środa, 9 października 2013

Złość powoli opada.

Pomyślałam sobie o osobach, których zachowanie mnie zraniło.
Zraniło, bo ich zdanie było dla mnie ważne. Bardzo chciałam być słyszana, zauważona, a moje starania dostrzeżone.
Rozumiem ich reakcje. I zdaję sobie sprawę, że nie miały one na celu podkopywania mojego poczucia wartości.

Odkąd wyszłam z depresji, skończyło się pogrywanie i rozgrywanie złości na terapeutę.
Postanowiłam dzielnie dawać sobie radę. Cały czas od kwietnia spędziłam sama. Próbowałam się jakoś poukładać z tym co za mną i z tym co przede mną. Nie potrafiłam. Pojawił się stan mieszany,
Potem już tylko górka. Bulimia, dziesiątki podejmowanych działań. 

I te strasznie nieprzychylne komunikaty z otoczenia. Nie mogłam się z nimi zgodzić.

Strasznie bolesne było także zachowanie siostry. To była bardzo prymitywna reakcja, która ogromnie mnie zaskoczyła. Upsychotyczniłam się po tym zdarzeniu, bo nie umiałam inaczej poradzić sobie z tym, co usłyszałam. Później doszły słowa kogoś jeszcze i kogoś jeszcze. Na koniec  SMS-y mojej przyjaciółki. Każdego dnia, aż do tej niedzieli.

Nie chcę takich zachowań w moim życiu. Kiedy ja czuję, że w jakiejś sprawie wykonałam dobrą robotę, słyszę tylko, że to wynik choroby. Ja naprawdę cieszyłam się z tego, że coś zaczęło mi wychodzić, że umiem coś zrobić sama, ocenić sama. Wytrwać z czymś, przeczekać. Mimo pogorszenia nastroju i spadku formy, jestem w stanie samodzielnie funkcjonować. W depresji byłam przekonana, że przegrałam swoje życie. Potem okazało się, że odzyskałam jakąś sprawność intelektualną i zaczęłam podejmować różne aktywności, które pozwoliły mi odzyskać dawną energię.

Nie godziłam się z opinią przyjaciółki, że przemawia przeze mnie tylko choroba. Nie wiem czy rozumiecie. Te słowa pojawiały się w każdym SMS-sie. Nie mam z nią bezpośredniego kontaktu od lat. Widujemy się ze sobą raz na wiele miesięcy. Cała nasza relacja polega na pisaniu SMS-ów. Jak można ocenić kogoś jedynie przez kontakt SMS-owy. Pisałam do niej, reagowałam na każdy SMS, że wiem co robię, że potrzebuję czasu, że daję sobie mimo wszystko radę, aż zaczęłam prowadzić z nią jakąś walkę, które doprowadziła mnie do fatalnego stanu.

Jak mogę polegać na ludziach, którzy w najgorszych momentach mojego życia byli nieobecni.
I nie jest to wyrzut, tylko informacja, że dziś tak samo nie umiem polegać na innych, nawet nie chcę.
Nawet nie domagam się tego. Moja przyjaciółka to dla mnie bardzo ważna osoba. Ma silną osobowość. Komunikaty, które mi wysyła to nie opinie, to stwierdzenia faktu. Bardzo chcę uczyć się iść przez życie możliwie samodzielnie. Przecież, gdy popadam w tarapaty to i tak nie ma przy mnie nikogo. Wyszłam z nich sama nie raz. Poturbowana, ale jakoś dałam radę.

Jestem zawiedziona, jestem spragniona choć minimalnej akceptacji dla podejmowanych przeze mnie działań. Potrzebuję tego, jak każdy inny. Chcę by moi bliscy dostrzegli ich sensowność. Nie wystarczy mi opinia psycholożki, która nienaturalnie zachwyca się mną. Babka mnie nie zna. Szukam środka prawdy o mnie samej. Bo wciąż nie wiem, kim dziś jestem, na pewno nie kimś kim byłam rok temu.

Zwróciłam się do mojej byłej lekarki. Tam przedstawiłam jej całą sprawę i moje zagubienie.
Opowiedziałam jak wygląda moje życie, spytałam też o to jak powinnam się ustosunkować do choroby. Usłyszałam, że powinnam wziąć ją pod uwagę, ale nie rezygnować z czynności jakie podejmuję. Usłyszałam też, że dobrze sobie radzę. Od miesięcy czekałam na to potwierdzenie.
Byłam wręcz spragniona głosu, który mówi: "naprawdę nieźle sobie radzisz w zaistniałej sytuacji".

Przykład bulimii. Stała się nie do zniesienia. Dwa tygodnie temu, kiedy tu na blogu walczyłam z rozszalałymi atakami, wtedy prowokowałam wymioty ostatni raz. Przez ten czas do teraz tylko jadłam, jadłam i jadłam. Ataki zaczęły stawać się mniej intensywne, ale lęk przed przytyciem i tycie wpędziły mnie w duże rozedrganie. Obiecałam sobie jednak, że muszę dać sobie radę z bulimią. Odpuściła w dużej mierze. Ale od tamtej niedzieli przytyłam 5 kilo. Dla osoby cierpiącej na zaburzenia odżywiania to katastrofa. Do tego doszły codzienne SMS-y od mojej przyjaciółki, która nie wiem, nie umiem tego zrozumieć i tak wszystko sprowadziła do manii. Każdego dnia słyszałam tylko to. Nie wiedziałam co mam myśleć. Nie znam siebie na tyle, by ocenić mój stan. Wciąż próbuję się orientować w mechanizmie działania choroby. Na kolejnej wizycie u lekarki spytałam czy jej zdaniem jestem w stanie manii, powiedziała, że nie, że do takiego stanu mi daleko, ale jest spora górka, więc zwiększamy leki. I to znów mnie uspokoiło. Nie umiem polegać na nikim innym.

Górka oczywiście nie bierze się z niczego. Walka z bulimią, próba zapanowania nad finansami, niepewność co do dalszego życia, samotność i to ciągłe udowadnianie, że kontroluję sytuację. Dziś jest źle i z tym sobie nie radzę, ale jutro spróbuję na nowo, z mniejszą presją na pozytywne rozwiązanie.

Cóż, chyba nie będę odosobniona, jeśli przyznam, że bardzo pragnęłam usłyszeć od bliskich, że dostrzegają moje starania. W kółko to powtarzam, ale tak bardzo tego potrzebowałam. Sytuacja w jakiej się obecnie znajduję nie należy do najłatwiejszych, więc tym bardziej trudno mi stawić czoła życiu, którego nikt za mnie nie przeżyje.

Najgorsza w tym wszystkim jest chyba samotność i ten patologiczny brak zaufania do kogokolwiek.
Dlatego muszę być tak cholernie czujna. Bardzo przeżywam każde spiętrzenie kłopotów, bo wiem, że muszę w tym momencie polegać tylko na sobie i jest to dla mnie wyzwanie. Kiedyś nadmiar moich emocji przejmował terapeuta. On także pomagał mi rozpoznawać czy to co robię jest słuszne, czy raczej zapędziłam się już za daleko.
Dziś liczę na pomoc innych, nie w taki sposób jak to rozumieją. Chcę by po prostu byli gdzieś obok, ale obok nie ma nikogo. Chwieje mną na różne strony a ja żyję. Nie nadużywam siebie seksualnymi ekscesami, nie mam problemu z alkoholem, rzuciłam palenie. Nie prowokuję konfliktów, nie knuję intryg. Nie rozgrywam swojego niezadowolenia związanego z koniecznością wzięcia sprawy w swoje ręce.

Mniej lub bardziej świadomie wścieka mnie to, że pierwszy raz w życiu muszę polegać na sobie. Jest mi bardzo ciężko ze wszystkim, ale mam cel do którego zmierzam. To coś co nadaje mojemu życiu ogromny sens. Nadaje sens mojej walce i dążeniu do zmian.
To coś, co najważniejsze w moim życiu. To ogromna wartość, która dla moich znajomych i bliskich jest bezwartościowa. Trudno, by nam ostatecznie było ze sobą po drodze, gdy mamy różne wartości i wiedziemy inny styl życia.

Tak, czuję się  bardzo samotna w zmaganiach i w dążeniu do celu, który obrałam.
Reaguję złością. Tak, jestem zła, że w tak ważnych sprawach, jesteśmy tak bardzo różni. Trudno wówczas polegać nawet na opinii bliskich. Trudno się z kimś utożsamiać, jednoczyć, wspierać.

Samotnie zaliczam kolejne zakręty. Kiedyś byłoby nie do pomyślenia, bym wyszła z takiej eksplozji emocji cało. Dziś złość powoli opada. Pojawia się za to dużo smutku. Cóż, muszę wyciągnąć wnioski i żyć dalej. Szkoda, że nie ma Was ze mną. Na porannej kawie, spacerze, na wspólnym wyjściu do kina. Brakuje mi realnych ludzi. Nie maili i SMS-ów. I wiem, że to jest praca dla mnie, że ja także przyczyniłam się do tego stanu.

Daje mi ogromne poczucie ulgi, że ten szał, tę wściekłość wyraziłam na blogu. Zawsze strasznie się bałam, że mogę zrobić komuś krzywdę, również sobie. Mogłam odreagować na wiele innych sposobów. Cieszę się, że tak się nie stało. To także dobra robota. Takie sytuacje dodają mi siły i wiary w swoje możliwości. Mimo choroby, mimo objawów, mimo nadmiernej emocjonalności.
Przeżyłam ten stan. 


2 komentarze:

  1. Straciłaś zaufanie ludzi, bo na to solidnie zapracowałaś. A teraz oczekujesz, że ktoś będzie stał koło Ciebie i zachwycał się Twoimi postępami po tym, jak mu wbiłaś nóż w plecy, przeczołgałaś albo po prostu nakłamałaś na jego temat?

    OdpowiedzUsuń
  2. nie zajmuj się rozdzielaniem win
    przecież robisz to wtedy kiedy swoje winy zliczasz
    zlituj się sama nad sobą

    nikt nie ma obowiązku wobec Ciebie dorosłej - nikt na świecie
    a prezentów możesz nie przyjmować po prostu podziękować - a nie domagać się i wybrzydzać

    bądź pępkiem świata dla siebie

    OdpowiedzUsuń