poniedziałek, 5 stycznia 2015

Karol

Kiedys mieszkalam na wsi. Do konca podstawowki. Potem wyjechalam do szkoly sredniej do miasta i tam juz zostalam. Od dziecka przyjaznilam sie z chlopakiem w moim wieku, Karolem. To byl jakis niz demograficzny i w podobnym wieku byly jeszcze tylko dwie dziewczyny. Ale z nimi sie nie bawilismy. Byly bardzo dziewczece, a ja i Karol bylismy kumplami od chlopiecych zabaw. Wspinalismy sie na wysokie drzewa, dachy. Robilismy szalasy, proce, luki. Kradlismy truskawki, albo jablka z ogrodow sasiadow. Czytalismy komiksy, ogladalismy bajki Hanna Barbera na video, potem horrory, raz nawet podkradlismy film erotyczny od ojca Karola, ale oboje stwierdzilismy, ze jest po prostu obrzydliwy :)
Tak wiec z "doroslych" rzeczy podpijalismy wodke z tych malutkich buteleczek, ktore stanowily kiedys element dekoracji i staly za szybkami regalu w duzym pokoju mojego domu. 

Ciagle marzylismy. Wyprawialismy sie czesto na dlugie spacery po lesie albo nad rzeke i snulismy rozne historie z nami w roli glownej. I tak z Karolem spedzilam caly czas do konca wakacji ostatniej klasy szkoly podstawowej. Pozniej spotkalismy sie jeszcze kilka razy, ale wowczas nie marzylismy o dalekich ladach, nieodkrytych krainach, rownoleglych, lepszych swiatach. Kiedy stalismy sie nastolatkami, zaczelismy rozprawiac o sensie zycia i oboje doszlismy do wniosku, ze nie podoba nam sie ten "dorosly" swiat. 
Karol od zawsze byl introwertykiem, ja dziewczyna, ktorej wszedzie bylo pelno. On wycofal sie zupelnie, ja zaczelam walczyc ze wszystkimi i o wszystko. Ta walecznosc pomogla mi doswiadczyc dobrych rzeczy. Owszem dostawalam po dupie o wiele czesciej niz przecietny rowiesnik, ale mialam prace, jakies zwiazki, wsparcie, opieke, malzenstwa niedoszle i doszle, a w nich sporo radosnych momentow. Toksyczna rodzine zostawilam daleko za soba, zycie uksztaltowalo mnie inaczej niz moje starsze rodzenstwo, pojawila sie miedzy nami przepasc ogromna. Nigdy nie udalo jej sie jakos szczegolnie naprawic, mimo to zawsze byl ktos przy mnie.

Z Karolem stracilam kontakt na dlugie lata. Spotkalismy sie dopiero rok temu w wakacje. Pojechalam do matki na wies. Pierwszy raz od szkoly sredniej postanowilam tam zostac na noc, ba, nawet na kilka dni. Dowiedzialam sie wowczas, ze Karol tez przyjechal na urlop do swoich rodzicow. Poszlam do niego, serdecznie sie usciskalismy i wybralismy sie na dlugi spacer. 
Karol nie wygladal najlepiej. Nie mial jednego zeba z przodu, obciete u prawej reki dwa palce, bieda, brak pracy, renta, byla zona wzbraniajaca mu dostepu do dwoch corek, alimenty, komornik na rencie i chyba permanentna depresja. Ja tez mu opowiedzialam, ze zachorowalam i kilka dobrych lat spedzilam w szpitalach psychiatrycznych. Opowiedzialam o roznych swoich wybrykach, ktorych konsekwencje ponosilam i ponosze. Mimo tak rozleglego czasu potrafilismy rozmawiac ze soba jezykiem sprzed lat. 
Najbardziej bolesna byla ta konfrontacja zycia kiedys i dzis. Wspominalismy nieco przez lzy nasze dzieciece przygody, wyglupy i wpadki. Na przyklad, gdy sasiadka przylapala nas na kradziezy truskawek. 

Karol pochodzil z biednej rodziny, rodzice naduzywali alkoholu, Po latach do tej rodziny wrocil, pijacej matki, ojca i brata,z niczym, z bagazem ciezkich doswiadczen. Dzis odezwalam sie do niego na facebooku. Spytalam jak spedzil swieta, napisal ze sam tam na wsi i bez kontaktu z dziecmi. Spytalam, jak sobie radzi psychicznie, jak finansowo. Szczerze odpowiedzial, ze popadl w zupelny marazm, ze sie poddal. Chcialabym mu pomoc, ale nie wiem jak. Przez te obciete palce no i w tamtym rejonie, gdzie mieszka, ma bardzo ograniczone mozliwosci zarobkowania. Poza tym jest naprawde bardzo introwertyczny. On nie pali, nie pije, nie odreagowuje w ten sposob. Jesli uda mu sie cos zaoszczedzic, to kupuje ksiazki. Kocha czytac. Sama teraz ciezko stoje z kasa i ogolnie psychicznie bardzo kiepsko, ale chcialabym, zeby choc na dwa dni Karol wyrwal sie z tej biedy i przyjechal tu do mnie. Moglibysmy choc na chwile zapomniec, ze jestesmy dorosli. Oprowadzilabym go po wawie. Nie mam w sobie ani pomyslow, ani sily, zeby mu jakos pomoc, ale chcialabym mu ofiarowac chocby jeden dzien zycia, inny od tych, ktore wiedzie. Nawet chyba nigdy nie byl w Warszawie. Jest naprawde bardzo biedny pod wzgledem materialnym. Bardzo. Nie wiem dlaczego o tym pisze. Chyba dlatego, ze czuje ogromna niezgode, ze to zycie tak sie potoczylo i toczy, ze tak wielu ludzi cierpi, tkwi w blednym kole. Jak powiedzial Kotanski: " Każdy może wyjść na prostą, tylko musi chcieć i mieć oparcie. Oparcie jest równie ważne jak chęć."

Musimy sie jakos wspierac. Wszyscy. Ofiarowywac sobie zrozumienie i wsparcie. Nie mam pojecia co bedzie dalej. Chyba waznym jest to wlasnie, co jestesmy w stanie ofiarowac i wziac od zycia, ktore mamy, ktore jest, jakie jest. Sukces, szczescie to nie pieniadze i rzeczy materialne, nie stanowiska, tytuly, ale te drobne, niby malo znaczace gesty, ktore wymieniamy z innymi ludzmi. Moze to wlasnie jest sensem naszego zycia i naszym bogactwem - gesty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz