czwartek, 30 października 2014

Wciąż niemożliwe

Właściwie to chodzi o tę chorobę właśnie.

Boję się, że stanie się coś złego, że nawalę. Kiedy padła propozycja naszej współpracy, wiedziałam, że w tej sytuacji muszę być z dziewczynami szczera. Tylko nie wiedziałam jak. 
Na razie wie tylko I, myślę, że E. też będę mogła powiedzieć, ale jeszcze trzeba czasu.
Któregoś dnia I. stwierdziła, że ma wrażenie, że się waham, jakby było coś, co sprawia, że nie do końca jestem przekonana czy chcę podjąć to wyzwanie. Było mi bardzo ciężko, ale wiedziałam, że na tym etapie muszę być szczera i powiedzieć, że to nie do niej, ale do siebie nie mam zaufania. Wiedziałam, że muszę to od samego początku zaznaczyć, skoro mamy być wspólniczkami, partnerkami. Powiedziałam I. o chorobie. 
Moja terapeutka, gdy opowiadałam jej tamto zdarzenie, z przejęciem skomentowała, że musiało mi być bardzo ciężko i rzeczywiście tak było.  Zwłaszcza, że I. stwierdziła, że po raz pierwszy ma do czynienia z kimś, kto choruje... p s y c h i c z  n i e  i nie wie na czym polega choroba afektywna dwubiegunowa. 

Zaraz po tamtej rozmowie I. powiedziała mi, że próbowała się dowiedzieć, czym jest ChAD. 
Była nieco przejęta, ale jej zasięgnięta wiedza dotyczyła permanentnych stanów depresyjnych i niekiedy manii.
Wyjaśniłam jej, że jestem tą szczęściarą, która miewa głównie stany hipomaniakalne. Depresję miałam w życiu tylko jedną. To dlatego nie widać po mnie szczególnie mojej choroby, niektórzy mówią o mnie, że jestem s z y b k a albo z a k r ę c o n a, albo, że ciężko za mną nadążyć. 

To ja to zaczęłam to wszystko. Kiedy je spotkałam, obie tego samego dnia, wiedziałam, że z tej znajomości może wyjść coś naprawdę dobrego. Umówiłam nam spotkanie. Przesiedziałyśmy kilka godzin w kawiarni. To było takie, dziwne... takie...  

Myślałam, że ta rozmowa skończy się na słowach, ale dziewczyny natychmiast zaczęły działać. 
Od tamtego dnia wciąż coś się dzieje, często dzwonimy do siebie, piszemy nocne smsy i maile. Spotykamy się. 
Postanowiłam nas umówić z różnymi ludźmi, którzy mogliby być pomocni. Byłam pod ogromnym wrażeniem, że sporo osób, chętnie dzieliło się radami i pomysłami, a także proponowało bezinteresowną pomoc. Okazało się, że ludzie, z którymi jestem powiązana biznesowo, i którzy znali mnie raczej tylko od tej strony, bardzo pozytywnie zareagowali na wieść o tym, że rozkręcam coś swojego. 
Każdego dnia słowo, które wyrzekłam na początku, gdy tylko spotkałam każdą z dziewczyn nabiera niezwykłego kształtu. Kształtu, który nie tylko zachwyca, ale też przeraża.

I to dlatego wszystko zaczęło mnie teraz przerastać. To już chyba trzeci wpis o tym.  Chodzi o to, że mam taki lęk w sobie, że nie do końca mogę polegać na swoich zmysłach. Nie chcę też tego lęku w żaden sposób przenosić na dziewczyny. Właściwie niewiele o mnie wiedzą. Zresztą mało kto wie.
W tym znaczeniu stałam się mocno introwertyczna. Blog, grupa, terapia, rozmowy z moją lekarką. Mam dosyć miejsca na siebie. Mam lekarzy i terapeutów, by odkrywać przed nimi emocje, by odkrywać swoją codzienność, swoje życie. Do nich mam także zaufanie, co do zwrotów, których mi udzielają. Wiedzą o mnie wszystko. 

Nie chciałam by I. czuła się niekomfortowo, choć pewnie w jakimś stopniu będzie. Ale  nie mogłam inaczej, nie mogłam być z nią nieszczera. Opowiedziałam jej o chorobie, ale od razu zapewniłam, że biorę leki i jestem pod ścisłą kontrolą, że od bardzo długiego czasu funkcjonuję dobrze, a powrót do pracy zawodowej dowodzi, że jest lepiej niż kiedykolwiek.

Może dlatego nie pozwalam sobie na zmęczenie. Martwię się, że odtąd mimo wszystko, niektóre moje zachowania mogą być już odbierane tylko przez pryzmat tego co powiedziałam o sobie. O tej chorobie. Bardzo zależy mi na tym, by dziewczyny najbardziej poznały mnie od tej strony, która niewiele ma wspólnego z chorobą. 
Powiedziałam I., że jestem również osobą, która ma też spory temperament. Niekiedy te dwie rzeczy się zlewają i trudno odgadnąć co jest co.

Czy ja się kiedykolwiek z tym pogodzę?! Czy przestanę stygmatyzować siebie? 

Czasem wydaje mi się, że to nie ma znaczenia dla mnie. Widzę jak funkcjonują ludzie wokół mnie. Czasem nie ma czego zazdrościć, a może nawet często. Ale ja żyję w ciągłym lęku, że choroba zaskoczy mnie i zniszczy całe moje życie jak 2 lata temu. 

Dwa tygodnie temu w pewnym momencie dnia zaczęłam czuć się bardzo dziwnie.  To był taki dziwny stan, czułam, że zagarnia mnie jakieś szaleństwo. Wieczór i noc były istnym koszmarem. Byłam przekonana, że tracę rozum i kontakt z rzeczywistością. To był okropny stan, pamiętam tylko, że powtarzałam sobie, że muszę to przetrzymać.
Kiedy powiedziałam o tym terapeutce, spytała, dlaczego nie jestem w stanie dopuścić do siebie myśli, że mogę być zwyczajnie przepracowana. "Niech pani zobaczy ile pani robi. Normalnie człowiek czując się tak, jak pani, stwierdza, że jest przemęczony i musi odpocząć, ale pani jakby nie dawała sobie prawa do bycia zmęczoną, i każdy spadek formy uznaje pani za stan chorobowy."

Kompletnie zaskoczyło mnie to co powiedziała. Do tego stopnia, że nie wiedziałam, czy mam zaprzeczyć i przekonywać, że nie ma racji, czy odetchnąć z ulgą i się rozryczeć jak dziecko. 

Od kwietnia 2013 roku nie byłam w szpitalu. A przecież wszystkie poprzednie lata to były ciągłe hospitalizacje. Czasem boję się, że to tylko kwestia czasu, więc każdy dziwny objaw uznaję za coś niepożądanego i natychmiast wszczynam alarm. Spinam się i jeszcze bardziej staję się wymagająca wobec siebie. Tak jak teraz....

Tak, chyba czuję się porządnie zmęczona. Czas odpocząć.

Zatem jutrzejsza sesja będzie o tym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz