poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Obserwacje

Myślę o minionym weekendzie, który spędziłam na rozmowach z dziewczynami. Sobotę z A., moją przyjaciółką, z którą czuję się bardzo swobodnie. Przeżyłyśmy przecież razem kawał życia. Łączą nas szczególne i unikalne doświadczenia. Zaś niedzielne popołudnie do późnego wieczora spędziłam z A,. moją stosunkowo nową koleżanką, z którą od jakiegoś roku i w moim odczuciu głównie dzięki jej interwencjom, zaczęłam od całkiem niedawna nawiązywać głębszy kontakt, Choć muszę przyznać, że czuję się w tym kontakcie wciąż bardzo nieporadna i niepewna.

Do domu wróciłam późnym wieczorem. Nie mogłam zasnąć. Czułam, że muszę coś w sobie przetrawić. Chciałam po tych intensywnych, choć szalenie dla mnie ważnych interakcjach, pobyć ze sobą zanim zacznie się poniedziałek, który jawił mi się złowrogo. Tak też położyłam się spać o piątej nad ranem. Wstałam koło jedenastej, o dwunastej miałam angielski. Przed wyjściem z domu zadzwoniłam do mojej lekarki z prośbą o spotkanie. Zaproponowała wizytę w czwartek.

Do pracy dotarłam na godzinę drugą. Ponieważ nie przespałam tej nocy, byłam dość pobudzona. Od razu wzięłam się do pracy, ale L. moja szefowa, postanowiła być dzisiaj nader rozmowna. Po chwili pojawiła się dyrektorka administracji, prosząc mnie o dane do dokumentów, które wypełniała dla PFRON-u. Żartowała, że ma przeze mnie sporo pracy, jednocześnie wyglądała na rozbawioną i całkiem zainteresowaną zadaniem, którego się podjęła.
Nasza rozmowa, która mimo wszystko dotyczyła czegoś nietypowego jak na polskie realia, była całkiem swobodna. Wydaje się, że obie zachęciłyśmy się do takiej postawy. Ja, ponieważ nie załatwiałam mojej sprawy z pozycji ofiary, oraz A., która wyglądała na bardzo swobodną i naturalną, być może obserwując moje zachowanie, być może dzięki zbudowanej w tym obszarze świadomości. Muszę przyznać, że skłamałabym, gdybym powiedziała, że gdzieś w środku nie czułam skrępowania, ale właśnie ta swoboda komunikacji, o którą być może obie się postarałyśmy, pomogła mi zachować w jakimś sensie godność i pełnowartościowość. Pomyślałam, że to niesamowicie ważne, aby właśnie takie podejście prezentowali inni pracodawcy i właściwie także, pracownicy z niepełnosprawnością.

Co prawda proces mojego zatrudnienia przebiegał zupełnie tradycyjnie, na tradycyjnych prawach i zasadach. To ja wystąpiłam z prośbą o podwyżkę, sugerując rozwiązanie, na które musiałam się odważyć. Nie kosztowało mnie to wiele wysiłku. Tylko dlatego, że moja fiksacja na punkcie zabezpieczenia finansowego i lęk jakiego w tym stanie doświadczałam, zdecydowanie przerosły wszelkie zahamowania, które to zahamowania w innych warunkach mogłyby i zapewne stałyby się, mocno problematyczne.

Niedawno czytałam opracowanie profesora Kazimierza Dąbrowskiego, który stworzył pojęcie dezintegracji pozytywnej, o której pisał w swojej książce "Trud istnienia" w taki oto sposób:

"wyraża korzystne rozluźnienie, a nawet  rozbicie pierwotnej struktury psychicznej, np. w okresie  dojrzewania, w stanach nerwowości, w nerwicach i psychonerwicach  oraz w konfliktach życia codziennego - zewnętrznych, a przede wszystkim wewnętrznych. Takie rozluźnienia i rozbicia są bowiem bardzo często czynnikiem  sprzyjającym rozwojowi, zwłaszcza rozwojowi przyspieszonemu i twórczemu, co stwierdza się w praktyce u osób cierpiących na  psychonerwice, a także w biografiach wybitnych jednostek.  Termin "nieprzystosowanie pozytywne" oznacza formę protestu, który ma charakter twórczy, wyraża samodzielność rozwojową."

pisał również:

"Otóż chyba bezsprzecznie rozwój psychiczny człowieka przez zasadniczy udział w nim samoświadomości, konfliktów wewnętrznych i  zewnętrznych, przejawów wzmożonej pobudliwości psychicznej, czyli tzw. nerwowości, i mozolnego osiągania coraz wyższych poziomów  osobowości i coraz pełniejszego zdrowia psychicznego jest wielkim trudem, wysiłkiem związanym ze stanami napięcia, z cierpieniem, z tzw. pozytywnymi zaburzeniami psychicznymi, do których należą   nerwowość i psychonerwice. Jest to kształtowanie się osobowości właśnie przez trud istnienia i trud rozwoju."  

Chciałabym wierzyć, że moja choroba, a dokładnie intensywność emocji, których doświadczam mnie nie ogranicza, ale w jakimś sensie przyczynia się do dalszego rozwoju mojej osobowości.


2 komentarze:

  1. Myślę słońce że właśnie to nam pomaga.Ta intensywność emocji powoduje że szukamy i nie stoimy w miejscu.Dzięki temu rozwijamy się poznając się coraz bardziej.Ja z jednej strony klnę jak szewc na tę chorobę a z drugiej cieszę się jak dziecko gdy przychodzi górka.Zresztą znasz to z autopsji.Emocje i ta bardzo duża nadwrażliwość pozwala przynajmniej mi sięgnąć po to czego normalnie bym się nie odważyła zrobić.Cieszę się gdy mam ten kreatywny czas manii,gorzej gdy odsłoni się ta ciemna strona z psychozami.Jednak za każdym razem po dole depresji z radością rwię się do górek-bo one pozwalają mi odkrywać coraz to nowe talenty.I choćby tylko dlatego znoszę te stany napięcia.Wierzę że ty też.W końcu dzięki temu rozwojowi w jakiś sposób robimy się coraz bardziej perfekcyjni

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, znów zauważyłam Twój komentarz z opóźnieniem. Masz rację, że w jakiś sposób osiągamy perfekcję w byciu sobą, zwłaszcza tak zróżnicowanymi. Uczymy się mechanizmów, jakie nami rządzą. Uczymy się być ze sobą, nawet, gdy w jakimś momencie sobą nie jesteśmy, bo coś nami zawłada. Wiesz co jest dla mnie najgorsze? Te przebudzenia, jakby ocknięcia, gdy podejmujesz jakieś decyzje w przekonaniu o ich prawidłowości. I wreszcie któregoś dnia, w którymś momencie uświadamiasz sobie, że zrobiłaś coś kompletnie bez sensu, jakby niepoczytalnie. Dlatego ja panicznie boję się i górek i dołów. Nauczona doświadczeniem, że w tych stanach moja decyzyjność jest najmniej racjonalna. Natomiast faktem jest, że mam stany mieszane i ciągle jest coś nie tak.

    OdpowiedzUsuń