wtorek, 12 stycznia 2016

W podróży

Ostatnie wyjazdy czynią mnie bardziej uważną na świat zewnętrzny, który nieco inaczej komunikuje mnie z moim wnętrzem.
Nowe miejsca, nowi ludzie, obyczaje, kultura, klimat. Zderzam się z rzeczywistością tych, których poznaję i uświadamiam, że droga przez życie to pasmo niekończących się wyborów. Tych świadomych i mniej uświadomionych. Spotykam się niekiedy z rozpaczliwą samotnością. Trudnością nawiązywania relacji, uprzedzeniami.
Często słyszy się o Polakach na emigracji, nieprzyjaznych sobie, nieżyczliwych. Ja dostrzegam ludzi bardzo niepewnych siebie, swojej wartości i swojej przyszłości.
Myślę, że to ostatnie czyni nas bardzo skonfliktowanymi wewnętrznie. Sama często tego doświadczam. Ten wewnętrzny niepokój przenosimy na innych, po czym odgradzamy się murem, przekonani, że zagrożenie pochodzi z zewnątrz.

Tak więc spotykam tu ludzi odgrodzonych od świata licznymi konfliktami. Bardzo samotnych.
Ta samotność jest tak widoczna, że budzi we mnie ogromny smutek, który uświadamia mi moje położenie i moje wybory.
Postanowiłam zrobić dla tych ludzi coś dobrego. Dla nich i dla siebie. Organizuję wspólne wyjście do pubu następnym razem gdy tu przylecę. Niby nic specjalnego, a jednak dla niektórych zupełnie niemożliwego - taka inicjatywa.
Tych osób jest całkiem sporo i jak przyszło mi usłyszeć niedawno od dwojga z nich, nawiązałam tu więcej znajomości niż oni, mieszkający tu od lat. To również wywołało u mnie uczucie smutku.

W Warszawie ja też jestem samotna. Ta samotność pogłębia się za każdym razem kiedy wracam do domu. Po raz pierwszy od wielu lat jest mi ze sobą lepiej gdzie indziej. Ze sobą i z innymi, bo tu właściwie nie różnimy się od siebie. Kiedy tu wyruszam, już od samego początku otaczają mnie ludzie. W podróży, w hostelu, w mieście.. Nie zasypiam sama, nie jem sama, nawet teraz, gdy to piszę w pobliżu znajdują się inne osoby. Ktoś je, ktoś czyta książkę, ktoś, tak jak ja siedzi z nosem w laptopie. Ktoś pije z kimś kawę, ktoś z kimś je. Ktoś śmieje się głośno. Słychać rozmowy, muzykę dobiegającą z głośników.

Trochę mi to przypomina moje pobyty w szpitalu. Tam często czułam się dobrze. Różnica polegała na tym, że byłam zaopiekowana przez personel. Tu ja opiekuję się sobą.
Pamiętam o braniu leków, śnie, prysznicu, jedzeniu, które nie jest tu groźne. Tu liczę się z ludźmi. Tu bardziej ich dostrzegam. Tu chętnie organizuję sobie czas. Uczę się wydawać pieniądze racjonalnie. Ustalam sobie budżet, liczę wydatki. Tu uczę się pokonywać różne bariery, w szczególności językowe. Uczę się czegoś nie umieć, nie potrafić, radzić sobie z ograniczeniami i wstydem. Uczę się przyznawać do tych niedomagań, a nawet głośno o tym mówić. Tu uczę się samodzielności, innej niż w Warszawie. Gdzie moje życie przebiega monotonnie i zmierza do jakiegoś celu często wyłącznie z przymusu, a nie chęci.

Dzisiaj wracam. Samolot mam za trzy godziny, ale już zaczynam odczuwać silny niepokój i smutek.
Jak dziecko wywołane przez rodzica, zmuszone zakończyć zabawę z innymi dziećmi.

2 komentarze:

  1. Dlaczego jest aż taka różnica między tutaj (w Polsce) a tam?
    Czy "tam" jest jakąś ucieczką przed czymś? Czy jest jakiś inny powód?
    Zaciekawiło mnie.
    Ella-5

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam jestem zmuszona do innych zachowań, po które nigdy nie sięgałam. Nie wracam do pustego domu. Nie sięgam po jedzenie, próbując w ten sposób radzić sobie z samotnością. Nie trzymam się kurczowo Warszawy, mieszkania i chowania się przed światem. Trudno mi to jeszcze zdefiniować Ella. Generalnie różnica polega nie na kraju, ale tym, że opuszczam dom, koty i uczę się żyć z zupełnie nieznanym mi dyskomfortem oraz lękiem przed odrzuceniem przez ludzi, z którymi mam styczność. Zresztą chyba opiszę to w nowym wpisie, ponieważ także potrzebuję przyjrzeć się temu. Jeśli masz jakieś pytania, pisz.

      Usuń