czwartek, 4 maja 2017

Święto konwalii.

Dzisiaj odebrałam pocztę od naszej klientki, która przesłała mi kartkę z okazji święta konwalii obchodzonego 1 maja przez Francuzów. Konwalie kojarzą mi się właśnie z majem, a dokładnie z moimi urodzinami.

No a ja całą majówkę przeleniuchowałam z G. w domu. Wyszliśmy dwa razy do klubokawiarni i na kolację, ale wciąż słabo nam wychodzi dialog przy stole. W domu owszem, gadamy, ale głównie pichcimy, oglądamy coś, ostatnio gramy w scrabble. W tygodniu wyszłam z nim dwa razy do jego dobrego przyjaciela, który mieszka na przeciwko mnie w mojej klatce. Było dobrze.
Znów przytyłam, ale zaczynam mimo krytycznego oceniania siebie wychodzić z G. do jego znajomych.
Przez większość życia nie jestem zadowolona z wyglądu swojego ciała, co zresztą skrzętnie nawet przed sobą ukrywam, dziwnie maskując to innymi sprawami. Zwłaszcza w ostatnich latach unikam i unikałam bardzo wielu spotkań towarzyskich. Każdego dnia powtarzam sobie, że tego i tego dnia zacznę taką szmaką dietę. Chyba to takie bardzo charakterystyczne dla zaburzeń odżywiania. A jak wiadomo zaburzenia odżywiania zaczynają się na poziomie psychiki, więc to wciąż jakiś rodzaj ucieczki przed ludźmi. Tylko nie chce mi się w tej chwili głębiej zastanawiać co jest głównym powodem tych ucieczek.

Mimo to osiągnęłam jakiś sukces, ponieważ nie objadam się i nie prowokuję wymiotów. Raczej z tego co u siebie obserwuję, lubię jeść, albo też jestem przyzwyczajona do spędzania czasu z jedzeniem, ale nie wygląda to patologicznie moim zdaniem. Mam na myśli poziom ciała. Na poziomie psychiki jeszcze coś się dzieje. Odkąd moje koty odeszły, moja bulimia przestała mnie tak toczyć. Może po prostu przestałam walczyć z czymś w swojej głowie. Może z żałoby po nich nie czuję już takiej ważności bycia kimś lepszym, ładniejszym, czy kimkolwiek innym.

Mam dzisiaj dobrą wiadomość. Jestem z siebie bardzo zadowolona. Otóż spłaciłam już resztki mojego kredytu. Dzisiaj przelałam tysiąc złotych, tym samym kończąc bycie na garnuszku banku.
Ale to jeszcze nie koniec. W każdej chwili mogą mnie czekać spore wydatki związane z interesami, które prowadzę. Wtedy będę musiała znów wziąć kredyt. Niemniej jednak ogłaszam, że wyszłam w całości z mojego ponad trzydziestotysięcznego długu, który spłacałam przez ostatnie dwa lata.

No a teraz wracam do swoich obowiązków. W międzyczasie pomyślę o jakichś przyjemnościach dla siebie albo przyjemnościach sprawiania przyjemności innym. W sobotę kończę 40 lat. Nie robię żadnej imprezy. Jakoś nie jestem przyzwyczajona do urodzinowych imprez. Poza tym, martwi mnie to, że to już 40ka.
Ogólny nastrój to: Smutek. Ale bez poczucia rezygnacji, bez myśli o samobójstwie. Mam niewielką potrzebę kontaktu z ludźmi, ze znajomymi. To chyba również przez to, że jesteśmy z G. razem i siłą rzeczy dzielimy ze sobą wolny czas, bo mamy go dla siebie razem bardzo niewiele.
No a poza tym praca, praca, praca.




2 komentarze:

  1. Już sobota...
    Życzę Ci dobrego, szczęśliwego życia. Uściski :-)

    OdpowiedzUsuń