wtorek, 2 lipca 2019

Klamra

Piszę, bo jestem tu znów sama. Nie, nie samotna. Mam wspaniałych przyjaciół ale to jest ten czas, gdy znów chcę i muszę ze sobą mówić. Ostatnie tygodnie były bardzo ciężkie. Przez chwilę trafiłam do szpitala psychiatrycznego, ale jakaś siła we mnie kazała mi wstać i walczyć o świat, który z takim trudem budowałam przez te ostatnie lata. O swoje zdrowie, o pracę, która pozwala mi żyć o wiele godniej i o mężczyznę, który tak niefortunnie pojawił się na mojej drodze.
Nie wiem ile jeszcze tej siły jest we mnie. Czasem gasnę na kilka dni, odchodzę od zmysłów, by za chwilę powstać, dumna, silna. Chwilami doświadczam nawet zwykłej, ludzkiej radości i przyjemności.

Jestem tu, bo chcę sobie powiedzieć, że jestem z siebie bardzo dumna. To trudne być w tylu interakcjach, z tak trudnymi przeżyciami na co dzień. Przepraszam, że nie mam ochoty snuć mojej opowieści bardziej szczegółowo, ale ten kto żyje naprawdę, kto poznał życie, wie jak trudne jest mierzenie się z tym co nas spotyka w zwykłym szarym dniu tego bezkresnego życia. Dni, czasem rozciągających się w nieskończoność. Jakby dzień był wiecznością albo po prostu śmiercią.
Bycie chorą w tym nie pomaga ale pomaga być bardziej uważną na siebie. Dlatego dzisiaj jestem i chcę sobie powiedzieć, że jestem sobie wdzięczna za te ostatnie dni walki o mnie i jestem wdzięczna tym wszystkim ludziom, którzy dają mi dowody swojej życzliwości i obecności.

Upadanie jest jak zejście do grobu. Czasem kurczowo trzymam się życia, a czasem pragnę tej śmierci. Spadam, zapadam się i już nic nie ma znaczenia. Wiosna, na którą czekałam i śpiew ptaków w przydomowym ogrodzie. Ciepło słońca pali, a dzień jest przerażająco jaskrawy. Umiera tęsknota i nadzieja. Jest tylko powolne upadanie w gęsty, duszny, jakby apokaliptyczny niebyt. Ale zawsze, zawsze jest jakiś koniec. Nie dotknęłam nigdy dna życia. Może raz, gdy żegnałam się tu na blogu, gdy umierałam. Kiedy tak pięknie umierałam, godząc się na nicość i opuszczenie. Od tamtej pory zawsze się podnoszę. Zawsze jest jakiś koniec, bezpieczny ląd, do którego dopływam. Koniec cierpienia i koniec panicznego strachu. ZAWSZE spotykam się ze sobą i z Tobą człowieku. Ty, który podajesz mi dłoń. Jesteśmy połączeni ze sobą, choć nawet nie wiemy dlaczego.

3 komentarze:

  1. Jednym z symptomów BPD jest cykliczne sabotowanie swoich wysiłków i efektów, starań (lub pracy, sukcesów, zdobyczy, rozwoju, itp.). To jak dziecko, które się wspaniale bawi na plaży budując przez pół dnia wielki zamek z piasku, aż znudzone wykonywaniem zbyt długo jednej czynności - w dwie minuty zburzy depcząc stopami całe swoje pół dnia (jeszcze nie skończonej przecież pracy, a zabrakło tylko i jedynie 10 minut do finału całej budowli).

    Czytając Greka Zorbę można zapamiętać cytat:
    - "Jaka piękna katastrofa!"
    albo
    - "Do późna w noc siedzieliśmy milcząc przy ogniu. Raz jeszcze poczułem, jak prostą, codzienną rzeczą jest szczęście - szklanka wina, kasztan, jakiś piecyk, szum morza. Nic więcej. Ale by to poczuć, że to wszystko jest szczęściem, trzeba mieć dobre serce.".

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że jesteś, pozdrawiam, trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń