piątek, 1 sierpnia 2014

Przerażająca myśl o równowadze

Dzisiaj wspólnie z terapeutką uznałyśmy, że mój ostatni rok był ciągłym pasmem zamierzonych zmagań ze sobą, a dokładnie z chorobą. Czasem mówiłam to wprost, a potem biegłam gdzieś dalej pisząc kolejne scenariusze, określając kolejne cele. Wciąż zastanawiałam się gdzie jest granica. A jeśli choroba jednak nie istnieje? Chciałam to sprawdzić, chciałam wiedzieć na pewno. Nie zatrzymałam się w porę, bo nie to było moim celem. Chciałam wiedzieć, chciałam mieć pewność i znalazłam granicę. Misja ukończona.

"Co dalej?" - spytałam terapeutkę. Zatrzymała się przy moich wyjaśnieniach związanych z badaniem swoich możliwości i granic, i spytała: - "Czy kiedy znów poczuję się pani lepiej, kiedy znów nabierze wiatru w żagle, to czy tym razem się Pani zatrzyma?" - "Nie wiem." - odparłam. Coś mnie zasmuciło, spuściłam głowę i zamilkłam na chwilę. Nie byłam w stanie dłużej o tym myśleć.

Opowiedziałam jej o kłopotach finansowych i o tym jak dokładnie wygląda moja sytuacja. Nakreśliłam jej moją interpretację co do pozbawiania siebie zabezpieczenia finansowego. Opowiedziałam też o sobotnim wsparciu, a przede wszystkim o przyznaniu się do swojej słabości przed innymi. Spytała jakie to było uczucie, a ja odpowiedziałam, że było to najcenniejsze doświadczenie jakie przydarzyło mi się w ciągu ostatnich lat. To było takie poczucie jedności z drugim człowiekiem, który być może czuje, czy czuł kiedyś to samo - ogromną słabość i wstyd przed jej okazaniem.
Doznanie zrozumienia, troski, życzliwości i wszystkich wspaniałych gestów, jakie głównie spotkały mnie ze strony mojej grupy, ale też osób, które znają mnie prywatnie, bardzo mnie wzruszyło i dodało wiary w siebie. Zrozumiałam, że grupa, którą stworzyłam, a dalej wraz ze mną inni, to miejsce szczególnie wyjątkowe, z ludźmi o szczególnych cechach, ludzi spragnionych zrozumienia, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa. Ludzi, zdolnych do cudownej empatii, uważności na drugiego człowieka, potrafiących dawać innym to, czego sami pragną. Pięknych ludzi. Z ich bólem, z ich cierpieniem i z ogromnym lękiem przed bliskością, który uczą się przezwyciężać tu właśnie w tym miejscu.
Kiedy mówiłam o tym, popłakałam się, a wtedy jeszcze pełniej zrozumiałam jak potrzebowałam tej jedności, a przede wszystkim odkrycia tego kim i ja jestem, wraz ze swoimi ograniczeniami i słabością. Zdjęłam z siebie odpowiedzialność za uczucia innych, która wcześniej nie pozwalała mi być bliżej, z lęku przed krzywdą, którą mogłabym komuś wyrządzić swoim zagubieniem. To poczucie konieczności bycia dla innych nawet nie dopuszczało do mojej świadomości, że i jak mogę kogoś potrzebować w taki sposób.
Przede wszystkim jednak zdjęłam z siebie odpowiedzialność przed sobą. Tą surową, wymagającą, momentami wręcz bezduszną i nadużywającą siebie. Zdjęłam z siebie ten strasznie wyczerpujący przymus bycia silną i kontrolującą wszelkie przejawy swojej słabości.

Co dalej?

"A gdyby miała Pani żyć na jednym, stałym, umiarkowanym poziomie emocji, to jak, by pani żyła, jak pani myśli?" - spytała terapeutka. Natychmiast poczułam bolesny ucisk gdzieś w klatce piersiowej. - Nie wiem. Jakaś nieprzyjemna myśl przeleciała przez moją głowę tak szybka i nieświadoma, że pozostawiła po sobie jedynie uczucie lęku i niepewności.

Nie wiem...

9 komentarzy:

  1. początkiem terapii osoby doświadczonej w bojach z sobą i lekami, lotami odlotami, piekłem i przestworzami było pytanie terapeutki:
    czy pan chce się 'ustabilizować' ?
    i czas na myślenie chyba tydzień

    i stało się jasne - choroba i zaburzenia stały się stanem nieodzownym, cierpienie sensem a terapia plasterkiem na ulgowe jazdy

    uczciwa akcja

    tak mi się skojarzyło

    terapia skończyła się na tej bezcennej rozmowie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz. Nie rozumiem komentarza. O jaki początek terapii chodzi? Co stało się jasne? Co jest ulgową jazdą i dlaczego terapia się skończyła?

      Usuń
    2. anonim z 13:29 kontynuacja:

      najciekawsze jest to, że wpis wydaje mi się i teraz OCZYWISTY - muszę na to popatrzeć z różnych stron

      odniosłam się do myśli o sensie terapii - O CELU TERAPII
      ten fragment mnie zainspirował
      ""A gdyby miała Pani żyć na jednym, stałym, umiarkowanym poziomie emocji, to jak, by pani żyła, jak pani myśli?" - spytała terapeutka. Natychmiast poczułam bolesny ucisk gdzieś w klatce piersiowej. - Nie wiem. Jakaś nieprzyjemna myśl przeleciała przez moją głowę tak szybka i nieświadoma, że pozostawiła po sobie jedynie uczucie lęku i niepewności.

      Nie wiem..."

      może tak opiszę moje rozumienie pytania o 'umiarkowany poziom życia"

      są zaburzenia/choroby dokuczające zmiennością, wahaniami nastroju, emocji, energii ...

      czasem zwane "rollercoaster"

      czasem jazdami pomiędzy brylowaniem na każdej scence i wycofaniem, eskapizmem i dniami izolacji

      czasami byciem dobrym,naprawiaczem świata i za chwilę nawalonym demonem łamiącym swoje własne zasady

      wydawało by się, że zasadnicza potrzebą pacjenta/klienta zgłaszającego się na terapię

      jest wyciszenie, ograniczenie jazd, ustabilizowanie

      "A gdyby miała Pani żyć na jednym, stałym, umiarkowanym poziomie emocji, to jak, by pani żyła..."

      wydaje się!

      mam wrażenie, że wiele osób podejmujących terapię wcale nie chce - mówiąc w uproszczeniu - zrezygnować ze swoich jazd, od bandy do bandy

      dla wielu osób z jednej strony uciążliwe, ekstremalne emocje są sensem życia

      i jak ma wyglądać terapia? co ma dać?

      umiejętność nie cierpienia mimo przekraczania ram?
      czy postawienia na umiarkowane życie?

      porównam to do brania leków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych i latanie do pracy - bez sensu - to nie jest sensowna terapia

      wydaje mi się, że pytanie o cel terapii ma bardzo głęboki sens i powinno pojawiać się na wszystkich etapach podjętej pracy

      elvi słusznie wzbogaciła mój wpis o zjawisko 'pielęgnowania' terapii

      cóż jako pacjenci często cwaniakujemy - gramy w przechytrzanie

      tak szczerze nie jeden chciałby oczywiście być naćpany non stop na pięknym haju - a terapeuta niech uczyni to łatwym, tanim i zabierze konsekwencje

      ciekawe czy teraz jaśniej opowiedziałam

      znajomy nie rozpoczął terapii - zdał sobie sprawę, że zawraca głowę terapeucie, że nie szuka w sobie 'zdrowia' szuka sposobu jak panować nad swoimi demonami, by z nimi żyć


      Usuń
    3. No dobrze, z tym, że dziewczyny mój wpis nie o tym. Nie potrzebuję interpretacji na słowa terapeutki ani sensu terapii.

      Usuń
    4. każde pytanie, które stawia Ci terapeutka jest do CIEBIE;
      byłoby źle gdybyś nie podejmował decyzji o odpowiedzi samodzielnie;
      jest to oczywiście element terapii;

      Usuń
    5. Jestem osobą po w sumie 7 latach terapii. Wiem na czym polega praca w niej. Nie wiem na ile mnie znasz.
      Wpis dotyczy odpowiedzi na pytanie terapeutki. Celowo pomijam odpowiedź w mojej wypowiedzi na blogu. Celowo, bądź nie, bo odpowiedzi towarzyszy ogromny ładunek lęku. Piszę w tym wpisie o ogromnym lęku przed tym dokąd powinnam zmierzać, o wielkiej niewiadomej, czy potrafię zmierzyć się z tym wyzwaniem. Wyzwaniem dotyczącym określonych (dla mnie wiadomych) działań.
      Teraz gdy przez ostatni rok testowałam swoje możliwości zdrowotne i gdy doprowadziłam do ogromnego nadwyrężenia organizmu, teraz wiem, że pewne ograniczenia dotyczą także mnie. Dalszym krokiem było moje "objawienie się" w terapii, tj. w gabinecie mojej nowej terapeutki, z którą pracujemy od roku, po przez pytanie do siebie o to, co dalej w takim razie.
      Nie jestem nauczona rad, porad i odpowiedzi ze strony terapeuty i tego raczej się trzymam. Bardzo ważna jest dla mnie samodzielność myślowa. Jestem osobą, która raczej nie szuka odpowiedzi po drugiej stronie, a jedynie przestrzeni, w której mogę swobodnie przyglądać się sobie i temu co mnie otacza.

      Terapeutka zadając pytanie o to, jak by to było bez choroby zadaje pytanie, na które odpowiedź znam. Ona wie, że ja wiem, choćby po wczorajszej sesji.
      We wpisie wskazuję na myśl, która przebiega bardziej nieświadoma, czyli jest przeze mnie spychana, ze względu na budzące uczucia.
      Ja wiem jaka jest odpowiedź. Te wpis jest o tym, że jest coś bardzo trudnego z czym sobie nie radzę i ja oraz terapeutka o tym wiemy.

      To co jest celem mojej terapii to właśnie to, by nie analizować tego co było powiedziane, dotykane wielokrotnie. Ja mam zrozumienie i ogromną świadomość tego kim jestem i czego mi brak. Kłopotem jest lęk przed wykonaniem pewnych czynności. Jest to tak ogromny opór, przed konfrontacją z określonymi sytuacjami, że emocje te wymagają na mnie inne zachowania, które wydają mi się jedne i możliwie w tej sytuacji. Po latach terapii psychoanalitycznej udałam się do terapeutki poznawczo-behawioralnej i humanistycznej w jednym. Swoją drogą bardzo sympatycznej kobiety. Właśnie minął rok odkąd się znamy i dopiero zaczynam z nią pracować. Wcześniej chciałam wszystko poprowadzić sama. Musiałam wiedzieć czy choroba rzeczywiście istnieje. Poza tym potrzebowałam roku, żeby móc ją - terapeutkę - "zauważyć" i pozwolić jej na zaistnienie w mojej terapii. Mój terapeuta pracował ze mną dwa lata zanim nawiązała się więź terapeutyczna.

      Dlatego dzisiaj niejako mówię do mojej terapeutki, że jestem i widzę, że ona też jest. W tym pytaniu o to co dalej zasadza się tak wiele, że popełnię na ten temat jeszcze wiele wpisów. Ponieważ i pytanie i odpowiedzi są tak obszernym tematem do pracy, do rozważań, a przede wszystkim do życia, że prawdopodobnie stanie się to również kierunkiem mojej drogi. Życie...

      Nie wiem czy jest jasne to, o czym piszę. Jeśli nie to pytaj.
      No i dzięki za komentarze tak w ogóle.

      Usuń
  2. O ile dobrze rozumiem anonim pisze o bardzo częstym zjawisku, jakim jest splecenie własnego życia z chorobą. Zdarza się nader często że choroba i walka z nią stają się sensem życia, a co za tym idzie brak choroby wcale nie jest tak naprawe stanem porządanym, bo gdyby jej nie było, pozostałaby pustka, luka, nic. Myślę że to dobre pytanie. A nawet uniwersalne pytanie, bo każdy z nas uwikłany jest w jakąś bieżączkę, która zastępuje sens życia. W terapii padło pytanie czy pacjent tak naprawdę chce byc zdrowy. Bywają choroby, w których warunkiem powodzenia w leczeniu jest udzielenie uczciwej odpowiedzi. Rzadko jest to warunek dostateczny aby leczenie dawało rezultaty, ale konieczny na pewno. W tym kontekście ulgowa jazda to taka zabawa pacjenta i terapeuty. Jedna i druga strona odbywa rytuał terapii, ale sprawy nie bardzo posuwają się do przodu, co nie przeszkadza że strony mają poczucie że coś robia - czyli przykładają ulgowy plasterek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak. Ja rozumiem o czym była mowa w terapii. Rozumiem również mój mechanizm. To na jakim etapie jestem to pytanie czy wiem, czym chciałabym wypełnić swoje życie. To budzi obawy. O tym jest mój wpis. O unikaniu również, ale to jest sprawą oczywistą dla mnie.
      Natomiast wciąż moje pytania do anonima są aktualne. Być może dlatego, że moi czytelnicy mają bardzo mało danych.
      Nie wiem też co nie posuwa się w terapii do przodu, skoro terapia właściwie dopiero się zaczyna. Elvi, mam nadzieję, że gdy się spotkamy, będę mogła Ci opowiedzieć jak sprawy się mają.

      Nie chciałabym, byście budowali interpretacje na podstawie tak skąpych informacji.

      Usuń
    2. odpisałam wyżej

      Usuń