piątek, 29 grudnia 2017

Radość. Jak do tego doszło?

Ponieważ dwa miesiące temu kupiłam sobie karnet na siłownię wreszcie wpadłam na pomysł, by z niego skorzystać. Te wolne od pracy dni dały mi sposobność zorganizowania się, powoli, w swoim tempie dnia. No i poszłam. Byłam w środę rozejrzeć się tam trochę, obejrzeć sale, sprzęt, zrobiłam sobie nawet 40 minut interwału na bieżni. O dziwo, przeżyłam, co sprawiło mi radość numer 1.

Radość numer 2.
Na siłowni otrzymałam voucher, co nie było takie oczywiste, na spotkania z trenerem. Umówiłam się od razu na drugi dzień. Mogłam sobie wybrać kogoś z tablicy. Poczytałam, podumałam i zdecydowałam się na p. Błażeja, bo miał napisane pod zdjęciem, że ma między innymi świetny kontakt z osobami, które trenuje.

Radość numer 3.
Pan Błażej rzeczywiście okazał się być bardzo przystępny, dzięki czemu w sposób naturalny przeszliśmy na "ty". Pogadał ze mną przeprowadzając wywiad i różne pomiary w tym testy wytrzymałościowe i powiedział, że jeśli chcę to mogę przyjść jutro, czyli dzisiaj, to przygotuje mi zestaw ćwiczeń i je razem przećwiczymy. Tak też się stało. O dziwo zapamiętałam z nich nawet kilka. Resztę będę musiała dopytywać.

Radość numer 4.
Napisał do mnie Maciek. Znajomy taki, który trochę mi się podoba, ale i po części jakoś go unikam. Napisał jeden sms, czy mam ochotę wyskoczyć gdzieś. Na co ja, że nie bardzo mogę, że dopiero w styczniu będę wolna. (Po części odmówiłam dlatego, że przytyłam i wstydziłam się pokazać.) Na co on, czy zatem może wpaść do mnie. Zamurowało mnie to pytanie i nie wiedziałam jak z niego wybrnąć. Walczyłam ze sobą dobre dwie godziny. Nie bardzo wiedziałam co wymyślić, zwłaszcza, że na początku odpisałam, że sorry ale nie wychodzę z domu do 3 stycznia czyli ogólnie jestem, tylko że w domu, co za wtopa. Okropnie się zmasakrowałam tym co mu odpisać, aż wreszcie odpisałam, że ok i kiedy chce wpaść. Na to on, że w weekend może. Pomyślałam, że w takim razie może w niedzielę, bo i tak nie chce mi się nigdzie na Sylwka iść, no i napisałam mu, żeby wpadł w niedzielę. On na to, że ok, że wpadnie z jakimś alko, coś sobie zamówimy do żarcia a ja mogę się wyposażyć w fajki, bo jak z Maćkiem gdzieś wychodzimy to pali ze mną, bo na co dzień nie pali, a ja palę bo piję, bo na co dzień też nie palę i tak palimy jak nastolatki jarając się tym, że sobie popalamy.

OK. No to teraz zostało mi żyć z tą myślą, że w niedzielę wpadnie. No i scenariusze różne w głowie, że o czym ja z nim będę gadać. No bo to taki nowy kolega, to znaczy poznaliśmy się dawno, ale w ostatnim roku jakoś tak on się odezwał i tak kilka razy się widzieliśmy. No i też denerwowałam się że zobaczy mnie taką grubą, a latem jeszcze jakoś w miarę wyglądałam. A on naprawdę wygląda bardzo dobrze, jest bardzo przystojny jak na mój gust i fajnie się ubiera a jest w moim wieku. Raczej mam młodszych kolegów, on wygląda bardzo dobrze.

No dobrze, myślę, kombinuję, jak to spotkanie miałoby wyglądać i wpadłam na pomysł, by napisać do mojej przyjaciółki z liceum, czy przypadkiem nie będzie w wawie u córek i nie chciałaby wpaść.
Odpisała, że o fajnie, że spoko i wpadnie ze swoim facetem. Potem napisałam do drugiej, też dawnej przyjaciółki z moich rodzinnych stron i napisałam, żeby brała tę koleżankę co do niej przyjeżdża i niech wpadają do mnie. Posiedzimy u mnie a potem pójdziemy na Bankowy na koncerty. Napisała, że fajnie i że pomyśli zatem, że może rzeczywiście wpadnie.
No i tak poczułam się już bezpieczniej, ale myślę sobie, jak napisać Maćkowi, że będą u mnie inne osoby? No bo może nastawił się na to, że będziemy sami.
Gdy napisał mi dzisiaj sms, że może jutro gdzieś razem wyskoczymy,  to ja na to, że sorry ale niedziela będzie dla mnie bardziej przystępna (zwłaszcza, że już imprezę zorganizowałam), no i bardzo przepraszam, ale w ogóle to na spontanie wyszło, że dołączą do nas moje koleżanki i czy to dla niego w porządku. Odpisał, że OK tylko nie pójdzie na Bankowy, bo jakkolwiek to zabrzmi śmiesznie, boi się tłumu. Ufff - pomyślałam. Jest dobrze. Choć od razu kontrolka, że Maciek też ma swoje jazdy, ale odpisałam oczywiście, że jasne, że rozumiem i niech posiedzi z nami tyle ile zechce. I tak poczułam ulgę i w sumie przyjemność, że zobaczę dziewczyny, że będę mogła u siebie kogoś ugościć itd.

Radość nr 5
Oszczędzałam ostatnio na kosmetyczce. No nie mam takiej kasy, żeby chodzić regularnie po kosmetyczkach, ale tak sobie zapuściłam paznokcie, mimo, że usiłowałam coś z nimi robić, że poszłam je dzisiaj ratować zaraz po siłce. Tak z ulicy weszłam do salonu, do którego czasem chodzę i okazało się, że pani ma akurat okienko, no i te nieszczęsne paznokcie, normalny zwykły manicure, wreszcie nabrały jako takiej estetyki. Poczułam się z tym dużo lepiej, choć wydałam kasę, której nie miałam ujętej w budżecie.

Radość nr 6. - Największa
Odkąd zamieszkała z nami 7-miesięczna koteczka, śmieję się, że z adhd, która otrzymała przewrotne imię Melisa, dom jest wypełniony niemal nieustającym ruchem, biegami, turlaniem wszystkiego co popadnie. Co najważniejsze, Zyzol też z nią gania, choć musi mieć do tego nastrój.
Właściwie od drugiego dnia zaczęły ze sobą spać razem, bawić się, łącznie z kocimi walkami, które do tej pory zastępczo prowadziłam z Zyźkiem, co było też super.
Melisa jest prześmieszna. Wydaje się, że nie ma żadnych problemów, mimo, że znaleziono ją malutką, błąkającą się po Piasecznie jak już było potwornie zimno. Zaopiekował się nią pan, co ją znalazł, który niestety nadużywał alkoholu i co niesamowite, był na tyle odpowiedzialny, że przyniósł ją do schroniska i powiedział, że musi ją oddać, bo nie stać go na to by się nią zaopiekować. Melisa była u tego pana przez dwa tygodnie i jak powiedziały panie ze schroniska, otrzymała od niego dużo ciepła i miłości. Że to było widać i czuć i po niej i po nim.
Napisałam jakiś czas temu do pań z tego schroniska maila, bo nie mogłam się dodzwonić i opisałam, jakiego kotka szukam i dlaczego i od razu do mnie oddzwoniły, że bardzo im się spodobała moja wiadomość i że mają dla mnie bardzo fajną koteczkę przytulaskę. No i tak do mnie trafiło to małe szaleństwo. Odkąd trafiła płakałam z bólu i tęsknoty za Czesterem i Nokią o wiele mniej razy.

Radość numer 7.
Wczoraj dzwoniła do mnie matka. Nie słyszałam, ale jak już zauważyłam to zmobilizowałam się, żeby oddzwonić. Opowiedziała mi, że święta spędziła po raz pierwszy w życiu przede wszystkim w ogromnym spokoju, że była u moich sióstr na wigilii, u jednej i potem u drugiej, że mieli wideokonferncję z wnuczkami ich dziećmi, prawnuczkami, że była drugiego dnia zaproszona na obiad do swojej siostry a tam też przyjechały jej dzieci i ich dzieci. A to ciotka dzwoniła z Czaplinka jej kuzynka, a to Wujek z Gdyni, jej brat rodzony z żoną. I że ona taka jest szczęśliwa, że czuje się tą rodzinę i wnuczkowie pamiętają, dzwonią, opowiadają o swoich różnych szczęściach i nieszczęściach i czuje się wspaniale i tyle tej rodziny wokół.
Gdyby mój brat nie dawał jej czasem w kość to byłoby ok. Ale ma na niego sposób i stara się go omijać z daleka, tym bardziej, że mieszkają w dwóch różnych domach. Mówiąc kolokwialnie zlewa go gdy tylko się da.

I tak ją wypytywałam o to co u niej i utwierdzałam, że to super, że ma takie relacje, że to musi rzeczywiście być ogromna radość, takie czucie się kochaną, pamiętaną. Porozmawiałyśmy o tym, że też wiara w Boga daje jej dużo siły, że bardzo w niego wierzy i zresztą praktykuje. Czułam podczas tej rozmowy, że miała ochotę właśnie wygadać mi się z tej swojej radości i czułam tę jej radość i jednocześnie ulgę, że jej życie nie jest smutne, że jest pełne wiary, obecności rodziny, miłości wnuczków szczególnie, okazywanej na wiele różnych sposobów.
Nie bałam się powiedzieć matce, że bardzo mi przykro, że mnie z nią nie było i że mi z tym ciężko, ale nie jestem w stanie przyjeżdżać, a ona zaakceptowała tę decyzję i powiedziała, że rozumie, że dziewczyny są takie narwane i brat też i jej też czasem przykro gdy coś chlapnie jedno z drugim.
Poza tym starałam się nie mówić nic o sobie. Też ją uspokoiłam, że u mnie święta też przebiegły ok i żeby się nie martwiła, że cierpiałam tu jakieś męki, że wigilia owszem ciężko, ale ja tak od lat sama mieszkam i sama w różne święta, to to nie jakiś szok. Czasem tylko załamywał mi się głos, gdy przepraszałam, że nie przyjechałam, i że tęsknię za nią i za domem, ale starałam się nie poryczeć jak małe dziecko, bo to był jej czas i dla niej i dla mnie o niej. Ogrom jej pozytywnej energii i słów, które nie miały ani cienia smutku.
Poczułam, że jest naprawdę szczęśliwa, wolna, niezależna. Mimo swoich 75 a w lutym 76 lat, trzyma się fantastycznie. To bardzo energiczna i energetyczna kobieta.

Radość nr 8
A na koniec, zaraz tego dnia po rozmowie z matką, pani krawcowa znalazła u siebie suwak, który pasuje do mojej ukochanej kurtki i będę mogła ją dalej nosić. Nawet nie wyobrażam sobie bym miała kupić nową a strasznie ubolewam, odkąd suwak mi się popsuł. Zwłaszcza, że w zimie ta kurtka jest przecudowna i ciepluchna a teraz kiszka jest.

Radość nr 9
Wolne od pracy. Bez poczucia winy, że mnie nie ma a L. jest zestresowana nadmiarem obowiązków i presją czasu. Super uczucie.

No i tak to. Wszystkie te radości sprawiły, że poczułam uśmiech jakoś tak na poziomie oczu. Nie wiem jak to opisać. Poczułam, że stały się bardziej energiczne, napięcie mięśni wokół nich zmalało. Chyba po raz pierwszy tym roku moje oczy się uśmiechnęły i poczułam coś w rodzaju ulgi, odprężenia w ich okolicy.

Teraz już jestem nieco zmęczona. Nie czuję w sobie tej lekkości sprzed jakichś czterech godzin. Ale mimo to czuję się dużo lepiej niż w ostatnich dniach. Trochę posiedzę dłużej dzisiaj a jutro zakupy jakieś i porządki. Wiem, że smutek będzie wracał i może wrócił już teraz, ale fajnie było poczuć tę ulgę.

3 komentarze:

  1. Tych uśmiechniętych oczu, czyli ulgi i nieudawanej radości, tego Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń