niedziela, 22 września 2013

Słabość

Oho! I mamy spadek formy. Bulimia wróciła, że się tak wyrażę całą gębą. Bardzo się męczę. To znaczy męczę się w dniach, kiedy mnie męczy. Kiedy nie, normalnie zajmuję się swoimi sprawami. A sprawy są, a jakże! Zapewne nie łatwe. Mam jakąś przedziwną tendencję do podnoszenia sobie poprzeczki. Nie zdążę się nawet dobrze rozgościć na stabilnym gruncie a już sobie wymyślam, co by tu jeszcze. I tak oto dotarłam na szczyt. Szczyt swoich obecnych możliwości.
Ja swoje, że dalej a bulimia, ze nie i basta ! Co się jej wywinę i znów zaczynam majstrować przy drążku, to ta zaraz ciach! I leżę.

No ni cholery! Nie odpuszczam ani ja, ani ona. Brzmi to troszkę prześmiewczo, celowo zresztą, gdyż unikam konfrontacji z przykrymi uczuciami. Pewnie dlatego, że ciężki kaliber. A ja tu sama, samiusieńka. Nie to, że nie ma ludzi, tylko, że to moja własna praca, mój wkład musi być.
Męczy mnie ta bulimia, no męczy, tak Wam powiem. Przyznać się muszę to i przed sobą się też łatwiej przyznać.

No bo sprawa taka jest, że za trzy miesiące koniec zasiłku. Kredyt mam duuuży, raty duuuże a ja nie wiem, nie wiem co i jak dalej. A wiecie jak przy  bulimii jest. Bulimia to cholernie kosztowny objaw.
Ci, którzy chorowali albo chorują na to wiedzą jak jest. Moje długi, rosną i rośnie moje przerażenie.
To sprawia, że wszystko w tej chwili samoczynnie się nakręca, lęk - bulimię, bulimia - lęk.

Terapeuta zwykł mawiać w takich chwilach, że traktuję siebie po macoszemu. Bo w takim stanie, trzeba się zatrzymać i skłonić ku sobie. Pozwolić na poczucie tego, co jest tak trudne i zaopiekować się sobą.

No ale czy ja się sobą nie opiekuję? Cholera, może i nie. Bo w sumie to co teraz robię to mało ma wspólnego z troską o siebie, a raczej polega na poganianiu siebie kijem. W sumie to jest to całkiem znane mi zachowanie. Nie ma zmiłuj. Słabość jest be, za to super-hiper jest odwaga, siła, i poprzeczka tak wysoko, że kiedy człowiek ją przeskoczy, to nawet nie widzi, że sapie jak zziajany pies, tylko puchnie z dumy. A czemu puchnie? Bo to jest duma nie tylko moja ale i innych. Czego to człowiek nie zrobi, skomląc o uwagę i uznanie.

No i jest jeszcze jeden powód. Im wyżej poprzeczka, tym niżej choroba. Głupie rozumowanie a jednak się na nie łapię.

Tak naprawdę, choć ciężko mi to poczuć emocjami w tym momencie, bo narzuciłam sobie zbyt wiele, to pewnie też jakoś nieświadomie złoszczę się na siebie, że nie chodzę jak w zegareczku.
A jak się złoszczę to i bardziej siebie chłoszczę. Fakt, siedzi we mnie, nie ma co, Generał jak się patrzy. I komendy: W prawo! W lewo! W przód! i W tył! A jak padam to z kopa! Znane mi to?
Znane.

Jezusie, Mario! Dziewczyno! Cóż ja mam z Tobą począć?

Żeby tak człowiek mógł się ze sobą dogadać. Bardzo mi przykro. Przykro, że nie mogę sobie pomóc inaczej, niż tym wpisem. Trudno mi się w siebie wsłuchać. Co mam zrobić, czy naprawdę warto płacić tak wysoką cenę za uznanie? Nawet sama nie wiem czyje. Nie umiem rozróżnić swojego głosu od tych innych, które siedzą w mojej głowie.

Nie mogę się wyciszyć i wsłuchać. Ten przeklęty zegar wciąż odmierza TIK i TAK. Nie mam zbyt wiele czasu. Nie mam zbyt wiele czasu... Tylko to słyszę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz