"Biegnę przed siebie, jakby ktoś mnie gonił. Jakby groziło mi wielkie niebezpieczeństwo. A może jakbym kogoś ja goniła, a ten ktoś się przede mną ukrywał albo wciąż wymykał?... Muszę biec jak najszybciej, choć nie wiem przed czym uciekam i nie wiem dokąd. A może – nie wiem, kogo chcę złapać. Wiem tylko jedno – muszę biec."
poniedziałek, 11 lutego 2013
Nie odchodź
Dziś na sesji indywidualnej przyszedł mi do głowy ten wiersz Poświatowskiej.
zawsze kiedy chcę żyć krzyczę
gdy życie odchodzi ode mnie
przywieram do niego
mówię - życie
nie odchodź jeszczejego ciepła ręka w mojej ręce
moje usta przy jego uchu
szepczę
życie
- jak gdyby życie było kochankiem
który chce odejść -
wieszam mu się na szyi
krzyczę
umrę jeśli odejdziesz
Martwi mnie, że tak mocno przywarłam do mojego terapeuty, choć nie ma go w moim życiu od ponad roku. Najtrudniejsze i najbardziej szokujące z tego, co dzisiaj usłyszłam od terapeuty indywidualnego, który prowadzi mnie tu w Komorowie była jego interpretacja epizodu manii, który miał u mnie miejsce trzy lata temu.
Mianowicie ów terapeuta zwrócił uwagę na fakt, że psychoza była wyrazem ogromnej wściekłości, rozegraniem jej w postaci ataku choroby. Ważne było też na jaki temat ogarnęła mnie psychoza. Dokładnie chodziło o mafię hakerów, którzy chcieli się włamać do mojego komputera (tak mi się wówczas zdawało) i chcieli posiąść jakąś moją wiedzę i przechwycić projekt, nad którym wówczas pracowałam. Potem pojawiła się mania i szpital, potem rok przerwy w terapii a potem przez kolejny rok terapia z jedną sesja w tygodniu tylko.
Ten dzisiejszy terapeuta zinterpretował to w taki sposób, że oto w życiu mojego terapeuty pojawiły się osoby (świadomość istnienia innych pacjentów, zawarcie przez niego małżeństwa), które zaatakowały, czy też chciały wykraść nasze wspólne dziecko - terapię, którą tak pielęgnowałam. Ta terapia miała być wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. I była w moim odczuciu taka do momentu, gdy przyszła choroba i wyrządziła ogromne spustoszenie w moim życiu, także w mojej terapii. Od tamtej pory zostałam bez tego "dziecka" stałam się "niepłodna" - takich słów używał dzisiejszy pan S.
Życie przestało mieć sens. Prywatnie i zawodowo poległam na całej linii, aż do pełnej destrukcji, rezygnacji i wreszcie próby samobójczej. Od tej pory ciągam się po takich przybytkach jak ten. Poddałam się, nie walczę, nie próbuję niczego zmieniać.
Pan S. zwrócił także uwagę na to, że muszę być ogromnie wściekła, że tu jestem. W obskurnym ośrodku na odludziu, z pożal się Boże terapeutami, którym daleko do mojego boskiego terapeuty. Pięknego, mądrego, dobrze ubranego, ładnie pachnącego, z jego ładnym gabinetem. I ja od razu stawałam się tam piękniejsza i lepsza od innych. Wyjątkowa.
Na koniec sesji zadał mi jakieś pytanie i cholera nie była w stanie go widocznie udźwignąć, bo niestety nie pamiętam go. Tak jakbym go nie zrozumiała, nie chciała słyszeć.
Być może jak w tytule mojego postu, boję się, że mój właściwy terapeuta (tu też zwrócono mi uwagę, że nie jest już moim terapeutą) odejdzie.
Co by się wówczas miało stać? Boję się. Nie chcę by mnie opuszczał. Nie chcę by odchodził. Chcę by był i był.
Wiem, że duża praca przede mną. Nie wiem, czy jestem w stanie jej się podjąć.
Trzymam się kurczowo Pana M. Najbardziej boję się usłyszeć, że oboje spieprzyliśmy tę terapię.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ciekawe to co napisałaś.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki tam za ciebie!