czwartek, 10 października 2013

Co dalej z tą złością?

Tak sobie myślę... Facet od warsztatów asertywności zapytałby mnie pewnie, czy w ogóle próbowałam powiedzieć tym osobom, co czuję, kiedy powiedziały coś co mnie zabolało.
Odpowiedź brzmi NIE.
Pamiętam też dokładnie takie warsztaty, gdzie właśnie rozmawialiśmy o tym jak reagować, kiedy odczuwamy dyskomfort w kontakcie z kimś. Kiedy Mietek powiedział, że możemy zwyczajnie kogoś poinformować, że nie podoba nam się ich zachowanie, strasznie się oburzyłam i powiedziałam, że ja w takich momentach to nic nie tłumaczę. Nie ma sensu gadać z ludźmi, którzy zwyczajnie mają nikłe pojęcie o mechanizmach, które nimi rządzą. Co z tego, że powiem komuś, żeby nie mówił, czy nie robił czegoś w stosunku do mojej osoby, przecież ludzie niezależnie od tego co im powiemy i tak wiedzą swoje. Nie stać ich ani na pokorę, ani na refleksję. Na koniec rzuciłam oburzona: "Nie zamierzam idiotom nic tłumaczyć! Niech pójdą na terapię, dowiedzą się czegoś o sobie i wówczas możemy rozmawiać jak partnerzy!"

Przy tym tak się zaczęłam trząść z nerwów, że nie mogłam tego opanować. Sęk w tym, że nie było powodu do tego rozemocjonowania. Ale sama rozmowa o tym uruchomiła we mnie natychmiast wspomnienia sytuacji, w których czułam się źle potraktowana. Okazało się, że choć od niektórych z nich minęło sporo czasu, to pamięć o nich i złość pozostała. Wystarczyła zwykła rozmowa o złości. Wtedy Mietek zrobił mi wykład przy całej grupie, co mnie strasznie upokorzyło i w efekcie jeszcze bardziej zdenerwowało. Przestałam chodzić na warsztaty. Byłam okropnie oburzona postawą trenera. Wróciłam dopiero po dwóch miesiącach i dopiero wówczas porozmawiałam z trenerem o tym co poczułam. Emocje opadły i mogłam na spokojnie przyjąć pewne informacje zwrotne.

Na każdych warsztatach oglądaliśmy po dwa filmiki, które odnosiły się do konkretnych zachowań. Pierwsza część filmu pokazywała zachowanie bohaterki pozbawione umiejętnego reagowania na daną sytuację. Potem była wstawka z wypowiedzią psychologa, i następnie druga część filmu, kiedy bohaterka wykorzystuje narzędzia, których nabywa na drodze psychoterapii.

Braliśmy te filmiki pod uwagę, rozmawialiśmy o nich, ale było mało prawdopodobne, by zacząć wprowadzać takie zmiany już od zaraz. Trzeba by je było powtarzać i utrwalać. Dlatego później Mietek uruchomił dodatkowe zajęcia, które polegały na treningu umiejętności interpersonalnych. W którymś momencie przestałam na nie chodzić. To chyba było na początku zeszłego roku, kiedy zaczęłam mocno odreagowywać złość na terapeutę i przeszłam na "drugą stronę mocy". W każdym razie problem pozostał.

Błędy jakie popełniam w komunikacji z innymi, to przemilczenia, które z czasem stają się dla mnie zbyt frustrujące i w konsekwencji dochodzi do mojego wycofania się z relacji. Nie próbuję rozmawiać. Nawet nie chcę. Oburzam się, fukam i odchodzę. Po czym wypieram złość lub ją tłumię. Celowo unikam tej/tych osób. Tworzę sobie do tego ideologię i tak sobie żyję w poczuciu, że cały świat jest zły.

Żałuję, że część z tych osób, do których nawiązuję czyta tego bloga. Nie powinno to tak wyglądać.
Podobnie jak w gabinecie terapeuty ja też przynoszę tu różne, nawet skrajne emocje. Bywało tak, że na początku sesji, strasznie emocjonowałam się w jakiejś sprawie, a na koniec po całym moim gadaniu i wywalaniu emocji, dochodziłam do jakiegoś zrozumienia sytuacji. Problem najczęściej przestawał istnieć lub stawał się rozwiązywalny.

Dlatego teraz, gdybyście nie czytali tego bloga, po tym -  i tu mówię do mojej przyjaciółki - mogłabym zareagować inaczej. Po kilku Twoich SMS-ach Moja A., gdy próbowałam po każdym tłumaczyć, że nie mam siły mówić o tym do czego nawiązujesz, dostawałam ostre komunikaty, że właśnie ta niechęć do podjęcia tematu już sama o czymś świadczy. To było ponad moje siły na tamten dzień, na tamten poranek. Na analizowanie tego co o czym świadczy... Byłam świeżo po rozwiązaniu się kilku głupawych decyzji, których dokonałam i była mocno tym zmęczona i przejęta. Potrzebowałam odpocząć tej niedzieli. Po prostu poleżeć w ciszy.

Pewnie milczałabym przez kilka dni, takich jak te, i odezwała się już uspokojona, a może bym to stłumiła i żyła w przekonaniu, że nic się nie stało. Nie wiem. Ten wybuch wściekłości wiele zmienił.

Chciałabym Ci powiedzieć, że doceniam Twoją obecność. Jesteś dla mnie jak siostra, wiesz o tym. Niezależnie od odległości, która nas dzieli, od sporadycznych spotkań, czuję Twoją obecność. Również wówczas, kiedy byłam w Tworkach. Wiedziałam, że też jesteś w kiepskiej formie.
Czułam się cholernie samotna. Na poziomie rozumu, wiedziałam, że mamy obie trudny czas, ale na poziomie emocji, pragnęłam by ktoś o mnie pamiętał. A pamiętał tylko M. Tak M., wiem, że to czytasz. Tobie też nie potrafiłam powiedzieć w odpowiednim czasie, że niektóre Twoje słowa mnie ranią a nawet przerażają. Odsunęłam się. Przepraszam.

Po tym całym załamaniu, po tej depresji, po pozostaniu bez terapeuty nie wiedziałam co się tak naprawdę ze mną stało, i kim właściwie teraz jestem. Terapeuta powtarzał mi często, że jestem kimś zupełnie innym od dziewczyny, która przyszła do jego gabinetu lata temu. Argumentował to, przywoływał przykłady, które mówiły o tym, że to już nie ta sama ja. Że tamta ja już nie wróci.

Po tej depresji a wcześniej po tej całej destrukcji tamtego lata, pomyślałam, że to nie była prawda z tą moją zmianą, że całą terapię trafił szlag. Wiele rzeczy, które mnie dotychczas stabilizowały przestało istnieć. Praca była najważniejszą z nich. Kiedyś byłam naprawdę cholernie dobra w tym co robiłam. Kochałam moją pracę. Kontakt z ludźmi. Potem pojawiło się wypalenie zawodowe, z którym funkcjonowałam nieświadomie jeszcze kilka dobrych lat. Praca była dla mnie wszystkim. Naprawdę, nie było nic ważniejszego. Wszystko inne w moim życiu było w rozsypce, ale nie ona. Tam mogłam być kim chcę. Tam byłam WAŻNA.

Dziś fakt, że nie pracuję zawodowo, że nie radzę sobie już tak jak kiedyś, ten fakt jest powodem mojej wielkiej rozpaczy. Nie umiem się z tym pogodzić. Dlatego od momentu wyjścia ze szpitala, próbowałam robić co się da, by być aktywną. Jednak moja psychika, mój organizm nie były jeszcze na to gotowe.

Ta niewiadoma, co będzie ze mną dalej, moja chwiejność nastroju, której kiedyś tak nie doświadczałam - walczyłam z tym. Kiedy szłam w górkę szukałam sposobu by ją zbić. Kiedy opanowywał mnie smutek, stymulowałam siebie jakimiś zachowaniami, które miały wywołać moją aktywność. Pisałam już o tym. Pisałam o szachach. O tym w jakim napięciu żyję, próbując wyłapywać zaostrzenie objawów lub do nich nie dopuszczać. Zafiksowałam się na tym. To było jak próba ciągłego odbijania piłeczek wylatujących z wyrzutni do tenisa. Ciągła czujność, ciągła gotowość i odbicie!

Zmęczyło mnie to wszystko. Poprzez eskalację przeróżnych emocji doprowadziłam się do okropnego stanu. Do tego stanu...Nie chciałam jednak słyszeć od Ciebie moja A. tych wszystkich słów. One mi nie pomagały w żaden sposób. Raniły mnie, pozbawiały nadziei, wiary w swoje możliwości. Boże, tak bardzo chciałam dojść do wszystkiego sama...

Chciałam byś mi zaufała, żebyś doceniła moją samodzielność. Od wielu miesięcy żyję samodzielnie, bez podpórek w postaci konkretnych osób. Nie chciałam żadnej pomocy. Chciałam podobnie jak małe dziecko powiedzieć: "Nie, ja sama!". U dzieci to naturalny etap rozwoju. Potrzebowałam i nadal potrzebuję dochodzić do wszystkiego samodzielnie. To ważne dla mojego poczucia własnej wartości.
Śmiertelnie ważne.

Chciałam by dano mi szansę odnaleźć się w nowej sytuacji po swojemu. Byłam gotowa na to, że coś się nie uda, ale pragnęłam mieć tę satysfakcje, kiedy mimo upadku wstawałam i szłam dalej. Poczułam ogromną satysfakcję, gdy udało mi się to już kilka razy. Poczułam jakąś swoją siłę. To bardzo ważne, kiedy gdzieś w środku czujemy się tak bezradni. Zaczynałam wierzyć, że mogę wpływać na swoje życie mimo różnych ograniczeń.

Nie interesowało mnie to, czy moje zachowania wynikają z czegoś co się nazywa manią, depresją, czy stanem mieszanym. To nazewnictwo służy lekarzom, nie mnie. Mnie interesują moje konkretne zachowania, moje uczucia. Uczę się je samodzielnie dostrzegać, kiedy z czymś sobie już nie radzę korzystam ze wsparcia lekarza. Pisząc tu na blogu także uczę się radzić sobie z trudnymi emocjami. To tu próbuję rozpoznawać i oceniać swój stan. Tu wyrzucam wszystkie emocje i przyglądam się im. Tu mogę ze sobą porozmawiać, usłyszeć co tak naprawdę we mnie siedzi. Ten blog to dla mnie terapeutyczne narzędzie. Tu zdobywam się na refleksję i wyciągam wnioski. Za tym idą konkretne zachowania, konkretne zmiany.

Moja wina polega na tym, że nie informuję nikogo o tym, że rani mnie w jakiś sposób. Nie informuję, bo wychodzę z założenia, że nie ma sensu dyskutować z ludźmi, którzy i tak wiedzą swoje. Może takie wytłumaczenie to obrona przed konfrontacją z kimś, kto ma inne zdanie.
Najprawdopodobniej. Chyba największym problemem jest to, że nie znoszę sprzeciwu. W moim życiu nie wszyscy mają takie same prawa. Niektórzy nie mają żadnych praw. To też temat na osobny wpis.

Nie wiem co powinnam z tym zrobić. Nigdy w terapii nie przerabialiśmy złości, którą w sobie noszę.
Nie potrafiłam podjąć tematu. Nie dawałam dostępu złości. Robiłam wszystko, by nie mówić o tym na terapii. Bardzo bałam się tego, że gdy zacznę mówić o tym co czuję, to rozerwie mnie na strzępy.
Wysadzę w powietrze siebie i ten gabinet. Że zwariuję i zabiorą mnie do szpitala, że rozstąpi się ziemia, że to będzie koniec świata...

Kiedy w poniedziałek po południu wybuchłam u Ciebie Droga I. poczułam się nie tyle winna, co zażenowana faktem, że ktoś "odkrył" moją mroczną tajemnicę. Złość, nienawiść do rodzaju ludzkiego. Przeraziło mnie to. Wyszłam od Ciebie i zamiast się uspokoić, katowałam się poczuciem winy. Jak mogłam to po sobie pokazać? Jak mogłam dopuścić do siebie tak prymitywne emocje?

To prawda. Nigdy nie chciałam by ktoś odkrył we mnie tę "wstydliwą" prawdę. To wstyd, że ja tak doskonała, wyedukowana i szlachetnej wiary mogę odczuwać złość. Moje wszystkie wpisy na blogu, na forach, profilach obfitowały dotąd w dogłębna analizę problemu, który przeżywałam, pod warunkiem, że tematem nie była złość. Ale to właśnie złość była ich głównym tematem, który skrzętnie maskowałam.

Wstydzę się w sobie tej emocji. Wstydzę, bo świadomość tego, że ja także ją odczuwam stawia mnie na równi z innymi i pozbawia boskości! Moja szlachetność dla "wykroczeń" innych pozwalała i pozwala mi czuć się od nich lepszą. Dużą lepszą.

Przepraszam wszystkich, za słowa, które padały w ostatnim czasie. Żałuję, że czytacie tego bloga. Potrzebowałam wywalić to wszystko z siebie i zrozumieć. Te wszystkie emocje były prawdziwe w czasie, kiedy o nich pisałam i potrzebne bym mogła być tu gdzie teraz. Nie wiem czy takie podstawianie się tu z tym blogiem nie jest jakąś formą masochizmu. Trudno by moje wpisy wywoływały pozytywne emocje, kiedy dokonuję ich w momentach, gdy kompletnie już sobie z czymś nie radzę. A jedyne co wówczas reprezentuję to chaos. Może dr Sz. miała rację.
Kim innym są zupełnie obcy czytelnicy a kim innym, realne i znaczące osoby z mojego życia...

Chciałabym móc kiedyś ze spokojem powiedzieć: "Proszę nie mów tak, to dla mnie bolesne." Zamiast eksplodować dłuuuugo po czasie, gdy emocje sięgają zenitu i wykrzyczeć nie tyle już tej osobie a całemu światu: "Spierdalajcie i zajmijcie się swoimi patologiami!". Chciałabym móc powiedzieć to komuś bez poczucia chorej wyższości, która nie znosi sprzeciwu.

Nie wiem, czy będę umiała się tego nauczyć. Jest tyle rzeczy, nad którymi próbuję zapanować. Wszystkiego za dużo. Wiem, że właśnie to chcieliście mi powiedzieć.

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Tak, chyba tak. Teraz rozumiem osoby, które przeżywają takie emocje często.
      Dzięki Ula za pogadanie dziś.

      Usuń
    2. "Wiem, że właśnie to chcieliście mi powiedzieć" - a to ciekawe. ciekawe, skąd to WIESZ. i kto to jest "wy".

      Usuń
    3. Chodzi o konkretne osoby, które zwracały mi uwagę na ilość i sensowność moich działań.

      Usuń
  2. Też mam problem ze złością. Chyba. Pojawia się, kiedy czuje się niezauważona, upokorzona, pominięta. Kiedy między ludzki bilans to zawsze ja = dawca. Czasem mam tak cholernie dość. Tego, że ludzie nie widzą moich starań. Że biorą ze mnie kiedy chcą, nie okazując w moim mniemaniu szacunku. Ostatnio popłakałam się, gdy ktoś przerwał mi wypowiedź w pół zdania. Rozumiesz coś z tego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj,
      doskonale rozumiem Twoje uczucia. I są one niezaprzeczalne niezależnie od tego czy są adekwatne czy nie. Napiszę o tym kilka słów w następnym wpisie.

      Usuń