sobota, 16 stycznia 2016

Poza kontrolą

Po przylocie do Warszawy tak planowałam sobie czas, by nie spędzać go samotnie. Przez pierwsze dni. Dzisiaj jestem sama, Głównie chodzi mi o to, by odciągnąć swoją uwagę od skupiania się na jedzeniu. Bałam się, że to natychmiast zacznie się po powrocie.

Cudownym wybawieniem okazała się moja praca. Moja nowa praca, po tak długiej przerwie.
Boję się, że coś zepsuję. Właściwie ciągle żyję w tym przeświadczeniu i przeważnie nie mam z tym kontaktu. Dlatego tu z kolejną kotwicą przybywa grupa wsparcia dla osób z ChAD.
Nowa, właściwie nieosiągalna jak dla mnie dotąd, praca, wsparcie i większa świadomość mechanizmu choroby, a także znaczna poprawa mojej sytuacji finansowej, to wszystko jakże ważne, zaczęło mnie stabilizować. Smutek ustąpił miejsca ciekawości i poszukiwania przyjemności w czymś innym niż dotychczas.

Po tym jak sytuacja wymusiła na mnie opuszczenie czterech ścian mieszkania, w którym mogłam skutecznie odtwarzać swoje patologiczne rytuały, wszystko zaczęło zmieniać się w błyskawicznym tempie. To co działo się w ostatnich miesiącach, o czym zresztą wspominam w swoich wpisach, wymuszało na mnie szybkie podejmowanie różnych decyzji w obszarach, których nigdy dotąd nie doświadczyłam. Musiałam sięgać po szybkie rozwiązania, szybko oceniać zmieniającą się sytuację. To wszystko było dla mnie nowe. Postrzegałam to jako coś silnie zagrażającego. I to właśnie doświadczenie tego zagrożenia i obcowanie z nim przez tak długi, intensywny czas, umiejscowiło mnie w zupełnie innej rzeczywistości. Normalnie wycofałabym się do zupełnego zaniechania wszelkich czynności, ale tu proces, zaskakująco przebiegał w jakimś stopniu niezależnie od tego czego bym chciała, czy też nie chciała. Zanim się obejrzałam, byłam już w zupełnie innym miejscu.

Nie piszę o tym co takiego dokładnie się wydarzyło, ale chyba nie chciałabym przeżyć tego drugi raz. Takiego zagubienia, silnego lęku, poczucia odrzucenia, Wszystko to doprowadziło do krótkotrwałej, ale bardzo bolesnej dekompensacji.

Obecnie trochę nie dowierzam, że pewne rzeczy mogły się tak radykalnie zmienić. Jestem, żyję, nawet trzymam się nieźle. Ta toksyczna więź z Warszawą i lęk przed opuszczaniem miasta, szczególnie przed spaniem w innym łóżku niż swoje, zostały zdominowane przez ciąg wydarzeń, będących splotami różnych, niezależnych ode mnie okoliczności. Przekonałam się, że poczucie sprawowania kontroli nad swoim życiem było kompletnym przekłamaniem. Iluzją, która pomagała mi unikać dyskomfortu. Zrozumiałam, że życie dzieje się samoistnie i przynosi ciągle coś nowego. Ucieczka przed tym co nowe prowadzi donikąd. Niczego nie uczy, nie rozwija, zabiera chęć do życia.
Ucieczka uniemożliwia jakiekolwiek zmiany. Przekonałam się, że niczego nie muszę, a ustawiając się bardziej z wiatrem niż pod wiatr sprzyjam nadarzającym się okolicznościom, które po prostu się dzieją. Bez przymusu, bez wymyślania powodów do życia. Przez wiele lat nieskutecznie próbowałam zmienić moje życie, tymczasem ono spłatało mi figla. Przyszło jak tsunami i zalało wszelkie dostępne miejsca, w których mogłabym się schronić przed jego porażającą siłą. Przeżyłam. Oczywiście boję się tego, że coś zaprzepaszczę. Zdaję sobie sprawę, że ta niepewność jest adekwatna. Teraz wiem, że można z nią żyć. Jest częścią życia każdego człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz