środa, 14 czerwca 2017

Smutek albo depresja.

Boże... chyba dostałam depresji...
Za dużo siedziałam sama, za dużo smutna i z G. zaczęły się nieporozumienia.
3 czerwca zorganizowałam piknik na Polu Mokotowskim. Wszystko wyszło bardzo fajnie. Było naprawdę piknikowo. Przyszło sporo osób. Przyszedł ze mną i G. Poprosiłam go o to.
Mam taką potrzebę by robić coś dla innych, obiecałam grupie, którą założyłam, że w czerwcu się aktywizuję. Do tej pory ciężko było mi się zmobilizować. Tak bardzo tęsknię za Nokią i Czesiem. Zwłaszcza za Nokią. Byłam z nią związana bardzo emocjonalnie i ona ze mną również.

Nadszedł czerwiec i rzuciłam hasło piknik. Na początku wszystko na siłę, ale gdy znalazłam się na miejscu odżyłam, rozpromieniałam. Czułam, że zrobiłam coś dobrego, dla siebie również.
G. kilka dni temu powiedział mi, że nie chciało mu się nigdzie iść, ale zrobił to dla mnie. Potem w rozmowie, przypadkowo powiedział, że rozmawiał z przyjacielem o ludziach, którzy byli na pikniku i rozbawiło go to, że gdy leciała jakaś piosenka, to ktoś z grupy powiedział, że to piosenka tytułowa z jakiegoś filmu, co zdaniem G. nie było zgodne z prawdą.
Dlaczego o tym piszę? Otóż zrozumiałam, że G. jest bardzo zadufany w sobie, do tego stopnia, że postanowił zdeprecjonować piknikowe towarzystwo, opowiadając przyjacielowi o jakiejś pierdole, ale na tyle ważnej z punktu G. i jego przyjaciela, by to obśmiać.

Zrobiło mi się przykro. Ludzie z tej grupy są bardzo różni. Z nikim się nie zaprzyjaźniłam, bo nie odnalazłam tam bratniej duszy, ale idea w organizowaniu tych ludzi, skrzykiwaniu ich polega na czym innym. Na zwykłym towarzystwie, którego wspólnym celem jest dokądś wyjść i porobić coś wspólnie. W niedzielę chciałam wyciągnąć ludzi na spacer, tylko rzuciłam temat na ostatnią chwilę i większość miała już jakieś plany. Miałam ochotę zwyczajnie wyjść gdzieś, przejść się wzdłuż tej mniej uczęszczanej okolicy Wisły.

Spytałam G. czy możemy wyskoczyć na przejażdżkę rowerem i wtedy bardzo zaoponował. Wywiązała się z tego nieprzyjemna rozmowa. Przy okazji znów przyznał, że nie będzie nigdzie wychodził z ludźmi z mojej grupy. Powiedziałam, że nie oczekuję tego od niego, bo to raczej moje hobby i sposób na spędzenie wolnego czasu. Problem w tym, że on woli siedzieć w domu.

W sobotę po dwóch tygodniach pracy na popołudniowym projekcie był zmęczony i sfrustrowany.
Sobotę przesiedzieliśmy byle jak. Nie miałam pomysłu na to, co możemy razem zrobić, bo czułam, że wyciąganie go na jakiś spacer będzie dla mnie uciążliwe. Co to za spacer, gdy druga osoba idzie i się męczy. Dlatego zostaliśmy w domu. Czułam jak smutnieję, ale też popadam w irytację.
Przyjaciel G., mój sąsiad robił planszówki dla przyjaciół. Wiedziałam, że G, dobrze by zrobiło spotkanie się z kumplami, ale z drugiej strony wiedziałam, że jeśli zaproponuję mu, by wyszedł do chłopaków, to ja zostanę sama i jeszcze bardziej się pogrążę. To również przełożyłoby się na nasze relacje. Zatem spytałam go co sądzi o tym, żebyśmy wpadli tam oboje, że obojgu dobrze nam zrobi jeśli zmienimy klimat. G. bardzo się ucieszył. Poszliśmy.

Ja siedziałam, przyglądałam się, starałam uczestniczyć w tym co działo się w czasie gier. W środku czułam się bardzo spięta, bardzo zmęczona. Wróciliśmy późno w nocy. Wypiłam dwa i pół piwa, G. wypił bardzo dużo. Nie spałam do rana, bo byłam rozedrgana po alkoholu. G. zasnął natychmiast.
No i tak spieprzyliśmy tę niedzielę śpiąc do południa. Z moich planów by jakoś inaczej spędzić ten dzień nic nie wypaliło, bo jak napisałam wyżej nie miałam już siły. Chyba wypaliłam się na tej imprezie. Ale naprawdę chciałam zrobić to dla niego i dla nas, dla naszego związku.

Potem był poniedziałek i wtorek. Ciągnął się za nami temat wspólnych wyjść, rekreacji. Poczułam, że jestem osamotniona, bez towarzystwa osoby, która mogłaby entuzjastycznie chcieć gdzieś wyskoczyć, do jakiegoś lasu, parku, cokolwiek.

Nie jestem rozczarowana. Raczej rozumiem, że dotarliśmy do takiego momentu naszego związku, gdzie mamy możliwość poznawać siebie w nowych okolicznościach. Mam na myśli spędzanie wolnego czasu, podejście do ludzi oraz to jak radzimy sobie w sytuacjach kryzysowych.

Chyba nie zdaliśmy tego egzaminu. Ja się oddaliłam. To znaczy to jest w mojej głowie. Ten mechanizm automatycznego wycofania się. Dzisiaj G. wziął wolne, bo jutro bardzo wcześnie wstajemy i wyjeżdżamy. Gdyby skończył pracę w nocy, byłby zwyczajnie padnięty.
Leżymy obok siebie. On czyta książkę, ja większość czasu skulona, obolała, bez siły. Pomyślałam, że moja psychika jest obciążona, czuję po mojej mimice, po twarzy jakąś sztywność. Więc wygląda to na stan depresyjny.
Włączyłam laptop i spróbowałam to wszystko opisać. Chciałabym, by ktoś w takiej jak ta chwili podał mi rękę. Powiedział, że mogę odpocząć, że nie muszę się starać, ale też, że zasługuję na więcej radości, beztroski w moim życiu.

1 lipca organizuję spływ kajakowy. Będzie chyba całkiem sporo osób. Zbieram ludzi z ogłoszenia i z fb. Liczę na rodziny z dziećmi. Nie obchodzi mnie to, czy ktoś zna się na piosenkach tytułowych z danego filmu, jakie ma przekonania, jak się ubiera i czym interesuje. Chcę tylko widzieć ludzi, którzy potrafią zrobić coś razem, dać sobie odrobinę radości, z dala do szarości naszego życia.
Sama tego potrzebuję. To trochę smutne, że nie mam przy sobie osoby, która lubi spędzać czas podobnie do mnie. Przyroda jest taka kojąca, ludzie, którzy nie męczą a po prostu są. Szkoda, że nie stać nas na jakieś dłuższe wyjazdy. Ja mam jeszcze parę groszy z Anglii, G. cierpi na brak gotówki.

Nie chcę zbyt wiele. Ale potrzebuję tego by uśmiechnąć się do życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz