piątek, 1 lutego 2013

Komorów

Chyba jednak muszę pisać. To mimo wszystko jakoś pomaga. Pisanie mnie odpręża. Pomaga zebrać niespokojne myśli. Zapanować nad chaosem uczuć. Chciałam zmienić tytuł bloga, chciałam nazwać inaczej perfekcyjną. Z trudem jednak odcinam się od przeszłości. To jedyne pewne co posiadam. Przeszłość, jakkolwiek ona wygląda.

Nie jest przecież sukcesem odciąć się od tego co było. Przecież to jakiś kawałek nas. To nas ukształtowało. To nas jakoś określa. Sukces powinien polegać na tym, że godzimy się z tym co w nas jest. Następnie próbujemy na tym właśnie kawałku siebie tworzyć życie dalej, na nowo, w zgodzie z tym co było.

Tak więc i ja muszę się pogodzić z czymś, co być może na pewnym etapie mojego życia było ważne.

Jestem troszkę jak dziecko we mgle obecnie. Kotem w pustym mieszkaniu z wiersza Szymborskiej.
Jeszcze przez chwilę oglądam się wstecz, zaglądam pod dywan, łudzę się. I wreszcie ten nieznośny smutek, że czegoś już nie ma, że coś się utraciło. I złość. I niemożność jej wyartykułowania wprost, bezpośrednio.

Wiecie na czym polega przymus powtarzania? To pojęcie wprowadzone przez Freuda, polegające na konieczności ciągłego powtarzania pewnych, trudnych sytuacji z życia.

Na przykładzie: Jako mała dziewczynka, zostałam porzucona w moim odczuciu przez dużo starszego brata. Było to dla mnie dość bolesne doświadczenie. Do tego stopnia, że wszystkie moje związki z mężczyznami doprowadzałam do jakichś ważnych dla mnie momentów. Zbliżałam się do niebezpiecznej granicy zaangażowania, po czym wycofywałam się natychmiast. To wszystko naturalnie po to by nie doświadczyć ewentualnego odrzucenia, by uprzedzić ów skądinąd oczekiwany fakt.

Mój terapeuta pracował właśnie nad tym w mojej terapii. Początkowo chęć ucieczki pojawiała się dość często. Rozgrywałam ją w terapii na różne sposoby. Terapeuta nad tym jednak zapanował. Zatrzymał mnie, uspokoił, dał poczucie bezpieczeństwa, przez wielokrotne powtarzanie, że on nie odejdzie, że mnie  nie zostawi.

Wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku. Przestałam uciekać. Przestałam się bać.
Jednak ani ja ani tym bardziej mój terapeuta nie przewidzieliśmy jednego, że stanie się on po latach wspólnych zmagań i ciężkiej pracy - wszystkim dla mnie. Bardzo znaczącą reprezentacją wielu osób z mojego życia. Matką, ojcem, bratem, przyjacielem, przyjaciółką, partnerem i terapeutą.

Pokochałam go. Uchwyciłam się kurczowo myśli, że oto zdarzył się ktoś, kto jest przy mnie mimo wszystko. Kto nie odrzuca, kto nie oskarża, kto tak wiele rozumie i pozwala zrozumieć.

Ten człowiek sprawił, że naprawdę poczułam się ważna, prawdziwie doceniona. Czułam jak dba o mnie pod każdym niemal względem. I pewnie wówczas, któregoś dnia uwierzyłam, że będzie tak już zawsze.

Piszę o tym wszystkim nie po to jednak, by przedłużać moją iluzję a by się wreszcie prawdziwie rozstać. Pożegnać, pogodzić ze stratą.

Dzisiaj dostałam odpowiedź z ośrodka Komorowa. Jadę tam w przyszły wtorek na dwa tygodnie obserwacji. Po tym czasie dowiem się czy przyjmują mnie na półroczną terapię.

Bardzo się boję. Jednak chcąc stanąć na nogi muszę wykonać także i tę pracę.

Cóż, życzcie mi powodzenia.













1 komentarz:

  1. Powodzenia!
    W razie czego jest jeszcze to:
    http://babinski.pl/jednostki/oddzialy-stacjonarne/oddzial-leczenia-zaburzen-osobowosci-nerwic-7-f

    OdpowiedzUsuń