. To była bardzo długa, ciężka noc. Moja głowa bardzo zachorowała, a z nią moje myśli. Choroba aktywowała się i nasilała stopniowo od jakichś trzech, czterech dni. Chwilami, pojawiał się silny myślotok i słowotok. Nadmierna gestykulacja, podniesiona głośność mowy. Leki przestałam brać od przedwczoraj. Nie potrafiłam się zmusić do ich zażycia. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio tak zasabotowałam swoje zdrowie.

Teraz jestem spokojna, a nawet, co zadziwiające, czuję się jakoś wypoczęta i rozluźniona. Bardziej przygotowana na decyzje, które będę musiała wkrótce podjąć. Bardziej świadoma pewnych swoich zachowań i lęków. Przed chwilą wzięłam leki, również te silnie uspokajające - mimo wszystko. Niebawem, mam nadzieję, zaczną działać i z tej dziwnej rześko-miękko-lekkości przejdę na stand bay, i zwyczajnie zasnę.

Być może nawet chciałabym szczegółowo to opisać. Chciałabym opowiedzieć, wyrazić jak mnie to przeraża. To,  jak bardzo chora bywa moja głowa i co się wówczas z nią dzieje. Tak jak dzisiejszej nocy.

Ostatecznie w czasie tego emocjonalnego sztormu, tej morderczej szamotaniny, dotarła do mnie świadomość wartości mojego życia. Z ewolucyjnego punktu widzenia, mój indywidualny program działa cholernie zachwycająco sensownie i sprawnie.
Jestem chorym organizmem, który nie rozmnaża się, izoluje i unika infekowania innych, lepiej rokujących jednostek. Jeśli coś dzieje się nie tak, program wszczyna alarm, który natychmiast każe mi się wycofać, doprowadzając mnie do stanu kompletnego paraliżu. To ma sens. I to wydaje mi się na ten moment nawet pocieszające...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz