czwartek, 30 października 2014

Teraz będzie najtrudniej

Strasznie mi ciężko wytrzymać z tym, że to życie moje zrobiło się takie dorosłe... Boję się, chciałabym schować się przed sobą, uciec. Na każdym kroku odpowiedzialność, na każdym kroku konsekwencje. Odpowiedzialność i konsekwencje i ja sama, bo taka kolej rzeczy, że człowiek odpowiada za siebie sam. To wcale nie takie super nieść swoje życie na własnych barkach. Chciałabym zniknąć, zaburzyć się maksymalnie i nie czuć tej okropnej odpowiedzialności... Tak bardzo się boję...

Ciężko grać w grę zwaną życiem. Ja nie żyję, ale pisze sobie kolejne role, by móc się czegoś uchwycić i żyć, jak potrafię najsensowniej.
Kilka dni temu w komentarzu, na jeden z wpisów w grupie, którą prowadzę, zamieściłam poniższe słowa. Tak właśnie czuję, tak właśnie żyję...

"Wiesz, to ja jestem wariatką. 100, 300 procentową! Mam na to porządne papiery. Rentę inwalidzką, orzeczenie niepełnosprawności - wszystko to z powodu choroby psychicznej.
Nie skończyłam studiów, bo nigdy nie pociągało mnie uczenie się jakichś pierdół, które nawet mnie nie interesowały. Już nie wspomnę nawet, że w okresie, gdy prym wiodła moja zaburzona osobowość, nic mnie nie interesowało na dłuższą metę. Wszystko było byle jakie i gówniane, łącznie ze mną.
Ale wiesz co? Dzisiaj otwieram swoją firmę, mamy już pierwsze zlecenie i to naprawdę robiące wrażenie. Owszem, mogę to pewnie w dużej mierze zawdzięczać mojej chadowej nadaktywności, choć pewnie gdybym nie zapierniczała kiedyś w terapii i nie nauczyła iść przez życie z tym potężnym niepokojem i napięciem, nie umiałabym wykorzystać tej nadwyżki energii w taki sposób.

Ale nie o tym chcę mówić. Od zawsze marzyłam, żeby znaleźć ludzi, z którymi mogłabym wspólnie coś robić. I dziś mi się to udało! Choć odpowiedzialność i konsekwencja jaką sobie narzuciłam, surowo mnie smagają i nie dają spokoju.
Owszem zawsze miałam łatwość mnożenia pomysłów, docierania do ludzi, ale nigdy nie byłam w niczym konsekwentna. Do momentu, gdy zachorowałam na ciężką depresję...

Na początek to była mania. Wyrządziłam sobie wówczas sporą krzywdę, głównie upadlając się w sferze seksualnej. Kiedy zniszczyłam wszystko, co jeszcze miało jakikolwiek odcień zdrowia w moim życiu, moja desperacka destrukcja zaczęła wygasać a w jej miejsce wielkimi, ciężkimi krokami wdarła się depresja.
To była moja pierwsza od lat nastoletnich próba samobójcza. Tylko ten jeden raz naprawdę nie chciałam żyć. Był 2 grudnia 2012 roku. Odratowali mnie, ale depresja ciągnęła się za mną długie miesiące, które spędziłam w szpitalu psychiatrycznym a raczej w trzech, przenoszona z jednego miejsca w drugiego. Tam właśnie otrzymałam diagnozę, nie jakiegoś tam zaburzenia (tak sobie myślałam wówczas) ale choroby psychicznej! Nigdy, nigdy w życiu nie przeżyłam takiej porażki! Nigdy takiej straty!
Lata terapii, grube tysiące, które na nią wydałam, ten cholerny zapieprz. Wszystko okazało się bez znaczenia. Zapieprzałam tyle, by móc kiedyś godnie żyć, a skończyłam z chorobą psychiczną.

Teraz jednak z perspektywy czasu uważam, że wiadomość o niej stała się przyczynkiem do zmiany, na którą nigdy wcześniej bym się nie zdobyła. Postanowiłam mianowicie udowodnić sobie i światu, że nie jestem chora i że potrafię normalnie funkcjonować. Czas pokazał, że nie jest to takie proste, a stany chorobowe czasem zaostrzają się, a czasem niemal zupełnie wyciszają, ale to, co w sobie odkryłam, a raczej morderczo wypracowałam, to jakiś nieludzki upór w dążeniu do celu, mimo upadków, mimo cholernie złego samopoczucia. Nie mogłam się pogodzić z przegraną, nie po tylu latach tak ciężkiej pracy, gdy tak wiele mnie to kosztowało wyrzeczeń i wysiłku.

To poczucie przegranej napędza mnie każdego dnia i choć nienawidzę tego życia, to mając wybór smutnej wegetacji lub życia wariatki, która zafiksowała się na byciu lepszą sobą, wybieram to drugie i tak trwam. Trwam, będąc po raz pierwszy w takim momencie swojego życia, który gdzieś jeszcze w tyle mojej głowy jest zarezerwowany tylko dla poukładanych, dobrze wykształconych i dojrzałych ludzi.
Bardzo się boję, przeżywam potężny stres, ryzykuję, by wreszcie lepiej żyć. Ba, doświadczam jakiegoś niezrozumiałego dla mnie smutku... Ale jednocześnie mam ogromną przyjemność obcowania z ludźmi, do których kiedyś nie miałabym przystępu, z którymi nie potrafiłabym współgrać, współdziałać, tworzyć i być traktowana na równi i partnersko. To partnerstwo czasem mnie przeraża, a czasem daje ogrom satysfakcji.

Gdzieś mniej lub bardziej świadomie, przeżywam lęk przed odrzuceniem, przed oceną, ale po raz pierwszy w życiu, w tym gównianym życiu, doświadczam siebie i tego co mnie otacza na zupełnie nieporównywalnym poziomie psychologicznym. Nie cenię zbytnio tego świata, ale postanowiłam odwodzić od tej myśli swoją uwagę, robiąc coś, co daje mi niezmiennie ogromne poczucie satysfakcji, a mianowicie to, że mogę być dla innych, mimo całej swej aspołeczności. Pomyślałam, że te słowa jakoś mogą wydać się istotne."

Ktoś dzisiaj napisał: "Odpocznij, kiedy ostatnio gdzieś wyszłaś?" - Nie wychodzę. Wciąż tyle mam do zrobienia, tak wiele, by móc wreszcie godnie żyć...

"Będzie dobrze. Teraz będzie najtrudniej, a potem będzie już dobrze."

4 komentarze:

  1. Przeczytałam. Chce mi się wyć. W głowie pojawiły się myśli dotyczące mojego życia... Może warto, warto walczyć... Bo co innego pozostało?
    Pamiętaj jednak, że MASZ PRAWO do odpoczynku i przyjemności - może ciężko tę przyjemność czerpać, ale...
    Trzymaj się!

    Moyraa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Moyroo,
      na pewno warto walczyć, a przede wszystkim walczyć o otoczenie rozsądnych, życzliwych, mądrych życiowo ludzi. Takich, którzy nie ściągają w dół, ale też nie wynoszą jakoś nienaturalnie na wyżyny, przez co zmuszeni jesteśmy zabiegać o ten ich-nasz wizerunek.

      Nie dałabym rady żyć, walczyć, starać się, gdybym nie mogła żyć wśród tylu Pięknych Ludzi, którym pozostanę dozgonnie wdzięczna.

      Tak sobie właśnie o tym wszystkim myślę.

      A odpoczynek dzisiaj sobie właśnie sprawiłam. Byłam na fantastycznym koncercie, z fajnymi, ludźmi. No a jutro, a właściwie to już dziś, znów praca, dużo pracy:)

      Wszystkiego dobrego i pisz jak chcesz.

      E.

      Usuń
    2. Praca w życiu niestety być musi, jeśli nie chce się żyć na zasiłku... Fajnie jest, kiedy się ją kocha, ale jeszcze (miłość=pasja=praca) trzeba wiedzieć czego się chce, a o tę wiedzę też nie jest łatwo.

      O, widzisz, nigdy nie pomyślałam jednoznacznie, jasno o tym, by szukać ludzi, którzy nie tylko nie ściągają w dół, ale też "nie wynoszą jakoś nienaturalnie na wyżyny". W przypadku tych drugich czuję się zakompleksiona i niezdolna im dorównać. Okropne. Poza tym - człowiek szybujący nie jest też w stanie stworzyć bezpiecznej bliskości...
      Równowaga. Tak. Tego powinno się szukać. Wydaje mi się, że zwłaszcza wtedy, kiedy samej jest się mniej lub bardziej rozedrganą, trudną... Osoba wyciszona wycisza i w nas (o ile na to pozwolimy i bunt przeciwko spokojowi nie będzie trwał wiecznie...) wprowadza spokój. Życzę Ci, byś miała wokół siebie jak najwięcej takich osób, a może i kiedyś - kiedy będziesz gotowa - jedną osobę, która będzie przy Tobie nie tylko w dzień, ale również w nocy - człowieka-partnera. I nie będziesz się bała - w miarę możliwości - odrzucenia Ciebie przez nią.

      Trzymaj się dzielnie! :)

      Moyraa

      Usuń
    3. Moja praca to moja pasja. Nie zaczynałabym własnego biznesu bez pasji. Natomiast. moim wyciszaczem jestem ja sama. Jestem w takim samym stopniu ekstrawertykiem, co introwertykiem. Wiem co daje mi przyjemność, co mnie odpręża, co wycisza. Mój dom jest moją bezpieczną przystanią, oazą, w której odnajduję upragniony spokój. Zresztą poza tym mam tu centrum dowodzenia światem, więc w każdej chwili mogę mieć to, czego chcę:) Spokój, radość, miłość... Gotowość do posiadania partnera mam, co prawda to świeża sprawa. Wybór mam. Ale to jeszcze nie ta, że tak się wyrażę, jakość. I moja i tej drugiej strony.

      Pozdrawiam Cię, również życząc dzielnego trzymania się.

      Usuń