środa, 11 listopada 2015

Remont

Jutro zaczynam remont mieszkania.
Co prawda tylko je najmuję, ale cieszę się jakby było moje, bo póki co tylko takie mogę mieć. Cieszę się, że sama mogę decydować w wielu sprawach związanych z tym remontem. Właścicielka (A.) mieszka na stałe za granicą. Jest bardzo przyjemną, pozytywną, empatyczną osobą. Sprawia, że czuję się w tym mieszkaniu bezpiecznie. Od dwóch tygodni, w przerwach gdy jestem w Polsce, planuję i dokumentuję zdjęciami prace do wykonania. Wybieram materiały. Pomaga mi w tym także moja siostrzenica. Właściwie sama, jakoś tak spontanicznie, wpadłam na pomysł tego remontu. Wczoraj siedliśmy z chłopakiem od remontu, którego też zaproponowałam właścicielce i wszystko rozpisaliśmy. Zrobiliśmy wstępną wycenę. Właśnie wszystko ujęłam w postaci przypominającej ofertę i przesłałam A. Trochę poczułam się jak w pracy :) To znaczy - przyjemnie.

Jutro przychodzi człowiek od kablówki. Po wyjeździe do rodziny stwierdzam, że telewizja ma też swoje dobre strony :) Będę zatem mieć i telewizję, i internet, a nawet - wreszcie! - WiFi! Jak dla mnie szaleństwo :) Mam też nowy odkurzacz, ale to już pomysł mojej siostrzenicy. Ten, który był do tej pory, tak głośno pracował, że razem z moimi kotami zadecydowaliśmy o bardzo sporadycznym sięganiu po to narzędzie. Takie pierdoły niby, ale jakoś to dla mnie ważne - teraz.
Co zaś się tyczy kotów, w przyszłym tygodniu jestem już umówiona na generalne badanie, szczepienie, odrobaczanie i etc. moich sierściuchów. Wynegocjowałam też dobrą cenę z kliniką.

Zajęłam się także reanimacją mojego kwiata (kwiatu?), który od kilku lat miewa się bardzo kiepsko. Cud, że jeszcze żyje. Przerzuciłam kawał internetu żeby znaleźć jego nazwę, a następnie chorobę, która biedaka toczy. Choć to nie pora roku na przesadzanie, to wczoraj kupiłam ziemię i ładną doniczkę. Prezentuje się pięknie i na razie nic się z nim nie dzieje. Zobaczymy.
Ten kwiat ma dla mnie bardzo ważne znacznie historyczne i stanowi pewnego rodzaju symbolikę jednego z okresów mojego życia.

Dzięki temu wszystkiemu ostatnie wydarzenia zbledły. Przemęczona psychika złapała dystans, na tyle, że przyszłość przestała mi się jawić aż tak mało ciekawie. Postanowiłam też kontynuować pewne sprawy, niezależnie od dyskomfortu, czy to mojego, czy osób trzecich. Zmieniłam też pewne warunki umów. Nie zamierzam ponosić konsekwencji nie moich wyborów.

Nadal uważam, że najlepiej funkcjonuję z dala od rodziny, co nie znaczy, że całkowicie zamierzam z niej rezygnować. Gdy tak patrzę na te moje dłuższe i krótsze spotkania z ludźmi, to myślę, że pewne ładunki w połączeniu ze sobą tworzą coś bardzo niedobrego. I jak się tak połączą, to nie wiadomo właściwie, który jest który i jaki. Wszystko się zaciera. Stąd niekiedy trudno ocenić co tak naprawdę jest do zmiany.
Poza tym, bywają takie sytuacje, w których można wybierać mniejsze zło. Nie ma stanu idealnego, a w niektórych sytuacjach nawet takiego, który będzie się akceptowało. Zawsze jakaś słaba część będzie nam o sobie przypominała. Czasem ta w nas samych, czasem w innych.

Jestem trochę jak mój kwiat. Od lat chora ale jeszcze żyję. Bardzo chora ponad tydzień temu, ale żywa i świadoma, tego co zaistniało. Mimo wszystko wspomnienie o tym sprawia mi ból.
Teraz tylko muszę się przesadzić, a raczej przestawić (a może właśnie to już ma miejsce) na nieco inny punkt widzenia i rosnąć do słońca. Nawet w te szare, wietrzne, deszczowe dni. Dokupiłam sobie nawet ciuchy do biegania w tę pogodę. Nie chcę siłowni, chcę zmierzyć się z tą aurą. Zobaczymy.
W poniedziałek mam spotkanie z moim dietetykiem. Będę uczyła się jeść. Wiem, to brzmi dość dziwnie, ale muszę wreszcie podejść do mojej bulimii poważnie. W piątek wznawiam też terapię.

Bulimia jest moim największym problemem/schorzeniem, bo baaaardzo kosztownym. Moje kredyty, karty kredytowe to bulimia. Teraz, gdy bardziej zaczęłam dbać o sprawy finansowe, każdy grosz wydaje się być na wagę złota. Teraz, to smutne, dostrzegam ile rzeczy mogłabym zrealizować, gdyby nie długi. Ale może po to właśnie były/są. By nie iść na przód. Z lęku? Ze złości? Z niechcenia? Nie wiem.

Nadal nie myślę o przyszłości - tej dalszej - ale wygląda na to, że ważne stało się dla mnie to, co tu i teraz. Wydaje mi się, że każdy pojedynczy dzień decyduje o moim życiu. Każdy dzień przeżywam tak, jakby był całym moim, jedynym życiem. To mnie niekiedy gubi. Czasem decyduje o nim jedna chwila. Nie chcę by chwilowe impulsy przekreślały rzeczy istotne i ważne. Nie dlatego, że pragnę żyć, bo nie czuję tego, ale dlatego by, i mi, i innym ze mną, a także tym obok mnie, żyło się lepiej. Dzisiaj -  tu i teraz.

I nie chcę, nigdy już nie chcę, przeżywać upokorzenia, które mnie spotkało. Nie chcę by ktoś dostrzegał i uświadamiał mi jaka jestem chora, i jaka słaba. Może nawet mało ważna. Nie w taki sposób.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz