niedziela, 15 listopada 2015

Najgorszy rodzaj złości

Mam atak bulimii. Próbuję to jakoś przetrzymać. Nie wiem co mam napisać, ale muszę się jakoś ratować. Jutro mam spotkanie z moim znajomym, który jest dietetykiem.
Od kilku tygodni, z powodu wyjazdów i bycia częściej poza domem, bulimia przerodziła się w jedno wielkie, nerwowe, słodyczowe obżarstwo. O skutkach nawet nie chcę wspominać. Teraz jeszcze bardziej wstydzę się siebie i swojego wyglądu. Tyle dobrego, że nie siedzę z głową w kiblu. Wstydzę się o tym pisać, ale nie ma sensu wypierać tego problemu. Tym bardziej, że postanowiłam z nim walczyć, ale też chyba lepiej go rozumieć.

Nigdy nie zajmowałam się profesjonalnie swoją bulimią. Zawsze zamiatałam ją pod dywan. Nie mam wyniszczonego organizmu, zeżartego przez kwasy żołądkowe szkliwa. Nie jestem anorektycznie chuda ani otyła. Dlatego mogę udawać przed sobą, że to nie jest aż taki problem. Przed sobą i przed innymi.
Ale problem jest. Dowiedziałam się (chyba latem) od lekarki z izby przyjęć, że muszę brać elektrolity i jakieś inne na zaburzenia rytmu serca. To znaczy nie jakieś. Kupiłam i biorę po każdym ataku, który kończy się...

Wcześniej nie patrzyłam tak na to, że to choroba, że niszczy mój organizm. Teraz uważam, że to kurewski problem. Piszę to teraz a moje ręce, moje ciało całe się trzęsie. Nie wiem co czuje narkoman na głodzie, ale mam wrażenie, że to to samo uczucie.
Najbardziej zgubne jest to, że za każdym razem mówię sobie, że ok, to ostatni raz, od jutra się za to biorę. No i jak na ostatni raz próbuję dać sobie upust po całości, no bo przecież od jutra...

Chcę krzyczeć! Chcę ryczeć! Wyć! Chcę kogoś o to obwinić, zrzucić winę, ale prawda jest taka, że sama pielęgnuję to kurestwo od lat. Złudne kurestwo, bo czasem przechodzi jak nigdy nic i zapominam, że mam jakiś problem. Do momentu, gdy znów się zacznie.

Nie wiem, nie dam rady pisać. Ale to rozstrzęsienie nieco przechodzi. Chyba rodzi się we  mnie jakiś inny rodzaj złości. Jakiś bardziej autentyczny, rzeczywisty.
Zaciskam zęby, czuję wściekłość, rozsadza mnie. Czuję, że to nie tylko złość z powodu ataku, ale że jest we mnie jakaś zła energia, coś, co mnie zżera od środka. Od dawna.
Może to sięgająca zenitu frustracja, że moje życie jest gówniane, a ja od lat zataczam koła i wracam w to samo miejsce. W nicość. Może moja samoświadomość jest dużo większa, ale co po świadomości skoro pokonuje mnie nawyk. Uzależnienie od jebanego, rozpustnego żarcia. Orgii, która kończy się jeszcze większym syfem. Długami, unikaniem kontaktu z innymi. Lękiem przed rzekomym odrzuceniem z powodu własnego wyglądu.

Mam ochotę krzyczeć. Mam ochotę kogoś obwinić o to wszystko. Potrzebuję tego żeby dopuścić tę złość i ją przeżyć bez kierowania jej na siebie. Gdybym teraz skierowała na siebie własną krytykę, poległabym. Bo to co mnie niszczy najbardziej, to ja sama. Ze sobą nie wygram.

Być może jestem w stanie bardzo dużo znieść. Więcej niż kiedykolwiek. To co na zewnątrz jest całkiem znośne, ale wściekłość kierowana do siebie jest nie do zniesienia. Ten Krytyk, który siedzi w mojej głowie gdy coś idzie nie po mojej myśli. Ten, który mnie obwinia za wszystkie niepowodzenia. Który ciągle mnie oskarża!

Pierdolę to! Pierdolę siebie! Oddzielam tę chorą część. Jest po za nią coś jeszcze.


JA!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz