wtorek, 11 kwietnia 2017

Sabotujące borderline.

Przy tak ogromnym nawarstwieniu i natężeniu bardzo trudnych sytuacji, następujących niemal po sobie, moja psychika zaczęła znosić całkiem spokojnie kolejne niewiarygodne epizody z mojego życia. Ostatni przerósł moje wyobrażenia na swój temat, ale jednocześnie wyniósł mnie na poziom świadomości tego co się zadziało od strony mojej psychiki. I to jest w sumie całkiem ciekawe.

Pierwsze dwie godziny od zdarzenia były najtrudniejsze, ale przez cały ten czas, mimo zalewającej moje ciało adrenaliny, szukałam rozwiązań i rozwiązania te znalazłam całkiem sprawnie. Był to ten rodzaj stresu i ten wybuch adrenaliny, który właśnie takie rozwiązania pomaga osiągnąć. Pomaga osiągnąć, wydawałoby się wcześniej, niemożliwe.
Stres obecnie utrzymuje się nadal, ale głównym zapalnikiem było owo wydarzenie, którego siła i rozmach pchnęły mnie o lata świetlne, tam, gdzie dotąd nie miałam szansy dotrzeć.
Z lęku, z bezsilności, z niewiary... czy nawet z lenistwa.

Pozwolę sobie stwierdzić za innych: funkcjonujemy lepiej, gdy balansujemy na krawędzi, czyli tam, gdzie nasza osobowość ma pożywkę, karmi się, rośnie w siłę, podnosi z kolan. To znowu wskazuje, że mój borderline żyje i ma się dobrze i nie traci czasu na nudne przestoje.

Z pewnością uzależniłam się od stresu. Nie mogę tu pisać o szczegółach, ale chodzi o dość poważne rzeczy, które mają miejsce od dawna, a na które patrzę świadomie dopiero krótką chwilę. Nie dostrzegałam tego do tej pory. Właśnie dotarło do mnie, że cały czas moja siła życiowa balansowała i balansuje na krawędzi. Tak właśnie wygląda moje życie. To wszystko jest tak zawoalowane przez moją sabotującą psychikę i przez sposób w jaki do tego podchodzę, że niemal zupełnie niewidoczne.

Czy bordrerline wycisza się z wiekiem? Hm, no cóż, idąc moim tropem rzekłabym, że bordreline z czasem  może ewoluować w postać bardzo inteligentną. Nie ma wybuchów, pokazówek, spektakli, ale za to jest jeszcze bardziej ciekawie. Ponieważ żyje się w poczuciu, że się dojrzało, że kontroluje swoje zachowania. W poczuciu, że jest się ok i nie odstaje wreszcie od tych "normalnych". Czujemy, że nasze życie zmieniło się na lepsze, choć tak naprawdę zmieniły się tylko narzędzia i środki, w których przebiera nasza psychika. A przecież uczymy się całe życie i... znajdujemy nowe środki, rozwiązania...
Życie nadal jest krawędzią, bardzo złudną, bardzo ryzykowną w skutkach, niebezpieczną.
A im bardziej ryzykownie tym lepiej się oddycha, lepiej czuje życie. Z tym, że tak naprawdę nikt nie ma o tym pojęcia. Nawet my sami.

Im bardziej jesteśmy zmuszeni być dostosowanymi (czy to na skutek zewnętrzny, czy nacisków z wewnątrz), tym większe pole zostawiamy inteligentnemu bordreline. Obawiam się, że konflikt wewnętrzny jest głównym wyznacznikiem tego jak zawoalowaną postać przyjmie nasze borderline.
Ono nie ustępuje nigdy. Nikt z nas nie chce się go pozbyć. Bez niego jesteśmy bezbronni.
Z nim sprawczy i wolni. Wolność poza świadomością, poza odpowiedzialnością, to wolność najwyższa - wolność poza prawem.

Co mogę teraz z tym zrobić, skoro już o tym wiem? Nic. W tym cichym porozumieniu ze sobą nie zamierzam niczego zmieniać. Ponieważ dostrzegam w tej formie zaburzenia sporo praktycznego zastosowania.
Całkowite wyzdrowienie byłoby jednoznaczne z lobotomią. Brak emocji to brak napędu. Tak to rozumiem. Może gdybym miała 20 lat i zaczynała od tego miejsca - byłoby sensowne nad wyzdrowieniem pracować. Ja zaczęłam od postaci bardzo zaburzonej, bardzo destrukcyjnej i dla mnie i dla otoczenia, a dzisiaj jestem tu.

Wydaje się, że bordreline jest też narzędziem samym w sobie. To nie tylko zaburzona osobowość, ale mechanizm, który pomaga przetrwać i chroni przed destrukcyjnym lękiem, nawet jeśli to tylko lęk wyimaginowany.

Zobaczymy jak będę funkcjonwać np. za pięć lat.

5 komentarzy:

  1. Pięknie sobie wytłumaczyłaś... To nic, że jestem pokręcona, ale za to jaka oryginalna. To nic, że nie umiem inaczej żyć, jak tylko z na pełnym gazie, z ekstremalnymi emocjami i z lawiną bodźców (wszystko jedno jakich - złych czy dobrych, nieważne, oby mega silnych). To nic, że takie życie napierdala odłamkami we wszystkich dookoła i we mnie samą również, ale za to jaki to jest czad. To nic, że sama nie wiem czego chcę, ale za to jakie ja przeżywam emocje. To nic, że jestem zaburzona, ważne jest to, że nie chcę nic z tym zrobić. I pocałujcie mnie w dupę. Będę taplać się w swoim bagienku, jestem popierdolona i dobrze mi z tym. Zresztą co wy tam wiecie, prymitywy emocjonalne. Nawet nie potraficie prawdziwie cierpieć! Wy i te wasze nudne życia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm.. Kochanie. To nie ten etap. Uwierz. Jak się ma 40 lat, to za bardzo nieponapierdalasz. Druga rzecz to taka, że tylko ja wiem o czym piszę, a im mniej zdradzam szczegółów, tym większy może pojawić się mechanizm przeniesienia osoby czytającej. Zwłaszcza, że jak widać, ma jakiś problem z agresją, frustracją, czy czymś takim. Bierz leki skarbie. Terapia, cokolwiek...

      Usuń
  2. "Anonimowi" zaś nie mają odwagi nawet się podpisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki komentarz, taki anonimowy :) Niech pisze. Trzeba się gdzieś wyrzygać. Kto zabroni :)

      Usuń
  3. Widzę, że Anonimowemu/ej znowu gorzej...
    PS. To ja, sowa

    OdpowiedzUsuń