sobota, 23 kwietnia 2016

Światy

Od poniedziałku każdego dnia wybudzam się o czwartej nad ranem i nie jestem w stanie już zasnąć. Jestem już nieźle zmęczona.
Nie wiem, czy to jakoś przy depresji tak jest, może coś z lekami. No bo kwetaplex mam zmniejszony do 200 z 400. To może mnie słabiej usypia. Postaram się dzisiaj wziąć na noc porządną dawkę ketrelu. Muszę jakoś się wyspać.

A poza tym co? Rano z racji tego, że wstałam o świcie ogarnęłam mieszkanie i pojechałam na bazar na Bakalarską kupić torbę podróżną, bo mi się poprzednia zniszczyła. Przeleciałam pędem te wszystkie zatłoczone alejki. Ścisk i tłum i te stoiska pod jakimiś daszkami, plandekami przerażały klaustrofobicznie. Tak szybko zakupów w życiu nie zrobiłam.

Po powrocie w domu zastałam moją siostrzenicę, która powoli wywozi ode mnie swoje rzeczy, z czasu, gdy pomieszkiwała u mnie.

Od rana byłam zestresowana jedną rzeczą. Co prawda przyjazdem siostrzenicy również. Bo jakoś tak dziwnie, gdy ktoś tak chodzi po domu. Coś pakuje, coś zabiera, gdzieś odchodzi...
Ale najbardziej przerażała mnie świadomość, że przyjedzie do mnie moja siostra która załatwiając ze swoim partnerem jakieś sprawy w Warszawie przy okazji miała zabrać część rzeczy mojej siostrzenicy.

Bałam się tej wizyty. Bałam się tak, jakby miało wydarzyć się coś bardzo złego. Chodzi o sytuację, która miała miejsce w październiku, gdy z nadmiaru różnych, trudnych doświadczeń i przeżyć weszłam w stan psychotyczny. Zachowałam się w sposób, który wywołał ostrą reakcję całej mojej rodziny. Pojawiły się telefony od moich sióstr, matki, groźby, w tym mail od jednej z siostrzenic, w którym między innymi nadmieniła, że jestem nieudacznikiem, pasożytem, że niczego się nie dorobiłam i niczego sobą nie reprezentuję. Właściwie nic nowego, czego by mi nie wykrzyczały już nie raz moje siostry. Choć akurat mail od siostrzenicy pogrążył mnie w ogromnym smutku.
Czegoś takiego nigdy doświadczyłam ze strony swojej rodziny. Prawda jest jednak taka, że ja byłam chora, a oni nie zdawali sobie z tego sprawy. To jest jakieś wytłumaczenie. I ich, i mnie. Może...

Minęły jedne święta i drugie. Matka zadzwoniła dopiero jakoś tydzień przed świętami wielkanocnymi, ale nie byłam w stanie rozmawiać. Poczekałam na dzień i na moment, w którym czułam się w miarę silna, bezpieczna i oddzwoniłam. Rozmawiałam bardzo krótko. Matka wyraziła swoje zaniepokojenie i na moje słowa, że nie odzywałam się, ponieważ byłam bardzo zmęczona tamtymi wydarzeniami, przyznała że rozumie. Przy tym zaskoczyła mnie jakby nutka współczucia, którą wyczułam w jej wypowiedzi. Zrobiło mi się smutno. Może chciałabym się jej wypłakać, wyżalić jak bardzo mi było z tym wszystkim ciężko. Nie wiedziałam o czym mam z nią rozmawiać. Matka kończąc powiedziała, żebym się trzymała i że mnie kocha, na co ja odpowiedziałam; dziękuję. Ona czasem mówi takie słowa. Zaczęła jakieś 10 lat temu. A ja za każdym razem potrafię ze skrępowaniem powiedzieć: DZIĘKUJĘ

(płacz.......................................................................................)

Te rozmowy są dla mnie coraz trudniejsze, ponieważ zdaję sobie z tego sprawę, że matka ma już swoje lata i przeraża mnie myśl o tym, że któregoś dnia mogłabym ją odwiedzić, nie żywą i zdrową, ale... martwą.

Żałuję, że jest jej tak mało w moim życiu. (płacz........................)  Żałuję, że teraz, gdy mogłabym ją odwiedzać z większą odwagą, problemem stał się mój brat, który właśnie stawia dom na naszym podwórku i jest tam ciągle. Jest bardzo agresywny w sensie psychotycznym. Powinien się leczyć, ale jest tak nieznośny i ciągle pobudzony, że nie da się do niego dotrzeć. Jedyne co pozostało to zgłoszenia na policję.

Jak to, gdy rok temu zaatakował mnie u matki na święta. Moje pierwsze święta z rodziną, z kimkolwiek, od wielu, wielu lat. Wyjechałam stamtąd  błyskawicznie. W spazmach, rozpadająca się na miliony kawałków niepasujących do siebie.
Żeby jakkolwiek zawalczyć o swoją godność, pojechałam w takim stanie na policję i zgłosiłam zajście z bratem. Pani policjantka, przemiła kobieta, wzięła mnie do swojego pokoju i rozmawiała serdecznie tak długo, aż się uspokoiłam.
Mimo to pozostało we mnie jakieś odrealnienie. Dlatego na drugi dzień z rana, tuż po świętach zadzwoniłam także do mojej lekarki. Rozmawiała ze mną przez jakiś czas. Ponieważ nie do końca wiedziałam co się stało (czułam tylko to dziwne odrealnienie), to gdy mniej więcej nakreśliłam mojej lekarce całe zajście, ona w odpowiedzi opowiedziała mi je własnymi słowami nadając niektórym rzeczom kształt. W ten sposób połączyła niektóre moje kawałki w jakąś całość i kazała im wracać do Warszawy. Wytłumaczyła mi, że w całej tej chorej sytuacji, moje pojawienie się na policji, było aktem psychicznej przede wszystkim samoobrony. Takie mechanizmy uruchomiła moja psychika. Mogłam dotknąć czegoś stabilnego, czegoś co miało jakąś rangę i moc sprawczą, co mogło mnie również w symboliczny sposób ochronić.

Wracając do Matki. Jest osobą, która jest szalenie silna psychicznie. Może też dlatego, że to zupełnie inne pokolenie i wychowanie w zupełnie innym środowisku. Matka sobie z moim bratem radzi, zwyczajnie nie zwracając na niego uwagi, albo po prostu go opiernicza jak małego chłopca, na co on reaguje darciem gęby. I tak też się ze sobą porozumiewają. Właściwie oni wszyscy. Matka i troje mojego rodzeństwa. Brat skończył właśnie 51 lat. Od dawna jest rozwiedziony. Rozstał się także ze swoją partnerką, która zwyczajnie (choć z ciężkim sercem, bo w jakimś sensie go kocha) wystawiła go za drzwi, choć mają ze sobą dziecko. Wybrała jednak swoją godność i dobro dziecka. Jego zachowania wyglądają i na borderlajnowe, i na chadowe. No i chamskie zwyczajnie.

Kiedyś, gdy byłam mała byłam zafascynowana moim bratem. Byłam jego małą siostrzyczką, którą wszędzie ze sobą ciągał. Jako dziecko nie bawiłam się lalkami. Miałam za to super łuk, procę a nawet wędkę. Wszystko zrobione przez mojego brata. To pewnie dlatego zostałam niezłomną wojowniczką :)  (płacz) Zabierał mnie nawet na randki ze swoim dziewczynami z którymi chadzał. Od jednej dostałam kolorowe spinki i gumki do włosów. Wracałam do domu przeszczęśliwa.
Pozwalał mi nurkować w rzece, chociaż miałam zakaz od matki wchodzenia do rzeki w ogóle. Wyciągnął mnie jak się topiłam. A raz wystrzeliła w moją twarz puszka z saletrą, co było w tamtym czasie jedną z rozrywek chłopaków. Źle to wyglądało. Zaczęłam krzyczeć z przerażenia, a wszyscy biec w moim kierunku. Brat obiecał mi wtedy wszystko co możliwe, bylebym tylko nie powiedziała matce. Wymyślili wtedy z kolegami jakąś historyjkę i tak ją miałam matce opowiedzieć.

(płacz....................) (płacz.........................) (płacz............................................................................

No więc ten przyjazd siostry dzisiejszy, uruchomił we mnie sporo lęków, dużo smutku. Nie wiem jak to określić. Po prostu bałam się, tak jakby miało wydarzyć się coś złego. Wracałam do domu gotowa na ścięcie głowy, albo jakiś inny mord.

W rzeczywistości noszę w sobie traumę po tamtych wrześniowo-październikowych wydarzeniach.

Siostra i jej partner właściwie usiedli na kilka minut. Wypili herbatę, po czym zapakowali rzeczy siostrzenicy do auta i wszyscy odjechali. Niby ucieszyłam się, gdy wyszli. Ale tak naprawdę było mi ciężko, patrząc jak wychodzą i wracają do swojego świata.
Szkoda, że te nasze światy, aż tak się różnią.

 Niestety przypłaciłam to wydarzenie atakiem bulimii. A nie miałam ataku od dawna. Walczyłam o to.


Ciężko mi to wszystko opisywać. Dużo w tym wszystkim smutku i łez, które płyną bez mojej zgody. Trochę im - mojej rodzinie - zazdroszczę, że potrafią ze sobą funkcjonować, GDZIEŚ TAM.

Nie chcę być sama, ale bardzo się boję kogoś, kogo chciałabym spotkać i kto chciałby spotkać mnie w MOIM ŚWIECIE.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz