poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Sobotnie niespodzianki

Po piątkowym morderczym trudzie odzyskania kontroli nad własnym życiem, sobota rozpoczęła się całkiem spokojnie. Co ciekawe na ostrym dyżurze stomatologicznym dowiedziałam się, że moje zęby są całkowicie zdrowe. Można się jedynie domyślać czego efektem był cały ten ból. Był, bo po wizycie przeszedł. Psychosomatyzacja do tej pory stanowiła bardzo rzadkie zjawisko oporowania mojej psychiki, to też nie mam zbytnich, osobistych doświadczeń w tym temacie. Jednak wygląda na to, że potężnych rozmiarów fiksacja części mnie na życiowej postawie "muszę dać radę" uniemożliwiła innej części mojej psychiki reakcje obronne na poziomie emocji (tu okazałam się wręcz niezłomna), zatem alarm nadszedł z poziomu ciała. Efekt? Zaopiekowanie sobą i bycie zaopiekowaną - w tym przypadku przez stomatologa. Trochę to smutne, trochę straszne.

Ale to nie wszystko. Bowiem po popołudniu nadeszła informacja od mojej przyjaciółki: - "Jadę do Ciebie. Będę za półtorej godziny."
Kompletnie zaskoczona (ale też trochę niechętna, ponieważ nastroiłam się do przeżycia tego dnia tak, a nie inaczej), z przerażeniem wyskoczyłam z łóżka i natychmiast wzięłam się za sprzątanie mieszkania (w domu było gorzej niż brudno).

A. wkroczyła do mojego mieszkania ze słowami na ustach: " Twoja jedyna przyjaciółka przybywa na ratunek!"  - co natychmiast mnie rozczuliło i rozbawiło. (To nasze drugie spotkanie w tym roku od tak wielu lat.)
Jesteś głodna? - spytała. Mam coś dla nas. Lubisz owoce morza? Po czym podążyła w kierunku kuchni. - Yyy, tak, chyba tak, to znaczy tak. - Poczułam się nieco zmieszana. Właśnie działo się coś, o czym nie decydowałam, coś co odbywało się bez mojego udziału, nad czym nie miałam kontroli.
Jednocześnie to coś powoli zaczynałam identyfikować jako przyjemne i zabawne. Z pewnym onieśmieleniem i jakaś taką nieporadnością podjęłam się dążenia do akceptacji zaistniałej sytuacji.

Gdzie masz jakieś naczynia? - Wskazałam miejsce, zupełnie podporządkowując się tej przedziwnej sytuacji. Wyjęła talerze, ułożyła na nich wcześniej pokrojone przez siebie sery i warzywa, następnie sięgnęła do torby. Jej mimika i ciało właśnie zakomunikowały, że oto szykuje się specjalna niespodzianka. Czyżby w torbie był ukryty biały królik?
-  Mam dla nas flachę! - oznajmiła rozbawiona. A co! Jak szaleć to szaleć!
Tak oto w jednej chwili przygotowała kolację i drinki. Po czym przeniosła wszystko do pokoju.
- Chodź, chodź! Siadamy! No i powiedz, jak się czujesz? - rozpoczęła rozmowę...

Miałyśmy cały wieczór, noc i poranek. Trochę jak za dawnych lat.
Nie wiedziałam, nie sądziłam, że mogę doświadczyć takiej opiekuńczej reakcji. Właściwie nie sądziłam, że jej potrzebuję. Zapomniałam jak taka wygląda i czemu służy. Zapomniałam jak może być uzdrawiające takie wsparcie ze strony drugiego człowieka. Nie psychiatry, nie terapeuty, ale przyjaciela, bliskiego znajomego, kogoś, kto wykazuje odrobinę dobrej woli i empatii, chcąc zrozumieć, chcąc być pomocnym lub po prostu - obecnym.

W przypadku A. różnica polegała na tym, że posiadała wiedzę na temat mojej choroby i w tym obszarze była kompetentna udzielając pomocnych informacji zwrotnych. Ale cała reszta była kwestią empatii, jaką dysponuje dojrzały emocjonalnie człowiek. Zdałam sobie sprawę, że moim problemem nie jest brak umiejętności korzystania ze wsparcia, ale brak bliskich relacji z ludźmi, którzy są na tyle dojrzali, by w przenośni lub w sensie dosłownym wpaść z flaszką.

Tak też racząc się specjałami przywiezionymi przez A., sącząc kolejne drinki, czas upływał nam na towarzyskiej, połączonej z uważnością, rozmowie. Pytania A., jej odpowiedzi, jej komentarze do moich wypowiedzi, z każdą chwilą przynosiły coraz lepsze zrozumienie - moje zrozumienie, dla mojej sytuacji - z czasem kojąc moje zszargane morderczym wysiłkiem nerwy. Jej uwagi i doświadczenie (również jako osoby z ChAD), pozwoliły zidentyfikować bardzo istotny problem, a mianowicie, że leki, które biorę nie tylko hamują moje huśtawki nastroju, ale odbierają odczuwanie satysfakcji z czegokolwiek, utrzymując mnie na poziomie niskiego, byle jakiego nastroju z jednocześnie wysokim napędem wynikającym z silnych reakcji lękowych.
Zauważyła, że mam ogromny problem z patologicznym lękiem, uspokajając, że są na to leki, tak samo jak są antydepresanty, które pomogą mi żyć na poziomie "chcę" a nie "muszę" bez obawy, że wpędzą mnie w hipomanię.
Bardzo znacząco podkreśliła na czym polega nasza choroba, jak pracuje mózg osoby będącej w stanie mieszanym. Czym jest niski nastrój i wysoki napęd i jak bardzo wyniszczające jest ciągłe funkcjonowanie w takim stanie, oraz czym takowe może się zakończyć.

-  Doskonale wiesz o tym, że twoją obsesją  jest perfekcja - mówiła. - Owszem, możesz pracować nad jakimiś niedojrzałymi zachowaniami. Każdy z nas ma nad czym pracować, niezależnie od tego jak daleko doszedł w swoim rozwoju osobistym. Możesz wściekać się na siebie, obniżać swoją wartość, bo nie spełniasz swoich oczekiwań, podnosić kolejne poprzeczki, ale nie możesz zapominać, że twój mózg jest chory!
Nie wszystko jest sprawą pracy nad sobą w sensie psychologicznym. W obecnym stanie podstawową formą interwencji mającej na celu poprawę twojego funkcjonowania jest dobrze dobrana farmakoterapia!
- Ale te leki działają! - Zaprotestowałam stanowczo. - Nie mam już tych cholernych skoków niepohamowanej radości i dziesiątek mniej lub bardziej sensownych pomysłów, którymi narażałam się na różne, czasem niesympatyczne konsekwencje. Nie doświadczam tej chorobliwej egzaltacji i ekscytacji pochodzącej nie wiadomo skąd. Nie męczy mnie to wreszcie, nie wykańcza. W tym znaczeniu jestem spokojna.
- Nie jesteś spokojna - oponowała. Jesteś spacyfikowana. Rozumiesz? Taka farmakologiczna lobotomia. Dopóki twoje życie odbywa się na zasadzie "muszę", a nie ma w nim ani krzty "chcę", to jest to stan nienaturalny!

Mówiła to wszystko w sposób bardzo stanowczy, ale też poruszający. Zatrzymałam się nad tym, o czym właśnie powiedziała. Przyszło mi na myśl, że właściwie nie pamiętałam kiedy zrobiłam coś z radością, swobodnie i z naturalną chęcią.
- Nie chcę żebyś mnie źle zrozumiała. - ciągnęła. Nie chodzi o tęsknotę za hipomanią i dążenie do tego stanu. Być może pozytywne uczucia kojarzą ci się z tym właśnie i to w jakimś sensie cię przeraża. Ja mówię o tym, że człowiek z chadem może odczuwać zwykłą przyjemność z wykonywania różnych rzeczy. Jeśli twoje życie polega na tym, że musisz wstać rano, bo idziesz do pracy, musisz heroicznie pracować, bo praca tego od ciebie wymaga,  musisz wyjeżdżać za kasą do Anglii, musisz spłacać długi, musisz iść na angielski, musisz na grupę wsparcia, bo musisz lepiej siebie rozumieć i jeszcze wiele innych rzeczy, do których się zmuszasz, to ja ci mówię, że to nie jest życie! To jest depresja! Ty nie tylko jesteś zmęczona ilością obowiązków, które na siebie nałożyłaś, odczuwasz zmęczenie, ponieważ sprowadziłaś swoje życie do poziomu obowiązku i przykrego jak wrzód na dupie przymusu!
A ja ci chcę powiedzieć. Mimo, że życie z tą chorobą jest bardzo ciężkie, nie oznacza, że jest kompletnie pozbawione przyjemności i sensu. Mówię ci to jako twoja przyjaciółka, a także jako osoba która również doświadczyła i doświadcza tego samego.

I w taki oto sposób poczucie winy, niezadowolenie z siebie, wściekłość na sytuację, która zadziała się poza moją kontrolą, poczucie niewyobrażalnej porażki i lęk, wszystko to, co zaistniało w ostatnich dniach na skutek utraty poczucia bezpieczeństwa materialnego, ustąpiło miejsca świadomości, że uczucia te mogą  być złudne, nielogiczne, absurdalne lub wyolbrzymione. W każdym razie nie aż tak istotne i przesądzające o moim losie.

Rozmawiałyśmy o wielu innych sprawach. Wspominałyśmy dawne czasy, dawne doświadczenia, trudne, ale i te zabawne sytuacje, które były naszym udziałem. Rozmawiałyśmy o macierzyństwie A., o jej dzieciach, o tym jak jesteśmy z nich dumne. Mówiłyśmy o tym, jak wspaniały wzorzec przekazała swoim córkom. Rozmawiałyśmy również o związkach, mężczyznach, o moim i jej podejściu do mężczyzn.  Rozmawiałyśmy o doświadczeniach z tym związanych i o tym, jaki jest mój stosunek do zawarcia związku partnerskiego. A. spytała o moje obecne doświadczenia w tym obszarze, o moje poglądy, o moje oczekiwania, lęki i fantazje. Zaszczepiła we mnie pewnego rodzaju ciekawość tego, z czego wynikają moje wybory lub brak wyborów. Nie tylko w relacjach damsko-męskich, ale relacjach w ogóle. Zatrzymałyśmy się nad tym, by ustalić z jakich form asekuracji korzystam, skutecznie unikając wszelkich interakcji, które mogłyby przekształcić się w bliższy kontakt. Zastanowiłyśmy się nad tym, jaką rolę odgrywa w tym przypadku bulimia, w tym brak chęci zadbania o siebie w sensie estetycznym.
Rozmawiałyśmy o życiu w ogóle. Jego wartościach, celach, o tym co dla nas piękne, co dobre, co według nas zasługuje na uwagę. Rozmawiałyśmy o wielu innych rzeczach. Na pewno o tym, co mogłoby być ważne dla mnie, co by mogło wzbudzić we mnie odwagę, chęć i ciekawość życia, mimo zdarzających się splotów okoliczności, tych, które sprawiają, że raz jest się na, a raz, pod wozem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz