niedziela, 22 września 2013

Rzecz o Złym Pokarmie i negatwnych wzorcach

No to będą wpisy hurtowo. Inaczej nie mogę ze sobą porozmawiać. Nie widzę się, nie słyszę. Kartka, czy blog trochę jak lustro pozwalają się sobie przyjrzeć. Piszę i jem, jem i piszę. Jak w potrzasku, jak w matni jakiejś siedzę i opróżniam kolejne półki, pojemniki. Wcześniej siedziałam w pokoju, a teraz to już w kuchni, żeby było bliżej i do pisania i do jedzenia.

Zrobię sobie zielonej herbaty dla odmiany. Najlepszej jaką mam. Zaparzę jak trzeba. Niech i będzie związane z jedzeniem, ale dla odmiany spróbuję, mówiąc językiem niektórych terapeutów sięgnąć po "dobry pokarm".

Wybaczcie, będzie trochę psychoanalitycznie. Kto nie znosi takiej retoryki niech nie czyta. Ja muszę pisać i czytać. Muszę się jakoś ratować. Jestem taka niespokojna i taka zmęczona...

Jestem zmaltretowana psychicznie i fizycznie. Minęło dobrych kilka godzin a ja siedzę tu i klecę słowo po słowie, próbując cokolwiek zrozumieć. Próbuję dotrzeć do siebie. Próbuję siebie usłyszeć, zauważyć, zatrzymać.
W takich stanach, niezależnie od tego jak blisko przy nas są inni ludzie, potrafimy czuć się przerażająco zagubieni i niewymownie samotni. Choćby się siliło na mój spokój całe zgromadzenie terapeutów różnej maści, nie doznam ulgi, dopóki nie dogadam się sama ze sobą. Pytanie tylko, czy potrafię?

Widzieliście kiedyś matkę nerwowo karmiącą niemowlę?
Młode, niedoświadczone, przerażone matki, albo te przemęczone, zestresowane, niecierpliwe. Z drugiej strony wyczuwające matczyne emocje, płaczące, niespokojne, czy wręcz przerażone niemowlę. Matka kompletnie poirytowana wpycha do ust dziecka pierś lub smoczek butelki. Dziecko wypycha je językiem i jeszcze bardziej zanosi się płaczem. Matka traci cierpliwość. Dziecko traci poczucie bezpieczeństwa. Katastrofa.

Nigdy nie analizowałam z moim terapeutą dzieciństwa. Nasza praca polegała na zajmowaniu się tym, co TU i TERAZ. Często jednak terapeuta uczył mnie rozumieć moje reakcje i zachowania, odnosząc się do konkretnych przykładów.

Skoro więc mowa o przerażonym, domagającym się naturalnej bliskości, uwagi i troski niemowlęciu, to czy może ono liczyć na "Kojącą Pierś" bezradnej, przemęczonej, często także rozzłoszczonej, gwałtownej matki?
Zniecierpliwiona matka nie utuli z troską wrzeszczącego niemowlęcia. Przerażone niemowlę nie zadowoli się "Złą Piersią".

Niby zwykła rzecz, karmienie dziecka, ale jaki realny dramat dla obu stron.
Nawet teraz, próbując konstruować te słowa i formułować swój sposób rozumowania, jestem przerażona obrazem, który widzę przed oczami, niczym coś, co jest TU i TERAZ.

Dlaczego jest mi to takie bliskie?

Nie jestem matką, ale miałam wiele sposobności karmienia niemowląt. Niestety najczęściej jako mała dziewczynka, co często wiązało się również z moim własnym zniecierpliwieniem. Widząc przez okno bawiących się ze sobą rówieśników mój stopień niezadowolenia mógł jedynie rosnąć i rzeczywiście rósł. Potrafiłam nerwowo i gwałtownie podrzucać dziecko, albo kołysać na amen w wózku, jakby to "trzęsienie" miało dzieciaka uspokoić i uśpić. I rzeczywiście usypiało. Dziecko zasypiało zmożone długotrwałym płaczem a nie w wyniku kojącego tulenia i ciepłego tonu głosu, innymi słowy mówiąc "Łagodnej Piersi", której tak bardzo potrzebowało.

Czy można tu mówić o czyjejś winie? Chyba to złe określenie.

Gdy sytuacje, o których mowa powtarzają się i dziecko nie doświadcza innych (czytaj troskliwych) zachowań, dochodzi do utrwalenia negatywnych wzorców. W którymś momencie wszystko zaczyna się ze sobą mieszać. Zabieganie o troskę z przymusem natychmiastowego ukojenia. Role mieszają się. Matka krzyczy, dziecko płacze. Wywiązuje się ogólna histeria. Nie ma nikogo, kto mógłby przyjść z pomocą. Ani Matce ani Dziecku... Kiedy zatem dochodzi nas TU i TERAZ, pochodzący z naszego wnętrza zawodzący głos, potrząsamy sobą gwałtownie, gdyż tylko taki sposób ukojenia jest nam znany. Im większy niepokój, czy potrzeba bycia zaopiekowanym, tym mocniej musimy sobą "zachwiać".

Każdy z nas posiada opracowane przez siebie sposoby "kojenia się". Często jakże pozorne, bo przecież wcześniej czy później, ten okropny stan powraca jak bumerang. I tak oto jesteśmy "Wiecznie Niespokojni" i "Wiecznie Nieutuleni".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz