wtorek, 23 lipca 2019

Mój brat i dzień jego odejścia z domu.

Myślę, że dotarłam do czegoś bardzo ważnego. Chodzi o dzień wyprowadzki mojego brata. J. gdy się urodziłam miał 12 lat, moje siostry, które są bliźniaczkami miały lat 10. Strzępki wspomnień sugerują, że ja i brat byliśmy bardzo zżyci. Byłam jego małą siostrzyczką. Nie bawiłam się lalkami, tylko zrobionym przez niego dla mnie łukiem, dzidą, procą, czy wędką. Bardzo często zabierał mnie ze sobą i tylko z nim mogłam przebywać w towarzystwie jego kolegów, gdy go odwiedzali. Siostry mocno odgradzały się ode mnie i dawały odczuć, że nie jestem mile widziana.
Cóż, gdy się urodziłam moje rodzeństwo musiało się mną opiekować. Matka i ojciec byli zapracowani. Matka nerwowa do szaleństwa, często agresywna, chłodna. Ojciec nieobecny, niezauważający mnie, nikogo z nas. No chyba, że był w stanie spożycia, wówczas jakoś magicznie mu się objawiałam i tylko w takich chwilach nawiązywaliśmy ze sobą bliski kontakt. Bardzo lubiłam te jednak rzadkie momenty. Jako mała dziewczynka miałam za złe matce, że czepia się ojca, gdy wracał z pracy pod wpływem alkoholu. Dla mnie te chwile były jedynymi, kiedy mogłam być przez niego dostrzeżona.

Prowadząc wyliczenia, doszłam do wniosku, że miałam 8 lat, gdy mój brat całkowicie wyprowadził się z domu. Zaczęło go brakować gdy miałam 4 lata. Mieszkaliśmy na wsi, J. poszedł do liceum do miasta, tam zamieszkał na stancji. Wówczas widywaliśmy się tylko w weekendy. Gdy przyjeżdżał bardzo dużą uwagę poświęcał mojej osobie. Zauważał mnie, bawił się ze mną, zabierał do swoich znajomych. Bardzo chciałam z nim spać, gdy przyjeżdżał do domu. Pamiętam, że mieliśmy taką zabawę przed snem - rysowaliśmy sobie po plecach, licząc do stu. To J. nauczył mnie posługiwać się nożem i widelcem, tak że przez to już nie umiałam jeść inaczej. Robiliśmy także zawody na zjedzenie surowej cebuli bez popłakania się. Czasem zabierał mnie ze sobą do swojej dziewczyny, od której dostawałam piękne jak na tamte czasy spinki do włosów. Czasem brałam udział w konspiracyjnym podkradaniu saletry, która służyła naszemu masarzowi do wyrabiania wędlin. Tę saletrę mój brat z kolegami sypali do puszek i je podpalali, a wtedy te wystrzeliwały do góry. Pięknie to wyglądało, zwłaszcza nocą. Kiedyś jedna taka puszka nie wystrzeliła. Podbiegłam do niej a ta wówczas wybiła w górę i uderzyła mnie prosto w oko. Na szczęście nic strasznego się nie stało, ale pamiętam, że bardzo płakałam, a mój brat obiecał mi wtedy wszystkie skarby świata, bylebym przestała płakać i nie powiedziała rodzicom, co mi się stało w oko. Udało mu się i saletrzana konspiracja przetrwała.

Innym razem szliśmy nad Bug i tam wolno mi było pluskać się do woli. Nawet gdy już bardzo trzęsłam się z zimna i siniały mi usta. Przy rodzicach musiałam siedzieć blisko brzegu i wchodzić do wody tylko na określony czas. Sióstr z dzieciństwa prawie nie pamiętam.

Pamiętam, że to był chyba jesienny wieczór. Jak wyliczyłam rok 1985. Z domowników pamiętam matkę, która próbowała mnie uspokoić i brata, który właśnie wyszedł ze swojego pokoju z walizkami, tak jakby miał dokądś wyjechać i nie wrócić. Pamiętam, że bardzo mocno płakałam i trzymałam kurczowo brata. Nie chciałam go wypuścić. Wreszcie brat odstawił swoje rzeczy i powiedział.: "Zobacz wszystko tu zostaje. Nigdzie nie wyjeżdżam. Wyjdę tylko na chwilę i wrócę."
Matka powtarzała mniej więcej to samo.: "Zobacz, J. wszystko zostawił. Nigdzie nie wyjeżdża." Musiałam się wówczas jakoś uspokoić. Brat wyszedł. Nie wiedziałam o tym, ale jego autobus właśnie odjeżdżał. J. pobiegł na niego i już nigdy nie wrócił.
Nie jako mój brat. Wtedy ostatni raz go widziałam takiego. Mojego, własnego, jedynego, osobistego brata. Bliższego niż ktokolwiek inny na świecie.

2 komentarze:

  1. To tak, jakbyś w wieku 8 lat straciła dobrą, opiekuńczą mamę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I też jakąś reprezentację mężczyzny, który mnie akceptował i dopuszczał do siebie.

      Usuń