poniedziałek, 23 września 2013

Przerażenie

Od wczorajszego popołudnia do teraz usilnie próbowałam odzyskać równowagę, którą utraciłam w wyniku narastającego napięcia i lęku przed decyzjami, które niebawem będę musiała podjąć. Nie byłam świadoma spustoszenia, jakie zaczęło mieć miejsce w mojej głowie, w wyniku silnego zaprzeczenia istnienia tej emocji.

Ale dość już o zaprzeczaniu i o analizowaniu. Czas pomówić o faktach.

Z końcem października wylatuję z kraju. Udaję się w podróż, której celem jest dokonanie rekonesansu, który ma mi pomóc w podjęciu pewnych, życiowych decyzji. Ważnych decyzji. Tak naprawdę niewiele było w moim życiu posunięć tak znaczących i budzących we mnie aż tak wielkie przerażenie jak to obecnie. Skonfrontowałam się z tym dopiero dzisiaj.

Właściwie zdarzyło się to tylko jeden, jedyny raz. Spróbuję wrócić do tamtych chwil i przypomnieć sobie towarzyszące im uczucia, Czuję, że jest to na ten moment ważne...

Byłam wtedy jeszcze mężatką. Niestety mój związek z mężem, moje małżeństwo były wynikiem pewnych, impulsywnych posunięć. Moich posunięć. Moi lekarze przeżywane przeze mnie stany tego typu, zwykli określać manią, ale wówczas nikt nie miał takiej wiedzy.

Byłam i jestem osobą wierzącą. Niestety ta wiara w zależności od mojego stanu zdrowia wzrasta lub maleje. Czasem przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, a czasem przejmuje władzę nad moim życiem.
Chwile, w których poznałam mojego męża do momentu naszego ślubu dzielił naprawdę bardzo krótki czas. Ten czas, ten krótki czas był wówczas wynikiem mojego silnego przekonania, że pewne obszary w życiu kobiety i mężczyzny są dostępne jedynie dla małżonków. Wzięliśmy ślub a ponieważ wierzyłam także w to, że związek dwojga ludzi zawarty przed Bogiem, jest nierozerwalny, co w konsekwencji zobowiązuje małżonków do trwania w nim, mimo kryzysów i trudności, stopniowo zaczęłam żyć w jakimś potrzasku, z którego nie tyle nie mogłam, co nie miałam prawa się wydostać!

Początkowo były to drobne nieporozumienia, ale z czasem zaczęły pojawiać się między nami - może inaczej - we mnie, tak silne emocje, że przerodziły się one w konflikt na niemalże globalną skalę.

Wtedy to właśnie po raz pierwszy trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Był to mój pierwszy pobyt w takim oddziale. Niestety ani ja, ani nikt inny nie domyślał się co było przyczyną tego stanu. Trudno było wówczas doszukiwać się przyczyn, gdyż moje zachowanie i podejmowane przeze mnie działania były oznaką zaawansowanego stanu chorobowego. Niestety nie dałam ani sobie, ani lekarzom szansy na postawienie diagnozy. Po kilku dniach pobytu w oddziale wypisałam się na własne żądanie, po czym ot tak wyprowadziłam od męża. Zanim to jednak nastąpiło, co jest do dziś zagadką dla mnie, skorzystałam z sugestii znajomej, która pokierowała mnie do ośrodka terapeutycznego, w którym po jakimś czasie poznałam mojego przyszłego terapeutę.

Kiedy odeszłam od męża, po raz pierwszy w życiu zamieszkałam zupełnie sama. Oddalona od miasta i ludzi, żyjąc w zamkniętym osiedlu pod Warszawą, odzyskiwałam świadomość tego, co tak naprawdę się stało. Byłam pierwszy raz w swoim życiu tylko i aż tak zupełnie sama. Z powodu pewnych, nieobliczalnych zachowań zostałam wykluczona ze wspólnoty religijnej, do której należałam. Utraciłam także kontakt z rodziną i bliskimi mi osobami. Jedynym człowiekiem, który zaczynał zaznaczać swoją obecność w moim życiu, był terapeuta, którego roli i funkcji wówczas zupełnie nie rozumiałam.

Poza tym pozostawała mi cudem zachowana, ale zupełnie nowa praca, którą dopiero co dostałam. Moje dni zaczęły wyglądać tak samo. Praca, sesja, dom - trzy razy w tygodniu oraz praca dom, w pozostałe dni. Ponieważ miałam klucze do biura, weekendy niekiedy spędzałam w firmie.

Z czasem leki przepisywane przez psychiatrę, którą polecił terapeuta zaczęły działać. Aż pewnego dnia, po wielu tygodniach od tamtych wydarzeń, któregoś jesiennego wieczora, gdy wracając z pracy przestąpiłam próg mieszkania zionącego na mnie pustką, wtedy właśnie, dotarł do mnie, uderzył zupełnie znienacka cały ogrom zniszczeń, których dokonałam! Po prostu zwalił się na mnie wtedy w tym pustym mieszkaniu.

Nie wiedziałam, nie rozumiałam jak właściwie to wszystko się stało. Nie wiedziałam, dlaczego ludzie, z którymi dzieliłam życie przez długie lata przestali istnieć z dnia na dzień. Nic już nie było jak kiedyś.To był ogromny cios. Nie wiedziałam co robię tu, w tym pustym, obcym mieszkaniu. Z dala od znanych twarzy, miejsc. Naprawdę nie istniało nic, co mogłoby świadczyć o tym, że wiodłam kiedykolwiek inne życie niż to obecne. Wszystkie te nowe przedmioty, meble i sprzęty, droga do pracy, praca, i ten zupełnie obcy człowiek, do którego bezrefleksyjnie udawałam się trzy razy w tygodniu. Nigdy nie czułam się tak wyobcowana. Nigdy, naprawdę nigdy nie zaczynałam życia od zera!
Pominę opis tego co działo się dalej, ale była to bardzo długa, wyboista droga.
Pocieszające jest i o tym chcę wspomnieć, że po latach odzyskałam część z tego co utraciłam, jednak wiele rzeczy odeszło na zawsze. Bezpowrotnie uszło także coś ze mnie...

Gdyby nie ten "człowiek siedzący w fotelu" i wsparcie moich nowych szefów, nie wiem czy byłabym tu gdzie jestem. Nie fizycznie rzecz jasna, ale mentalnie. Było jednak coś, czego nie mógł dokonać za mnie nikt inny. To był ten moment, ten utkany w cierpieniu i niewymownym żalu cichutki szept, potem głos, który przerodził się w bijący głośno dzwon! Nigdy aż dotąd się tak nie bałam, a jednak wyruszyłam w tę drogę.
Nie wiedziałam, że przede mną tak ciężka praca, ani tego, że "człowiek siedzący w fotelu", stanie się dla mnie dziś moim wewnętrznym drogowskazem i głosem.

Od wczoraj wykonałam bardzo ciężką pracę. Odzyskałam kontrolę nad rozszalałymi emocjami. One wciąż tu są, lecz tym razem jawnie.
Usłyszałam swoje zawodzenie i otoczyłam troską, której uczona byłam przecież przez kilka dobrych lat. Tak, boję się. Jestem przerażona. Znów nic nie jest takie jak kiedyś, ale chcę wyruszyć w tę drogę, w której zamierzam towarzyszyć sobie możliwie świadomie.  

Czas usiąść przed podróżą.

"Zgoda na niepewność, niewygodę i niewiedzę otwiera drogę wolności" - Charlotte Kasl

Wierzę, że tak właśnie jest.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz