To jakaś paranoja. Dosłownie. Zaczęłam brać większe dawki neuroleptyku. Po kilku dniach zaczęłam wyhamowywać nieco ze swoimi pomysłami, narzuconymi przez siebie obowiązkami i zadaniami. Za to zaczęła rozkręcać się bulimia i wzrosła obawa przed kontaktem z ludźmi.
Jedyną satysfakcję (poza wysiłkiem fizycznym) daje mi objadanie się. Z dwóch powodów. Myślenie o jedzeniu, kombinowanie co zjeść, skąd i byle najtaniej wypełnienia mi sporo czasu. A przyjemność z jedzenia określonych produktów daje choć chwilowe poczucie ulgi i poczucie bezpieczeństwa. Mimo to poczucie samotności i drastycznie zmniejszający się budżet, wpakowały mnie w stan depresyjny. Szukałam pomysłu na to, by się z kimś skontaktować, wyjść do ludzi. Jednak zdecydowanie odrzucam wszelkie propozycje towarzyskie a także myśl o tym, że sama mogłabym się odezwać do kogoś. Zbyt duży lęk. Zbyt duże poczucie zagrożenia ze strony innych. Zbyt duże przeświadczenie o zagrożeniu.
Zaczęłam wyłączać telefon, by przypadkiem nikt nie zadzwonił ani nie pisał. Przychodzące SMS-sy odczytuję tak samo jak pocztę e-mail czy wiadomości na fb, tylko wówczas gdy czuję się lepiej. Choć zdarza się, że jestem w stanie kontaktować się z innymi, byle tylko nie musieć rozmawiać przez telefon czy skype. Nie ma mowy o spotkaniu face to face.
Teraz właśnie poczułam się lepiej. Podniosłam się z łóżka do pozycji siedzącej. Do tej pory leżałam podsypiając. Każdego dnia wyliczam sobie ile pieniędzy zostało mi do końca miesiąca i jaka to jest kwota dzienna. Stan na dzisiaj jest właściwie niemożliwy do przetrwania. Czuję narastającą rezygnację. Część rachunków nie opłacona.
Za miesiąc mam ślub i wesele mojego siostrzeńca. To ważna uroczystość także dla mnie. Jestem a raczej byłam bardzo żyta z moimi siostrzeńcami. Przez ostatnie lata nie utrzymujemy ze sobą bliskich kontaktów. To pewnie moja wina.
Przyjęcie weselne ma być duże. Na 150 osób. Na razie siostrzeniec nie zaprosił mnie formalnie. Nie miałam okazji z nim rozmawiać. Naturalnie raczej nikt się nie spodziewa, że planuję nie pojawić się na tej uroczystości. Po pierwsze boję się takiej liczby osób, z czego większość będzie mi znana a to zbyt duże obciążenie. Po drugie nie stać mnie ani na wyjazd, ani na jakąś kreację czy prezent.
Moja rodzina pewnie uzna mnie zupełnie za kompletną wariatkę. Kiedy Ł. zadzwoni, jeśli zadzwoni. Poproszę go by nie mówił nic nikomu, że nie przyjadę. Poinformuję go tylko, bo pewnie ma to znaczenie jeśli chodzi o kwotę, którą trzeba zapłacić za każdego gościa weselnego. Przeproszę go. Postaram się wytłumaczyć jakoś sensownie w miarę. Poza tym głównie uciekam przed konfrontacją z tym tłumem ludzi. Boję się, że dostanę napadu lęku i nie będę mogła uciec do domu i schować się. A tylko w domu mogę się ukryć i przeczekać napad.
Nie powinnam o tym tu pisać, ale bardzo się z tym wszystkim męczę. Za jakiś czas znów pewnie nastrój pójdzie w górę. Trudno, trzeba jakoś z tym żyć. Być może za kilka dni, poczuję się dużo lepiej. Może wydarzy się coś, co wpłynie na poprawę mojej sytuacji. Moje doświadczenie życiowe podpowiada mi, że może być jeszcze dobrze. Jeszcze nie raz.
Muszę to przetrwać. Zdaję sobie sprawę, że odcinając się od ludzi, pozbawiam siebie możliwości wsparcia się na kimś. Jednak, ten strach przed kontaktem z innymi jest nie do przeskoczenia.
Dam sobie radę. Przecież zawsze spadam na cztery łapy.
Hej, ja Ci mogę dać sukienke na wesele. Ja ją miałam założoną 6 lipca na weselu na kilka godzin. Jest czerwona, z Orsaya i ma rozmiar S.
OdpowiedzUsuńDaj znać jeśli mam już ją pakować:)
No i nie łam się!!! Ja mam 10 zł do końca tygodnia i męża do wykarmienia :P
Jesteś kochana, dziękuję :)
UsuńCoś mi się zdaje,że mimo wszystko najtrudniejsze dla mnie będzie pojawienie się wśród tak dużej liczby osób. Nie dam rady. Trochę żałuję, ale cało to przedsięwzięcie mnie przerasta.
Przetrwasz, to minie. Wszystko mija :-)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Najgorsze jest chyba to, że gorsze dni, spadki formy postrzegam w kategorii porażki.
UsuńMyślę, że nie powinnaś jeszcze podejmować, jeśli nie musisz, ostatecznej decyzji z tym weselem. Możesz jeszcze poczuć się lepiej, a rodzina na pewno się ucieszy, jak się pojawisz.
OdpowiedzUsuńDzięki. Pewnie masz rację. Ok, najważniejsze to ogarnąć jakoś tę bulimię. Wszystko mi się przez nią rozłazi.
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńmyślami jestem z Tobą, przeczekaj ten podły nastrój............
Pozdrawiam.
Dziękuję. Może rzeczywiście trzeba po prostu przeczekać. Cholera sama nie wiem.
UsuńI ja mam parę sukienek do pożyczenia + dodatki. Rozmiary 36 lub 38. Buty 38. Nie rezygnuj, jeszcze dużo czasu. Będzie lepiej - kryzys minie. Ściskam.
OdpowiedzUsuńKochana Elvi jesteś niesamowita :)
UsuńWitaj-myślałam, ze zamknęłas blog na dobre, dzis cos mnie oswiecilo - patrzę a tu wznowienie:-) masz maila ode mnie na priv. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńcieplo. Wiktoria :-))
Hej Wiki! Miło Cię widzieć. Odgrzebię maila i się odezwę.
Usuń